
Terpiński na piątek: Envy bez półfinału, ale z odciętą pępowiną
Wiecie, jak czuł się Rafiki, po raz pierwszy podnosząc Simbę na Lwiej Skale? Albo jak czuł się Rick Grimes z The Walking Dead, kiedy jego syn zabił pierwszego zombiaka? Ja w sumie też nie, ale domyślam się, że były to podobne emocje do tych, które towarzyszyły polskim kibicom w trakcie dobrych występów Envy w ESL One: Road to Rio. Drużyna, którą od początku spisywaliśmy raczej na straty, w końcu pokazała pazur i potencjał.
W momencie kiedy Müller zdecydował się na przenosiny do Stanów Zjednoczonych, zdecydowana większość społeczności oceniała ten ruch sceptycznie. Sam zresztą byłem daleki od optymizmu. Patrzyłeś na skład, który nawet na papierze nie prezentował się nadzwyczajnie, więc ciężko było liczyć na to, że w praktyce zobaczymy fajerwerki. Jasne – w gruncie rzeczy chodziło o to, żeby MICHU się bardziej wypromował, ale przecież nie jest to takie łatwe, kiedy masz kilka kul przyczepionych do kostki.
Zaczęło się zgodnie z przewidywaniami, bo od krzywiących facjatę faili. Awans na Minora? Wow, spoko, szkoda tylko, że i tak rzutem na taśmę. Przedostatnie miejsce w pierwszym sezonie FLASHPOINT, kiedy nawet takie formacje jak Chaos, Bad News Bears i Orgless były w stanie zająć lokaty premiowane kasą i punktami BLASTA? Dramat. Wpierdziel od Bad News Bears i w efekcie brak awansu na DreamHack Masters Spring? Bez komentarza.
Pewnie, występy Polaka mogły cieszyć oko. MICHU przez większość czasu kręcił niesamowite statystyki, ale czasem nawet ZywOo nie jest w stanie ponieść Vitality, a Robert Lewandowski nie wygrywa w pojedynkę spotkań reprezentacji. Bez wyników mimo wszystko ciężko też o promocję własnej osoby, więc chcąc nie chcąc pojawiły się powody do zmartwień.
Przed rozpoczęciem zmagań w ramach ESL One: Road to Rio sytuacja MICHA i jego kompanów nie była może jeszcze napisana piórem Stephena Kinga, ale można było mieć obawy, że minihorror będzie trwać w najlepsze. W końcu w grupie oprócz Envy znalazło się Liquid, FURIA, MIBR, które zaliczyło dobre występy w ramach FLASHPOINTU i największy nemesis Envy – Bad News Bears.
Początek? Nienajlepszy, bo o ile Envy wymęczyło jeden punkt w starciu z FURIĄ, o tyle na dwóch kolejnych mapach zostało sprowadzone do parteru i klepało szybciej niż Najman. Na pocieszenie dwa dni później MICHU i spółka zdemolowali sobie Yeah (oł jea), ale umówmy się, że grając z tymi kasztanami, każdy inny wynik z 2:1 włącznie byłby zwyczajną kompromitacją.
Najpoważniejszy sprawdzian sformowanego kilka miesięcy temu składu nadszedł w meczu z Team Liquid. Nadzieje? Jakieś były, ale w gruncie rzeczy wiedzieliśmy, że będzie cholernie ciężko. Tymczasem…
To nie było to samo Envy, które oglądaliśmy wcześniej. Konsekwencja w obronie, skuteczność w egzekwowaniu ataków, podręcznikowa współpraca, kombinacyjna gra, umiejętne rotowanie setupem snajperskim. W tym meczu było wszystko i podopiecznym LEGIJI wychodziło nawet wtedy, kiedy może nie powinno, jak przy wgranych eko po świetnych akcjach od MICHA czy moose’a. Nie zabrakło też szczęścia i fatalnych decyzji od Liquid, ale jakie to ma znaczenie? Szczęście sprzyja zresztą lepszym, a nikt nie ma wątpliwości, że w tamtej serii formacja Polaka lepsza po prostu była.
W meczu z Liquid pierwszy raz zobaczyliśmy progres i iskierkę nadziei na przyszłość. Ta drużyna urodziła się na nowo. Mechanizm zaskoczył w najlepszym możliwym momencie.
Euforia nie trwała jednak szczególnie długo. W meczu z MIBR znów zobaczyliśmy co prawda dobrze grające Envy, ale w pewnym momencie coś zaczęło się psuć. Chwilami wyglądało to jak zbyt duża nerwówka i panika, czego pokłosiem było na przykład to, że MICHU po genialnej pierwszej połowie zaczął za bardzo walczyć o entry fragi, czego efektem było sporo przegranych pojedynków na początku rundy i przewaga dla Brazylijczyków.
