Tabasko: To nie emerytura. Celuję w mistrzostwo Grecji

24.05.2021, 18:51:48

Od początku zauważyłem, że w drużynie panuje przyjazna atmosfera, a w tym momencie dla mnie właśnie to jest najważniejsze, jeżeli chodzi o grę. Kiedy w dodatku zobaczyłem mojego supporta, ucieszyłem się podwójnie. Oczywiście Grecja to nie jest super regionem, ale sobie pomyślałem, że fajnie byłoby zwyciężyć kolejną ligę – mówi nam Wojciech „Tabasko” Kruza w wywiadzie podsumowującym czas spędzony w Illuminar Gaming, nieporozumienie kończące współpracę z polską organizacją, a także transfer do greckiego WLGaming Esports.

Po audycji w Weszło FM zareagowałeś impulsywnie, udzielając się na Twitterze. Rozmowa Krystiana Terpińskiego z Veggiem bardziej cię rozśmieszyła czy zdenerwowała? Czuć było gęstniejącą atmosferę.

Zadziałało to w obie strony, ale zdecydowanie bardziej rozśmieszyła. Na dobrą sprawę zdenerwowała mnie kwestia kontraktów, bo insynuowała rzeczy, które nie miały miejsca. Żeby oddać Veggiemu sprawiedliwość, muszę jednak powiedzieć, że w kilku aspektach trudno się z nim nie zgodzić.

Jak sprawy kontraktowe wyglądały więc z twojej perspektywy?

Zacznijmy od tego, że kontrakty mój i Melonika obowiązywały do kwietnia. Nie było ponadto zawodnika, który podpisałby umowy do roku 2022. W wieku Czajka czy Odi11ego żaden gracz o zdrowych zmysłach nie zdecydowałby się na takie warunki.

Mimo wszystko w pewnym momencie zaproponowaliście skrócenie umów.

Faktycznie zaproponowaliśmy takie rozwiązanie. Powód był jednak prosty. Podczas bootcampu na początku stycznia dowiedzieliśmy się, że z organizacji nagle zniknęło wielu ludzi. Naturalnie zaczęliśmy się martwić. Zgłosiliśmy się nawet do Ultraligi, żeby wyjaśniła nam, co tak naprawdę się dzieje. Nie wiedzieliśmy nawet, kto pozostał w strukturach. Dopiero po czasie przedstawiono nas nowym inwestorom, ale i tak nad całą sprawą unosiło się wiele znaków zapytania. Przestraszyliśmy się, że nagle wszystkim skończą się kontrakty i tylko Czajek zostanie w Illuminar Gaming. Walczyliśmy więc o dobro graczy.

Krótko mówiąc – przyjeżdżacie na bootcamp i bez żadnych informacji znajdujecie się w zupełnie nowej rzeczywistości?

Dokładnie. Zgłaszaliśmy się do poszczególnych osób, z którymi wcześniej współpracowaliśmy i dostawaliśmy prostą odpowiedź: „nas już nie ma. Kontrakty zostały rozwiązane”. I tak po kolei – osoba za osobą. Nagle ktoś obcy zwrócił się do nas, by przedłużyć umowy. Jak się okazało – nawet nie był pracownikiem iHG, tylko członkiem spółki w pewien sposób z organizacją powiązaną. 

Co mieliście wówczas w głowach?

Zaczęliśmy się martwić. Ultraliga miała zacząć się za dwa tygodnie, a na dobrą sprawę nie wiedzieliśmy, czy mamy nadal organizację, czy jednak nie. Co z wypłatami, potencjalnymi bootcampami, przyszłością klubu? W tamtym momencie nie było na to jednoznacznej odpowiedzi. Na szczęście wszystko potoczyło się dobrze, bo gracze nie mogli narzekać. Nadal otrzymywaliśmy pensje i mogliśmy jeździć na obozy szkoleniowe. Nie zmienia to faktu, że początkowa komunikacja bardzo nawaliła.

