Riczi Maszynka: Wciąż jest miejsce dla nowych twarzy. Dzięki ciężkiej pracy można wyjść z podziemia
– Esportowy sen kojarzyłem zawsze bardzo nostalgicznie – z Virtus.pro, obecnością na Intel Extreme Masters, owacjami polskich kibiców. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że bliżej spełnienia marzeń związanych z CS-em jeszcze nie byłem. To szansa, żeby się pokazać. Trafiłem do drużyny ambitnej, utalentowanej, z ogromnymi możliwościami. Kto wie – IEM może nie być wcale tak odległy, jak niektórym się to wydaje – mówi nam Kacper „Riczi Maszynka” Benc, który od niedawna pełni rolę zawodnika AVEZ Esport.
Pierwszy raz w życiu czuję się w pełni zobligowany do zadania pytania w stylu marnego dziennikarza hip-hopowego. Skąd pomysł na ksywkę?!
To historia z natury długo-krótkich, ale nie ma w niej nic skomplikowanego. Odkąd pamiętam grałem jako „Rich”. Po czasie to po prostu spolszczyłem, żeby było trochę zabawniej, a za sprawą kolegi stałem się nagle „Riczim”. Podczas gier na FACEIT radziłem sobie nieźle. Znajomi powtarzali wtedy, że odpalam maszynę. Tak narodził się właśnie Riczi Maszynka.
Rozmawiamy pół-żartem, pół-serio, ale nie obawiałeś się, że pseudonim może stanowić przeszkodę w wejściu na bardziej profesjonalny poziom CS-a?
Z pierwszej ręki znam historię o Mikim z Afryki. Gdy miał rozpocząć współpracę z Actiną PACT, musiał swoją ksywkę skrócić. Domyślam się, że prędzej czy później mnie też może spotkać coś podobnego. Jeśli współpraca z partnerami będzie tego wymagać – nie miałbym z tym żadnego problemu. Aktualnie nikt tego jednak ode mnie nie oczekuje. Ludzie zdają sobie sprawę, że to po prostu żart.
Dopiero od pewnego czasu zaczynasz przebijać się do świadomości większego grona ludzi, choć nie jesteś najmłodszym zawodnikiem.
Faktycznie jestem starszy od większości „młodych” graczy. Bardzo długo nie miałem po prostu odpowiedniego komputera, który udźwignąłby CS-a. Po szkole musiałem zarobić więc nie tylko na studia, ale również na sprawny sprzęt. Grę zacząłem dopiero, kiedy kupiłem PC-ta. To był rok 2017, przez co miałem sporo zaległości. Te nadrabiałem jednak w każdej wolnej chwili. Na studiach radzę sobie nieźle, więc czasu miałem stosunkowo dużo.
Droga to nietypowa. Niedoszły student idzie do pracy, żeby zarobić na sprzęt, który pozwoli mu na grę w CS-a.
Komputer był na drugim planie. Rok przed rozpoczęciem studiów poszedłem do pracy, bo najzwyczajniej w świecie nie utrzymałbym się na uczelni. Zajmowałem się dużymi maszynami numerycznymi CNC. Robota kręciła się wokół elektroniki, co szybko mi się spodobało. Dzięki temu trafiłem na Politechnikę Warszawską i uczęszczam na kierunek Automatyka i Robotyka.
Praca, studia, esport. Nie obijasz się.
Łączenie pracy z CS-em do najłatwiejszych jednak nie należało. W pewnym momencie moje życie wyglądało tak, że o 4:50 wychodziłem z domu, o 15:30 wracałem, by pół godziny później rozpocząć trening. Graliśmy do 23:00, a budzik znów wyrzucał mnie z łóżka o 4:00. Był to okres, w którym najbardziej odczułem spadek formy. Zmęczenie fizyczne łączyło się z psychicznym, co brutalnie odbijało się na grze. Odsunięto mnie wtedy od składu Together Esports.
Jesteś Riczim Maszynką, ale trzeba jasno powiedzieć, że człowiek nie jest robotem. To jednak pokazuje, jak bardzo byłeś skupiony na celu. Uporządkowałeś życie, by dążyć do rozwoju CS-owej kariery, nie rezygnując przy tym z reszty zajęć.