W późniejszym etapie tego starcia reprezentanci Envy potrafili się jednak podnieść. Wygrana na trainie była co prawda wymęczona i sprokurowana świetnymi clutchami, ale zwycięzców się nie osądza. Szkoda tylko ostatniej mapy, na której Envy już zwyczajnie nie istniało. Pozostawało mieć nadzieję, że taki bolesny upadek na twarz scementuje tylko rosnący zespół.
W kluczowym meczu z Bad News Bears MICHU i jego kompani nie zawiedli. Triumf wynikiem 2:1 może na pierwszy rzut oka nie budzi jakiegoś podziwu, ale grunt, że w tym spotkaniu na nowo zobaczyliśmy sporą dyscyplinę. Przy nieco pomyślniejszych wiatrach mogło się zresztą skończyć na rezultacie 2:0, ale najważniejszy był awans z drugiego miejsca do play-offów pierwszego z trzech turniejów kwalifikacyjnych na Majora w Rio. Zwłaszcza że Envy zrobiło to kosztem MIBR, które zajęło ostatecznie czwartą lokatę.
Na koniec streszczenia powieści pisanej przez Envy w ESL One: RTR trzeba poświęcić kilka słów na mecz z Cloud9. MICHU i spółka przez długi czas wyglądali dużo lepiej niż jedna z największych rewelacji tych rozgrywek. Najpierw przełamana passa siedmiu zwycięstw C9 na Overpassie, potem prawie udany powrót na Nuke’u, gdzie przeciwnicy prowadzili wynikiem 11:1. Tego Nuke’a zresztą najbardziej szkoda, bo tam dosłownie zabrakło centymetrów. Gdyby tylko floppy miał ciut gorszy dzień…mogłoby być jak w bajce.
Nie ma co ukrywać, że po kilku minutach trzeciej mapy chcieliśmy już strzelać szampanem. Przez pierwsze 9 rund Envy wyglądało tak, jakby grało razem co najmniej od roku i zajmowało aktualnie miejsce w pierwszej piętnastce światowego rankingu. Gęba sama się cieszyła, kiedy widziałeś, że nawet ten nieszczęsny ryann ma swoje momenty. W kolejnych minutach dało się jednak poczuć to, co czuje licealista budzony przez rodziców o siódmej nad ranem, bo zaraz trzeba iść do szkoły.
Envy jechało autostradą do półfinału, ale ewidentnie zapomniało przed wjazdem zajechać na stację. Paliwa zabrakło i wszyscy wiemy, jak to się skończyło. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet w tym spotkaniu widzieliśmy zupełnie inny zespół niż ten z wcześniejszych tygodni. Envy postawiło kolejny krok w stronę chwały. Dziś już nie marzę o MICHU grającym na Majorze w barwach amerykańskiej organizacji. Dziś już wiem, że ten gość powinien się tam znaleźć, choćby nie wiem co.
Calyx ewidentnie ustabilizował formę, Nifty dalej czaruje ze snajperki i potrafi rzucić naprawdę dobrego mid-calla. Nawet moose przestał być przeciętniakiem i potrafi w pojedynkę zadecydować o losie rundy. Jedynym “ale” dalej jest ryann, który no cóż… momentami jest zwyczajnie w szoku. Przewijasz sobie niektóre powtórki do tyłu, patrzysz na jego picki albo zachowanie w trudnych momentach i myślisz sobie: pijany? Jedyne co chyba można powiedzieć na jego obronę to fakt, że w pistolkach potrafi odpalić ładne heady. Szkoda tylko, że statystycznie tylko w tych rundach, potrafi wyjść na plus.
Biorąc pod uwagę to, że Envy nie zagra na DreamHack Masters Spring i w najbliższych kilku miesiącach w ogóle nie ma większych planów, może warto pomyśleć nad zmianą. Utrata 20% zarobionych punktów może się wcale nie okazać bolesna, jeśli zamiast ryanna sprowadzony zostanie ktoś, kto nie wygląda na serwerze jak Vito Corleone w Disneylandzie. Orgless się rozpadło, Bad News Bears pozostaje jedynie miksową ekipą, a do tego znalazłoby się pewnie również paru wolnych agentów ze Stanów. Jak wprowadzić poprawkę, to teraz.
Sam MICHU podczas turnieju po raz kolejny pokazał, że w Stanach potrafi smurfować. Pod względem statystyk jest dotąd piątym najlepszym zawodnikiem według ratingu oraz numerem jeden w rundach pistoletowych. Jeśli tylko MICHU podtrzyma formę w kolejnych miesiącach, to nie wierzę, że przy kolejnej większej szufli nie zgłosi się po niego zespół pokroju FaZe, mousesports czy OG. Na ten moment najważniejsze, żeby Polak zbierał doświadczenie w Envy, a jeśli przy okazji nie pojawią się żadne większe sukcesy, to nic straconego. Na wielkie granie przyjdzie jeszcze czas.
Fot. Team Envy