W końcu w Illuminar Gaming nastąpiła restrukturyzacja, a zarząd zaczął wcielać i ogłaszać nowe osoby. Jak mówisz – wam też nic nie brakowało. Nawet mimo to pozostała w was niepewność i wyszliście z inicjatywą rozstania się z iHG.

Nigdy nie powiedzieliśmy, że nie chcemy zostać w Illuminar Gaming na dłużej. Poprosiliśmy jednak o czas na zastanowienie się i rozważenie opcji w okresie między sezonami. Chcieliśmy zobaczyć też, jak będzie przebiegać praca z nowym zarządem. Do czasu wszystko było zresztą w porządku. Sytuacja zmieniła się podczas European Masters, gdy dowiedziałem się, że za naszymi plecami zakontraktowano nowego AD Carry. Wtedy atmosfera zaczęła robić się nieciekawa.

To była największa kość niezgody?

Na pewno. Poza tym nie chcieliśmy przedłużyć kontraktów do końca 2022 roku, a tylko taką propozycję otrzymaliśmy. Sam przekonywałem zawodników, żeby się na to nie zgadzali. Przepraszam, ale przed Czajkiem, Melonikiem czy nawet Odi11m i Czypsym wciąż całe kariery. Jeśli zamknęliby się na iHG na kolejne dwa lata, mogliby przegapić najważniejszy moment w życiu esportowca. Gdybyśmy przystali na tę opcję, Dawid prawdopodobnie nie trafiłby do zespołu, który niebawem ogłosi. To byłby strzał w kolano. Tym bardziej że zbliżała się data ważności naszej drużyny. Dałbym nam jeszcze jeden split.

Oficjalnie: Illuminar Gaming żegna dywizję League of Legends

Poniekąd podzielasz więc obawy Veggiego, który mówił, że prędzej czy później i tak w zespole nastąpiłby zmiany.

Zgadzam się z tym. Myślę, że drużyna w takim składzie miała sens do końca roku. W pewnym momencie potrzebowalibyśmy powiewu świeżości. Mimo że wszyscy bardzo się lubimy, rozstanie na początku 2022 roku byłoby dobre dla wszystkich: zarówno graczy, jak i organizacji.

A co z pochwałą stabilności i lojalności?

Pamiętajmy, że na scenie League of Legends wszyscy funkcjonują tak, aby prędzej czy później dostać się do LEC lub silniejszych lig regionalnych. Nie ma znaczenia to, jak wiele razy wygrasz Ultraligę, bo jako zespół nie zgarniesz mistrzostwa LEC, nie zasmakujesz występu na MSI czy Worldsach. W Polsce też można oczywiście zrobić karierę, ale jeśli jest się młodym, powinno patrzeć się daleko poza krajowe organizacje i ligę.

Graczom bardzo zależy więc na otwartej furtce do Europy, zarządom organizacji natomiast na stabilności i ewentualnych transferach. A to generuje nieporozumienia.

Dlatego uważam, że Illuminar Gaming zachowało się poprawnie. Z ich strony propozycja zakontraktowania graczy na dwa kolejne lata była rozsądna. To normalny model biznesowy, który ma opierać się na późniejszym sprzedawaniu zawodników. Transfery Czajka czy Melonika mogłyby w przyszłości potencjalnie zwrócić inwestycję w skład.

Żal i ewentualne pretensje nie dotyczą więc bezpośrednio podjętych decyzji, tylko sposobu w jaki niektóre rzeczy zostały załatwione?

W wielkim skrócie tak można byłoby to pewnie podsumować. Jakimś cudem dowiedziałem się o nowym graczu Illuminar Gaming, gdy my – jako aktualny zespół – wciąż graliśmy na European Masters. To wygenerowało niepotrzebne spięcia. Od początku istnienia Illuminar Gaming byłem związany z organizacją i nawet, jak w niej nie grałem, krążyłem wokół niej. W tamtym momencie poczułem się jednak fatalnie. 

Nowych drużyn zaczęliście szukać dopiero od 1 maja. Z jednej strony trudno się dziwić – umowy to umowy. Nie dało się jednak wypracować kompromisu?