Taki był cel. Podejrzewam, że niewielu graczy podołałoby na tak wymagającym kierunku, grając jednocześnie w CS-a. Znam przypadki osób, które skupiały się wyłącznie na nauce, a i tak nie przebijały się przez kolejne semestry. Nie dziwię się więc niektórym zawodnikiem rezygnującym ze studiów. Czasem trzeba po prostu wskazać priorytety.
Czujesz, że dzięki propozycji od AVEZ Esport przebiłeś trudną do pokonania dla nowych twarzy barierę?
Zdecydowanie. To dla mnie spora szansa, którą dostałem dzięki uśmiechowi losu. Jasne, przeszedłem testy, ale sama możliwość uczestniczenia w tym procesie sprawiła mi ogrom radochy. Nie twierdzę, że brakuje mi umiejętności, ale zdaję sobie sprawę, że na scenie mamy wielu chłopaków walczących o szansę na równych warunkach. Mówiąc szczerze, każdy zawodnik Teamu Gaminate nadawałby się na moje miejsce. Mnie się po prostu poszczęściło.
Trend na dawanie szans zawodnikom z mniej znanych drużyn rozpoczął się na większą skalę w zeszłym roku. Propozycje zaczęli otrzymywać wtedy nieznani wcześniej gracze.
Coraz częściej drużyny z czołówki zamiast szukać pugowych wymiataczy, wypatrują osób mających wcześniej kontakt z półprofesjonalnymi drużynami. Zależy im na czasie, a nauczenie totalnego świeżaka podstaw gry zespołowej pochłania go bardzo dużo. Najlepszą drogą do tego, by wbić się do szanowanej formacji jest właśnie próba stworzenia czegoś mniejszego, konsekwentna nauka i nie uciekanie od ciężkiej pracy.
Kiedy odliczałeś kolejne ksywki wspinające się na szczyt, zastanawiałeś się, kiedy przyjdzie czas na ciebie?
Niejednokrotnie – zwłaszcza w momentach, gdy na testy zapraszano zawodników, którzy w moim odczuciu szczególnie się nie wyróżniali. Nie chcę odbierać nikomu umiejętności, ale zdawałem sobie sprawę, że w akcji poradziłbym sobie tak samo, a nawet lepiej. Widziałem jednak, że nie mogę się poddawać. Musiałem pracować jeszcze ciężej. Spokoju nie dawało mi tylko to, co może odstraszać ode mnie zespoły.
Doszedłeś do jakichś wniosków?
Bardzo długo stawiałem na wiek. Zespoły, które szukają młodych talentów, najczęściej omijają graczy takich jak ja. Umówmy się jednak – nie jestem stary, nie umieram, nie mam refleksu pięćdziesięciolatka. Powiem więcej – mój wiek łatwo przekuć w zaletę. Wiele spraw zdążyłem sobie już w głowie poukładać, mniej się emocjonuję, młodzieńczą porywczość zastąpiłem już spokojem. Trochę też przeżyłem, więc nie zamierzam się szybko poddawać.
Kacper „Riczi Maszynka” Benc – świeżo upieczony zawodnik AVEZ Esport. Fot. KowalskyPhotos / Złocieniec Game Festival
Myślałeś kiedyś, że moment przełomu może nigdy nie nadejść i na dobre utkniesz na „średniej półce”?
Zawahanie i pewne wątpliwości pojawiały się niejednokrotnie. Momentami nie wiedziałem, co – zarówno drużynowo, jak i indywidualnie – miałbym jeszcze zrobić, żeby zwrócić uwagę drużyn z czołówki. Na samą myśl o tym, że miałbym skończyć walkę, nie wspinając się wyżej, ogarniał mnie smutek. Masa poświęceń poszłaby przecież na marne.
Tym bardziej, że scena półprofesjonalna nie rozpieszcza. Występowałeś co prawda w Vex.eSport, Together Esports czy Teamie Gaminate, ale nie są to warunki, by grę traktować bardzo poważnie.
Gra na poziomie półprofesjonalnym jest zdecydowanie najtrudniejszym odcinkiem na drodze zawodnika. Barwy kolejnych organizacji reprezentujesz właściwie za darmo, a w wyjątkowych sytuacjach za drobne. Na tym etapie z esportu nie jesteś w stanie się więc utrzymać. Sprawia to dodatkowe problemy, gdy – tak, jak ja – nie mieszkasz już z rodzicami. Czasu na rozwój poświęcać musisz jednak co najmniej tyle samo, a najlepiej więcej niż profesjonaliści. Chcesz ich przecież dogonić.