To dolało oliwy do ognia. Wszystkie propozycje musiały przechodzić bezpośrednio przez organizację. Zostało nam tylko dziesięć dni kontraktów, więc totalnie nie rozumiem blokowania potencjalnych transferów. Z czystej przyzwoitości mogliby pozwolić nam rozpocząć poszukiwania wcześniej, bo w maju często jest już na to za późno. Pomijam już fakt, że iHG dostało propozycję, bym dołączył do innej drużyny i przez to ominęła mnie szansa. Podobno nie zauważyli wiadomości.

Jak to nie zauważyli wiadomości?

Zapomniało się im. Dlatego byłem tak poirytowany i – jak mogło się wydawać – nastawiony ofensywnie. Nigdy nie życzyłem nikomu źle, a na sam koniec rzucono mi kłody pod nogi. Zresztą nie tylko mi, ale również reszcie graczy.

Veggie zarzucił wam, że niektóre rzeczy komunikowaliście tak, jakbyście byli w iHG więźniami. Jesteś w stanie się z tym zgodzić?

Fryderykowi chodziło prawdopodobnie o mój wpis z 1 maja, gdy wrzuciłem mema ze Zgredkiem, który po otrzymaniu skarpetki wreszcie był wolny. Chodziło po prostu o to, że w końcu możemy szukać drużyny. Podczas trwającego sezonu wszystko było jednak w porządku. iHG szanowało nasze decyzje i umożliwiało nam organizację bootcampów.

Rozumiem obie strony, bo w takich momentach emocje ponoszą każdego. Zgodzisz się jednak z tym, że z perspektywy czasu waszą relację z nowym zarządem można uznać za niezdrową?

Przez to, jak rozpoczęła się cała historia, muszę powiedzieć, że tak. Gdyby ktokolwiek poinformował nas, że pewni ludzie odeszli, a następnie w normalnych okolicznościach przedstawiono nam nowy zarząd, prawdopodobnie rozmawialibyśmy dziś zupełnie o czymś innym. Przez początkowy niepokój naturalnie przestaliśmy jednak mniej ufać zarządowi. Trudno było odbudować relacje do końca splitu.

To, że rzekomo byliście bardzo zbyt przywiązani do poprzedniego zarządu, odcisnęło na relacji z nowymi szefami jakieś piętno?

Szczerze mówiąc, nie wiem, o co dokładnie może chodzić. Raczej nie miało to żadnego wpływu. Kiedy na jaw wyszła afera z pieniędzmi Mateusza Kowalczyka, znów zacząłem się trochę martwić, ale z drugiej strony – gracze w tamtym momencie otrzymywali wypłaty. Starałem się więc o tym nie myśleć.

Jak ostatnie wydarzenia wpłynęły na twój kontakt z Veggiem? Wasza historia sięga bardzo dawnych czasów. W pewnym okresie wspólnie pisaliście historię polskiej sceny League of Legends. Podobno nie odbierasz od niego telefonów.

Fryderyk faktycznie pewnego dnia zadzwonił do mnie dwa razy, ale akurat spałem. Tak, wiem – było to o 12:00, ale czasem prowadzę taki tryb życia. Wypadło mi to z głowy, nie oddzwoniłem i stwierdziłem, że temat obgadamy na żywo, gdy kiedyś się po prostu spotkamy. Nie sądzę, żeby miało to wpływ na naszą prywatną relację. To, co działo się w iHG, pozostanie w iHG. Nie przewiduję żadnej kosy.

Mimo wszystko nieciekawe to zakończenie bardzo ładnego rozdziału, który napisaliście przez ostatni rok. Po – bądź co bądź – burzliwym rozstaniu będziesz dobrze wspominać ten czas?

Ostatni rok będę wspominać bardzo dobrze. W pierwszym splicie mieliśmy trochę problemów, ale po transferze Czajka i fatalnym Trinity Force Pucharze Polski zdołaliśmy się podnieść. W zespole właściwie nie mieliśmy konfliktów i czułem się w nim świetnie. Taka atmosfera zachęcała do treningów i ciągłego rozwijania umiejętności.

Podejrzewam, że duże znaczenie miało też to, że do iHG wróciłeś po włoskiej przygodzie, która miała dwie twarze. Z jednej strony w YDN Gamers osiągałeś dobre wyniki, ale z drugiej – chciałeś, i tu cytat, „spieprzać z Włoch jak najszybciej i jak najdalej”. Jak smakował powrót do Polski?

W pierwszym sezonie odczuwałem trochę stresu. Gdy grałem we Włoszech, polscy kibice nie zwracali uwagi na porażki czy gorsze występy, a po zwycięstwach chwalili mnie i pisali o tym, jak super sobie radzę. Po powrocie do krajowej ligi pojawił się natomiast faktor stresu, o którym kompletnie zapomniałem. Nagle znów wystawiłem się na krytykę społeczności, a każdy błąd był publicznie komentowany. Latem naprawdę się tym przejmowałem. Kiedy rozpoczął się jednak sezon wiosenny, całkowicie się do tego przyzwyczaiłem.

Pamiętam, jak rok temu opowiadałeś mi, że przygoda we Włoszech ponownie nauczyła cię zabawy grą i pozwoliła zapomnieć o presji. 

Podobne podejście przyświecało mi wiosną w Polsce. Podczas meczów bardzo dużo się śmiałem, a kolejne spotkania sprawiały mi ogrom frajdy. Duża w tym zasługa ludzi, z którymi przyszło mi tworzyć skład.

PDW spadkobiercą Pompa Teamu!

Na dobrą sprawę ostatni rok trzeba podzielić na dwa rozdziały. Pierwszy raczej nieudany, ale drugi – znacznie bardziej owocny. Przed startem wiosennego splitu nie pojawiło się jednak zwątpienie?

Nawet po przegranej podczas Trinity Force Pucharu Polski nie zwątpiłem w nasz skład. Wiedziałem, że jeżeli dostaniemy szansę pozostania razem na wiosenny sezon, będziemy w stanie wygrać Ultraligę. Niestety, wiemy, jak to się skończyło. Mimo to dalej wierzę, że zależnie od dnia ktokolwiek z najlepszej trójki mógł zakończyć rozgrywki na pierwszym miejscu.

Po włoskiej przygodzie powiedziałeś, że jeśli spotkasz w drużynie mniej doświadczonych graczy, będziesz wiedział, jak ich poprowadzić. Potrzebowałeś YDN Gamers, by nauczyć się bycia liderem. Trudno o lepsze warunki – z Odi11m, Czypsym czy nawet Czajkiem i Melonikiem – żeby faktycznie formować młodszych graczy.

To była idealna drużyna, żeby wcielić się w rolę lidera. Obok mnie grali przecież właściwie sami rookies – plastyczni gracze, których mogłem w pewnym sensie formować. Nie czułem się co prawda mentorem. Bardziej ojcem wśród LoL-owych dzieciaczków, którzy stawiają na scenie pierwsze kroki. Kiedy myślałem o naszej drużynie, zawsze przypominały mi się Żółwie Ninja. Ja w tym składzie byłem Sprinterm. 

To właśnie dlatego zmieniłeś ksywkę na „papa tabachi”?

Po Trinity Force Pucharze Polski, który z którego odpaliśmy przez porażkę z Płonącymi Garniturami, społeczność wylała na mnie wiadro pomyj. W organizacji również zastanawiano się nad tym, czy jest sens dalej ze mną współpracować. Kiedy pojawiał się temat Tabasko, automatycznie czytałem komentarze o tym, że jestem za stary i oczywiście za słaby. Szykowano mi już miejsce w Grimmorze.

Pomyślałem więc, że skoro ludzie już i tak mnie hejtują, mogliby przynajmniej pisać komentarze z uśmiechem. A skoro w zespole faktycznie byłem najstarszy, pojawił się „papa tabachi”. W ramach ciekawostki mogę powiedzieć, że po przegranej w European Masters napisał do mnie komentator, który stwierdził, że to najlepsza zmiana ksywki, jaką widział. 

Dziś już wiemy, że oficjalnie powrócił Tabasko.