Jeszcze we wrześniu ekscytowałeś się pojawieniem w rozpisce meczowej HLTV.org. Traktowałeś to jak dużo znaczący symbol?
Bardzo długo irytowało mnie to, że choć rywalizowałem z niezłymi drużynami, zawsze odpadałem na ostatnim odcinku drogi do HLTV.org. Otwarte kwalifikacje do DreamHacka, eliminacje poprzedzające Minora, internetowe turnieje – kończyły się zawsze jeden mecz przed premiowanym spotkaniem. Brakowało postawienia kropki nad „i”. Kiedy w końcu nam się to udało, nie poczułem więc dumy. Nazwałbym to ulgą. Miałem nadzieję, że tak jak po pierwszej bramce na boisku może rozwiązać się worek z golami, tak teraz zacznę częściej pokazywać się szerokiej publice.
Ciekawym momentem twojej kariery było też wyeliminowanie HONORIS z ESL Mistrzostw Polski. Zablokować drogę TaZowi i NEO? Dla dopiero rozpędzającego się zespołu to nie lada gratka.
Przed meczem byliśmy pewni siebie. Wiedzieliśmy na co nas stać i z jakimi problemami zmagają się rywale. Podejrzewaliśmy też, że faza banowania będzie nam sprzyjać. Nie zmienia to faktu, że spełniłem małe marzenie, jaką była gra przeciwko Filipowi i Wiktorowi. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek może do tego dojść. Mimo wszystko wystartowałem na pełnym luzie i maksymalnym skupieniu, co pozwoliło nam wygrać. Kiedy zdobyliśmy decydujący punkt, nie obyło się oczywiście bez krzyków radości. To był jednak dopiero początek. Czekało nas trudniejsze zadanie – udowodnienie wszystkim, że w EMP nie znaleźliśmy się przez przypadek.
Sama obecność w EMP musiała być dla ciebie wyjątkowa. Nagle stanąłeś w gronie najlepszych w kraju.
To prawda. Mocno odczułem to zresztą podczas pierwszego spotkania z x-kom AGO. Moja ręka nie współpracowała z głową, a głowa z ręką. Jestem raczej pewny siebie, ale nagle opanowały mnie nerwy, jakich wcześniej nie odczuwałem. Mimo to cieszę się, że Jastrzębie sprowadziły nas do parteru na samym początku drogi. Pokazały nam miejsce w szeregu, przez co wzięliśmy się do jeszcze cięższej pracy. Ostatecznie awansowaliśmy do play-offów, więc jestem zadowolony.
Kacper „Riczi Maszynka” Benc – świeżo upieczony zawodnik AVEZ Esport. Fot. KowalskyPhotos / Złocieniec Game Festival
Jak zareagowałeś na pierwsze sygnały tego, że AVEZ jest tobą zainteresowane?
Na Steamie dodał mnie bogdan, czego na samym początku nie zauważyłem. Po pewnym czasie zobaczyłem jednak zaproszenie na Facebooku. Pierwsza reakcja: „To się nie dzieje. Dlaczego ja?”. W głowie zaczęły krążyć dziesiątki pytań. Po chwili siedziałem już z Jędrzejem na TeamSpeaku. Krótka rozmowa i pach – zaproponowano mi testy. W tym momencie uświadomiłem sobie, że nie ma już odwrotu i trzeba cisnąć jeszcze bardziej. Widać to po czasie, który spędziłem przed CS-em. W dwa tygodnie wykręciłem 150 godzin.
Esportowy sen brzmi nieco patetycznie. Pomyślałeś jednak, że otwiera się przed tobą furtka, by nieco zbliżyć się do jego spełnienia?
Esportowy sen kojarzyłem zawsze bardzo nostalgicznie – z Virtus.pro, obecnością na Intel Extreme Masters, owacjami polskich kibiców. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że bliżej spełnienia marzeń związanych z CS-em jeszcze nie byłem. To szansa, żeby się pokazać. Trafiłem do drużyny ambitnej, utalentowanej, z ogromnymi możliwościami. Kto wie – IEM może nie być wcale tak odległy, jak niektórym się to wydaje.
Wygląda na to, że wątpliwości z przełomu roku zostały finalnie rozwiane. Zastanawiałeś się wtedy nad odwieszeniem myszki na kołek.