Etap „papa tabachiego” zarezerwowany był wyłącznie dla poprzedniego składu Illuminar Gaming. Jeśli bez zmian zagralibyśmy w letnim splicie, prawdopodobnie jeszcze chwilę „Tabasko” pozostawałby w cieniu.

Wracając jednak do iHG: drugie miejsce w fazie zasadniczej Ultraligi, wyrównane mecze z finalistami, krok od wielkiego zaskoczenia, awans na European Masters i wyjście z fazy Play-In. To wszystko sprawiało, że o iHG mówiło się jak o jednej z wówczas najlepszych drużyn w Polsce. Jak to było znów poczuć się nadzieją polskiej sceny?

Podczas Ultraligi świetnie czułem się w roli czarnego konia, który w teorii nie powinien wygrać, ale ma szansę zaskoczyć. Najwięcej frajdy sprawiały mi mecze z Pompa Teamem. Nie powiedziałbym jednak, że mogliśmy nazwać się nadzieją polskiej sceny. Ludzie raczej nas ignorowali, a każdy skupiał się na AGO ROGUE i K1CK. 

Muszę to nieco skontrować. Kiedy zaczęliście rozkładać skrzydła w fazie zasadniczej Ultraligi, czuć było ekscytację nadchodzącymi spotkaniami iHG.

I tak, i nie. Słuchając wszystkich pochwał, odczuwałem, że iHG stało się drużyną z Melonikiem, Czajkiem i „resztą”. Choć wygrywaliśmy, ludzie nadal nie traktowali nas poważnie. W play-offach tak czy siak odgrywaliśmy rolę underdogów.

Poniekąd tak pewnie było, a to z uwagi na historyczne osiągnięcia AGO ROGUE i K1CK. Trudno uniknąć podobnych porównać. Wielokrotnie obiło mi się jednak o uszy to, jak przewrotny jest powrót Tabasko i to, że po nieudanym sezonie wbija się do grona najlepszych junglerów.

Może faktycznie tak było. Moja obecność w zespole sprawiała jednak, że zwracałem większą uwagę na negatywne opinie niż pochwały. Taką mam naturę, a być może w ogóle ludzie tak postrzegają pewne rzeczy. Nie byłem w stanie spojrzeć na nas obiektywnie.

To, że faktycznie społeczność liczy na iHG, doszło do nas dopiero na European Masters. I to w chwili, gdy reszta polskich zespołów odpadła z gry. To wtedy zaczęło się nakręcanie atmosfery, dodawanie zdjęć, poklepywanie po plecach. W tym momencie zrozumiałem, jak pukimania musiała obciążyć K1CK. Zetknęliśmy się z pierwiastkiem tamtego hype’u, a i tak odczuwaliśmy przez to stres. Dużo lepiej działała na nas pozycja underdogów.

Jak czułeś się w ultraligowej dżungli? Wychodziłeś z założenia, że możesz pokonać każdego?

Kiedy z Ultraligi odszedł Shlatan, przestałem się kogokolwiek obawiać. To jedyna osoba, z którą nie chciałbym w Polsce rywalizować. Jest moim kryptonitem. Reszta leśników była jednak na zbliżonym poziomie – ani wybitnym, ani przesadnie słabym. Nie sądzę, że Lurox znajdował się poziom ponad polskimi dżunglerami. Prezentował się najlepiej, to prawda, ale na pewno nie tak, jak wszyscy go w pewnym momencie przedstawiali. Czułem więc, że mogę wygrać z każdym, ale też w drugą stronę – wszyscy inni mogli mnie pokonać.

Ostatecznie nie udało się wam zdobyć tytułu mistrza kraju. Było jednak blisko.

Powinniśmy wygrać Ultraligę, ale w play-offach pogubiliśmy się w mecie. Zaczęliśmy grać standardowo, choć wcześniej naszymi największymi atutami były nietypowe wybory Melonika czy Czajka. Pokazaliśmy to na European Masters podczas spotkania z Vitality.bee. 

Wyjście z Play-Inów European Masters traktujesz jako sukces, czy późniejsza porażka sprawiła, że nie wspominasz tego wydarzenia zbyt dobrze?