Dziś już wiem, że powiedziałem to nieco na wyrost. Szybko zdałem sobie sprawę z tego, jak trudno żyje mi się bez CS-a. Jestem uzależniony od adrenaliny i emocji czerpanych z gry drużynowej. Radość po zwycięstwach, smutek po przegranych, zdenerwowanie związane z chwilową bezsilnością – to mnie napędza. Jeśli faktycznie odstawiłbym CS-a, prawdopodobnie szybko znalazłbym jego substytut.
Zostałeś rzucony na głęboką wodę. Poniekąd wchodzisz w buty jednej z największych legend polskiego CS:GO. Jak to jest zastępować byaliego?
Kiedy w mediach wyczytałem, że „poznaliśmy następcę byaliego”, bardzo mnie to poruszyło i zareagowałem dość emocjonalnie. Z jednej strony nagłówek zadziałał jak kop motywacyjny, z drugiej – czułem presję. Wypełniłem przecież lukę po byłym mistrzu świata, który osiągał sukcesy na najważniejszych turniejach w branży. Ludzie prawdopodobnie będą oceniać mnie więc przez ten pryzmat. Ale spokojnie – na hejt, który bez wątpienia przyjdzie, czekam z chłodną głową.
bogdan: Ludzie zapomnieli, że zaczynaliśmy jako maluszki – banda świeżaków
bogdan chwali cię przede wszystkim za spokój i opanowanie. To faktycznie twoje największe atuty?
Nie traktowałbym tego, jak asy wyciągane z rękawa. To po prostu styl, który wypracowałem sobie przez lata i szczęśliwie pasuje do kompozycji AVEZ Esport. Część zespołów potrzebuje agresywnych zawodników, przez co prawdopodobnie nie odnalazłbym się w ich składzie. Ośmiornice mają jednak sporo graczy nieustannie szukających przewagi. Brakowało im ostatniego, pasywnego elementu układanki. Cóż, oto jestem.
Trener podkreślił też, że momentami jesteś zbyt zachowawczy. To celowe podejście na początku twojej drogi z AVEZ?
Jest w tym dużo racji. Nie wynika to jednak z celowego kreowania się na super defensora. Musicie pamiętać, że to początek mojej przygody w AVEZ i chwilami wciąż odczuwam stres. Wolę więc minimalizować ryzyko, niż popełniać błędy przez brak dostatecznej pewności siebie. Na każdym kolejnym sparingu otwieram się jednak coraz bardziej. Zacząłem jako bojaźliwy maluszek, ale niebawem połączę mój spokój z bardziej dynamicznymi zagraniami.
Staniesz do wyścigu z KEiem czy Kylarem o miano star-playera?
Nie mam problemu ze strzelaniem, co udowadniałem w poprzednich drużynach. Na wyższym poziomie widzę co prawda, że wiele brakuje mi do najlepszych, ale nadal nie boję się stawać do pojedynków. Mając obok siebie KEia, Kylara czy Markosia, trudno jednak kreować się na gwiazdę. W zespołach nie może być zbyt wielu zawodników, których głównym zadaniem jest eliminowanie rywali. Akceptuję więc przypisane mi role. Jeśli jednak dostanę inne, bardziej bojowe zadania – nie będę miał z tym problemów.
Role, o których mówisz, sprawiają, że spoczywa na tobie duża odpowiedzialność. Nie przytłoczyła cię informacja o tym, że przypadnie tobie część najtrudniejszych zadań?
Początkowo trochę się przestraszyłem, bo wcześniej grałem w innych częściach map. Wiedziałem jednak, że mogę nadrobić zaległości, przykładając wagę do analizy dem. Na samym początku treningów spędzałem sporo czasu na oglądaniu powtórek i razem z bogdanem wyciągaliśmy odpowiednie wnioski. Dzięki temu czuję się coraz bardziej swobodnie.
Kiedy dołączyłeś w końcu do zespołu z polskiej śmietanki, chcesz udowodnić coś konkretnego – sobie lub społeczności?
Dostałem czas na to, aby pokazać ludziom, że jestem wartościowym zawodnikiem. Muszę wykorzystać go jak najlepiej, wyciągając maksimum z każdej minuty treningu. Nie zamierzam jednak czegokolwiek udowadniać. Chciałbym po prostu pokazać, że na profesjonalnym poziomie wciąż jest miejsce dla nowych twarzy. Dzięki ciężkiej pracy można wyjść z podziemia.
Fot. KowalskyPhotos / Złocieniec Game Festival