Z perspektywy czasu myślę, że zaprezentowaliśmy się całkiem nieźle. W Play-Inach osiągnęliśmy bilans 5-1, wygraliśmy też z trzecim zespołem Francji, więc to pewien sukces. Braku awansu z etapu grupowego trudno nie nazwać jednak porażką. Mieliśmy trzy szanse. Trzy szanse! Wystarczyło wygrać jedną grę. Nie udało się. Do dziś uważam zresztą, że na to nie zasługiwaliśmy.

Dlaczego?

Nawet jeśli jakimś cudem udałoby nam się wyrwać jedną mapę, nie powinniśmy zabierać innym miejsca w play-offach. To był prawdopodobnie najgorszy dzień w historii naszej drużyny. Naszym największym atutem było zawsze to, że potrafiliśmy dogadywać się mimo przeciwności – nawet bez słów. Ostatniego dnia European Masters czułem się jak podczas Solo Q. Plus jest taki, że wyjście z Play-Inów być może pozwoli Polsce zachować trzy wejściówki na kolejne rozgrywki.

Jako papa tabachi – ojciec w Illuminar Gaming – myślisz, że mogłeś zrobić wówczas więcej? Podnieść głos, tupnąć nogą, wlać w zespół więcej energii i poprowadzić chłopaków do zwycięstw.

Pewnie tak. Może, gdybym tego dnia dał z siebie 150%, nasza sytuacja wyglądałaby inaczej. Zabrakło nam pary. Jako najbardziej doświadczony gracz i gość, który znajdował się wielu sytuacjach, powinienem wydusić z zespołu skrywane w głębi pokłady energii. Może nie udałoby się wygrać wszystkich meczów ostatniego dnia, ale jedna mapa prawdopodobnie byłaby w naszym zasięgu. Spora odpowiedzialność za porażkę spoczywa na mnie.

Nie tylko Illuminar Gaming zawiodło. Podczas European Masters blado pokazała się cała Ultraliga.

Nasz region jest bardzo słaby, mimo że najlepsze zespoły prezentują się nieźle. Innego dnia AGO ROGUE, K1CK czy nawet Illuminar Gaming prawdopodobnie awansowałyby do play-offów. Czołowa trójka w zależności od okoliczności może na równych warunkach walczyć z liderami innych regionów. Problem jest jednak taki, że Karmine Corp, Misfits Premier, Vitality.bee, mousesports, BIG czy FC Schalke 04 Evolution co tydzień w krajowych ligach grają o życie. W każdym momencie mogą przegrać na drużynę z ostatniego miejsca. W Polsce zdarza się natomiast tygodnie, gdy rozgrywa się mecze z Komil&Friends i Teamem ESCA Gaming.

Sugerujesz, że Komil&Friends nie wygrałoby European Masters?

Wszystko zależy od tego, czy wystawiliby Komila na Malzaharze lub Yasuo! Kończąc jednak żarty – zdarzały się dni, gdy w Ultralidze, gdy przegrywaliśmy 5-20, a ostatecznie i tak niszczyliśmy Nexus. W LFL, Prime League czy LVP to nie do pomyślenia. Polska czołówka nie jest w stanie na bieżąco testować swoich limitów. Drugim problemem jest odpływ graczy. Największe talenty szybko uciekają do innych regionów lub LEC. I po tym sezonie również naturalnie nastąpi odpływ najlepszych graczy. Jeśli masz talent, a nie grasz w AGO ROGUE, K1CK, ewentualnie iHG lub Pompie, na dobrą stronie nie masz czego tu szukać.

Sam powiedziałeś na początku rozmowy, że tak właśnie wygląda ten ekosystem. Gracze nie chcą na dłużej wiązać się z zespołami, żeby nie zamykać sobie furtki do Europy. Być może musimy więc zaakceptować to, że Ultraliga jest wylęgarnią talentów przygotowywanych do transferów, a zespołowe sukcesy będziemy osiągać od święta.

Problem jest jednak taki, że nie musisz zająć TOP4 w LFL, LVP czy Prime League, żeby zwrócić na siebie uwagę w LEC. W Polsce należy jednak wygrać Ultraligę, a następnie zaliczyć wybitny start w European Masters. Krajowa liga wciąż nie jest prestiżowa. Sam talent w naszym kraju nie wystarczy, co nie jest takie oczywiste w innych krajach.

To dość smutne, patrząc na to, jak Ultraliga jest postrzegana nie tylko pod kątem produkcyjnym, ale też poziomu talentu. Cholera, mamy przecież trzy sloty na European Masters.

Mamy świetnych graczy. Na ligę nie możemy narzekać. Czegoś – szczególnie na niższym poziomie – jednak brakuje. Wystarczy powiedzieć, że druga dywizja Ultraligi nie cieszy się żadnym zainteresowaniem. Nikt jej nie ogląda. Nie ma nawet oficjalnej transmisji. Skoro nie patrzymy szerzej na rozwój młodych zawodników czy sztabów szkoleniowych, nie dziwmy się, że po odpływie najlepszych zawodników, nie widzimy graczy, którzy mogą ich zastąpić. Przykład Francji i Adama pokazuje, że można bardzo szybko przebyć drogę z drugiej ligi krajowej do LEC.

Tabasko spędzi kolejny sezon w greckiej lidze

Diagnozę moglibyśmy ciągnąć w nieskończoność, ale wróćmy do ciebie. Ostatecznie zakotwiczyłeś się w greckiej lidze. To nie najlepszy prognostyk na przyszłość. Dlaczego akurat WLGaming Esports?

Od początku zauważyłem, że w drużynie panuje przyjazna atmosfera, a w tym momencie dla mnie właśnie to jest najważniejsze, jeżeli chodzi o grę. Kiedy w dodatku zobaczyłem mojego supporta, ucieszyłem się podwójnie. Oczywiście Grecja to nie jest super regionem, ale sobie pomyślałem, że fajnie byłoby zwyciężyć kolejną ligę.

Jak dużą rolę odegrałeś w transferze Czypsego?

Szczerze to nie odegrałem żadnej roli. Zadziałało to w drugą stronę – fakt, że był on już podpisany zachęcił mnie jeszcze bardziej do współpracy z WL Gaming Esports. Czypsy lubi przyintować, ale zawsze w dobrej wierze.

Nie miałeś innych ofert?

Jedna organizacja skontaktowała się ze mną tylko dlatego, by wybadać, czy zakontraktowanie mnie pomogłoby im ściągnąć do składu Czajka. Kiedy powiedziałem, że nie, szybko przestali się mną interesować. Pierwszy raz w życiu z czymś takim się spotkałem. 

Szczerze mówiąc, nie dostałem zbyt wielu ofert testów. Od 1 maja nie było zresztą na to czasu. Polskie drużyny milczały. Pojawiły się za to propozycje z Włoch, ale z jednej automatycznie zrezygnowałem ze względu na osobę zaangażowaną w organizację. Problemem w moim przypadku jest też niska pozycja na Solo Q.

Wylatujecie do Grecji, czy z racji na pandemiczne warunki będziecie trenować z Polski?

Wyjazdu nie ma w planach. Nie mam za bardzo pojęcia czy uda nam się zorganizować jakikolwiek bootcamp. Prawdopodobnie cały sezon, jak i European Masters rozegramy z domów.

Jakie nadzieje wiążesz z WLGaming Esports. To okres do przezimowania po gorszym czasie, czy przygotowywanie się do ewentualnej emerytury?

Zdobycie tytułu Mistrza Grecji oraz wyjście z grupy European Masters to minimum. Oczywiście – oba punkty nie należą do łatwych, ale taki jest mój cel na najbliższe miesiące. Rok 2022 chce rozpocząć w drużynie, która jest w stanie wygrać swoją ligę, chociaż najbardziej zależałoby mi i tak na wzniesieniu trofeum w Polsce po raz pierwszy po powrocie do grania.

Fot. Polsat Games

Tagi:
Szymon Groenke Tabasko We Love Gaming WLGaming Esports Wojciech "Tabasko" Kruza Wywiad
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze