Retro poniedziałek: Shushei, czyli jedyny polski mistrz świata w LoL-a

Retro poniedziałek: Shushei, czyli jedyny polski mistrz świata w LoL-a

04.11.2019, 17:00:00

„Kiedyś to było”. Tym nieco ironicznym akcentem zapraszamy was na odświeżoną serię „Retro poniedziałek”, w której co tydzień znajdziecie wspomnienia o emerytowanych graczach, turniejach sprzed lat czy wydarzeniach, które zapoczątkowały rozwój esportu w Polsce, jak i na świecie. Pozostając w temacie Worlds 2019, na bohatera premierowego materiału wybraliśmy Macieja „Shusheia” Ratuszniaka, czyli jedynego gracza znad Wisły, któremu udało się sięgnąć po prestiżowy puchar najważniejszych rozgrywek League of Legends. Swoimi wspomnieniami na temat byłego zawodnika Fnatic podzielił się z nami jego były kolega z zespołu i weteran sceny – Fryderyk „Veggie” Kozioł.

Pierwszy sezon Worlds był z całą pewnością wielkim sprawdzianem nie tylko dla Polaka reprezentującego Fnatic, ale również dla całej sceny League of Legends. Przyszłość wcale nie była pewna, ale mistrzostwa świata miały wyjaśnić wiele kwestii i nakreślić plan działań na kolejne lata. Zwycięstwo Shusheia było zresztą porównywane do triumfu Virtus.pro na EMS One Katowice 2014, jednak jak przyznaje Veggie, jest to nieco błędny tok rozumowania.

Wszyscy, którzy śledzili scenę League of Legends, zdawali sobie sprawę, że jest ktoś taki jak Shushei i że jest on z Polski. LoL pod względem esportu był dużo, dużo mniejszy niż CS:GO, więc nie porównałbym tego do triumfu Virtusów na Majorze, zwłaszcza że tam było aż pięciu polskich graczy. Sukces Macieja na Worldsach na pewno nie był w naszym kraju tak mocno nagłośniony, jak zwycięstwo złotej piątki. Inna sprawa jest taka, że sam esport dopiero raczkował. Oczywiście graczy przybywało, tworzyły się pierwsze polskie drużyny, ale nie uważam, że to postać Shusheia była motorem napędowym dla polskiego League of Legends – tłumaczy Veggie. 

Sam Shushei mimo wszystko był zawodnikiem, który wyróżniał się w tamtych czasach na tle innych polskich graczy. Lubił odchodzić od schematu, zaskakiwać swoich przeciwników wyborami postaci, które na pierwszy rzut oka można było rozpatrywać w kategorii absurdu. Jego specyficzny styl w połączeniu z dobrze dobranymi kolegami z zespołu pozwolił mu nie tylko wyjechać na finały mistrzostw świata, ale również zgarnąć statuetkę dla najbardziej wartościowego zawodnika turnieju. 

Osobiście porównałbym grę Shusheia do tego, co prezentuje dzisiejsze G2. On był szalony i prezentował równie szalony styl swojej gry. Gdy zaczęliśmy razem występować, wszyscy wokół gadali tylko o koreańskiej mentalności, planowaniu wszystkiego z wyprzedzeniem, każde zagranie musiało być odpowiednio przemyślane i przetrenowane, a Shushei wprowadzał do drużyny bardzo dużo swobody. W końcu w czasach jego triumfu na Worldsach wszyscy wzorowali się na Ameryce, co dzisiaj byłoby nie do pomyślenia. Był znany z tych swoich charakterystycznych wyborów jak Alistar i Gragas pod AP. Nikt inny tym nie grał, a on potrafił w kreatywny sposób podejść do rozgrywki i zaskoczyć tym swoich rywali. Za jego czasów Fnatic było też bardzo mobilne. Potrafili idealnie rotować pomiędzy nim a xPeke, wymieniać się liniami w zależności od sytuacji. Ta sztuka adaptacji miała ogromny wpływ na ich postawę, zwłaszcza że nikt nie potrafił jeszcze wtedy tego robić – wspomina Veggie. 

Shushei na tle Polaków był zdecydowanie najlepszy, ale cały czas trzeba pamiętać, że mówimy tutaj o początkach League of Legends, gdzie tych graczy nie było jeszcze po prostu zbyt dużo. W przeciągu następnego roku scena bardzo się rozwinęła, pojawiło się mnóstwo nowych talentów, w turniejach internetowych Polacy byli ogromną siłą. Niektórzy szybko prześcignęli Maćka pod względem indywidualnym. Do dzisiaj żałuję, że żadna w pełni polska drużyna nie pojechała na Worldsy – dodaje. 

W pewnym momencie wszystko przestało jednak wyglądać tak kolorowo. Wspomnienia z wygranych mistrzostw świata zostały odłożone na bok, a Polak musiał pożegnać się ze swoją dotychczasową drużyną. 

Można powiedzieć, że w League of Legends to był taki okres przejściowy. Większość profesjonalnych graczy miała dodatkową pracę, studia czy inne obowiązki i często ciężko było utrzymać jeden skład w stałym zestawieniu. Granie w żadnym stopniu nie było robotą na pełen etat. Jak na tamte czasy Shushei cechował się bardzo dobrą mentalnością. Chciał bawić się grą, nie zamykać się na żadne schematy. Problem pojawił się wtedy, gdy we Fnatic pojawiało się coraz więcej pieniędzy, zaczęły się wyjazdy do Korei na bootcampy i tego typu rzeczy. Sygnał był prosty – czas zacząć grać na poważnie, a w tym Maciej nie był zbyt dobry. Miał problemy z moblizacją, stawiał opory przed długimi treningami, lubił pograć w inne gry na jakichś ówczesnych konsolach od Nintendo. Z każdym kolejnym miesiącem to jego podejście było coraz większym problemem i musiał w końcu opuścić Fnatic. To było dla niego taki pierwszy poważny wstrząs i znak, że czas na pobudkę – wyjaśnia Fryderyk. 

Dość niespodziewanie w 2012 roku drogi Shusheia i Veggiego zostały skrzyżowane. Mistrz świata połączył siły z Fryderykiem, a także z Kubonem, Gromem i Hosanem formując skład o nazwie EloHell. 

To był czysty przypadek. Kubon znał się z Shusheiem, zagraliśmy kilka gier razem, a potem na ostatnią chwilę założyliśmy zespół EloHell. Było to tuż po tym, gdy ja również rozstałem się z moją wcześniejszą drużyną. Pojawił się Team Acer i rozpoczęła się taka mała szufla. Praktycznie w kilka dni zebraliśmy piątkę graczy i jednym z nich był właśnie Shushei, nawet pomimo tego, że wcale nie było jakichś wielkich chęci, żeby z nim grać. Na początku na pewno był najlepszym zawodnikiem w naszym składzie, mieliśmy niezłe kwalifikacje do Gamescomu, ale pojawił się identyczny problem, jak w czasach Fnatic. Im dłużej to trwało, tym mniej się przykładał do pracy. Kiedy jakiś czas później rywalizowaliśmy w eliminacjach do mistrzostw świata drugiego sezonu, to był już naszym najsłabszym ogniwem – mówi Veggie. 

Były trener Team Roccat zaznacza jednak, że współpraca z Shusheiem miała swoje jasne strony. Sama jego obecność była na swój sposób motywująca, wszak każdy wiedział, kim on jest i co za tym idzie – śledzono poczynania samej drużyny. Dodatkowo mistrz świata z pierwszego sezonu był bardzo dobrym kompanem poza samą grą. – Zawsze było u nas dużo żartów, utrzymywaliśmy dobrą atmosferę. Potrafiłem rozbawić Shusheia na milion sposobów, dzięki czemu on też czuł większą swobodę w tej nowej dla siebie sytuacji. Zdarzały się też oczywiście nieprzyjemne sytuacje, które generowały jakieś spięcia. Maciek często upierał się na jakieś głupoty i myślę, że to też nie do końca była jego wina. Historia pokazała mu, że swoimi niestandardowymi pickami może bić wszystkich na głowę, został mistrzem. Mieliśmy nawet taką grę, w której pomimo naszych rad wybrał Lux i praktycznie w pojedynkę wygrał nam spotkanie. Nie wiem, czy to był złoty strzał, czy nie, ten upór na pewno potrafił się opłacić, ale było dużo skrajnie odwrotnych akcji. Ludzie tego nie widzieli, ale na treningach potrafił wymyślić okropne wybory, przez co te sparingi wyglądały nieraz okropnie. Pamiętam bardzo ważny mecz w kwalifikacjach do DreamHacka, gdzie jeszcze przed nim mieliśmy plan, żeby zmienić Shusheia na Overpowa. Początkowo byliśmy z Remigiuszem dogadani, ale w końcu coś nie wyszło i graliśmy dalej z Maćkiem. No i w tym feralnym starciu Shushei ignorował większość naszych sugestii, przez co też mocno przegrał linię i oczywiście całą grę. Miał duży problem z odpowiednim oszacowaniem swoich szans na konkretne matchupy – tłumaczy Veggie. 

Następnym etapem w karierze Macieja był nowy międzynarodowy projekt. Shushei razem z Hosanem odnaleźli swoje miejsce w DragonBorns u boku takich zawodników jak przykładowo aktualny trener Fnatic Joey „YoungBuck” Steltenpool. Nowy skład prezentował się naprawdę przyzwoicie czego efektem było przykładowo zwycięstwo podczas SCAN Invitational. Późniejsza wygrana z Meet Your Makers zagwarantowała Ratuszniakowi i spółce udział w pierwszym splicie EU LCS, gdzie początki dla DB wyglądały nawet lepiej niż obiecująco. Druga część sezonu w wykonaniu formacji Shusheia była jednak bardzo słaba, co poskutkowało ostatnim miejscem w tabeli i przymusowym udziałem w relegacjach. Tam historia zatoczyła poniekąd koło, gdyż w decydującym o awansie BO5 DragonBorns musiało uznać wyższość wspomnianego wyżej MyMu. 

Krótko później Ratuszniak zniknął z profesjonalnej sceny League of Legends. Pomimo głośnych zapowiedzi w social mediach zawodnikowi już nigdy nie udało się dołączyć do poważnej drużyny i w pewnym momencie wszyscy pogodzili się z tym, że Mid Lanera nie zobaczymy już w esportowych rozgrywkach na najwyższym poziomie. 

Faktycznie widywało się posty na jego profilach, że wraca do akcji, jest zmotywowany, zmienił swoje podejście. Pamiętam, jak zapewniał, że teraz będzie grał tym, czym inni. Z ciekawości wchodziłem na jego konto sprawdzić historię ostatnich meczów i pojawiały się tam dalej absurdalne picki, także były to słowa rzucone na wiatr, albo po prostu jakiś słomiany zapał. To była dla niego wciąż zabawa i ja to na przykład bardzo szanuję, bo przecież na początku League of Legends nie miało być esportem. To wszystko wydarzyło się przypadkiem. Był świetnym gamerem, ale kiedy przychodziło do profesjonalizacji, to nie umiał się w tym odnaleźć. To nie jego wina, po prostu nie był do tego stworzony. Kiedy nie czerpał przyjemności z rozgrywki, to totalnie się zacinał, a jego poziom spadał – twierdzi Kozioł. 

Na kilka lat po zakończeniu esportowej kariery Shushei bardzo rzadko widywany jest w środowisku branżowym. Veggie przyznaje, że podczas obchodów dziesięciolecia League of Legends siedział trzy krzesła obok Macieja, ale rozpoznał go dopiero po…trzech godzinach. – Bardzo się zmienił i ciężko było mi go rozpoznać. To jest zresztą nic dziwnego, w końcu dużo ludzi z “mojego świata” widuję na co dzień, ew. na poszczególnych turniejach czy rozgrywkach, a z Shusheiem nie widzieliśmy się już kilka lat. Zamieniliśmy może dwa słowa, ale widać, że nie siedzi już tak mocno w temacie, nie śledzi wszystkich nowości i nie kręcą go jakieś żarciki typowe dla naszego środowiska. Ułożył sobie życie na nowo, nie łączy tego z grami i ja to rozumiem. I tak przez długi czas będzie się o nim pamiętało, nawet kiedy Jankos wygra Worldsy i przebije znacznie jego osiągnięcie – kończy Veggie. 

Przynajmniej do nadchodzącej niedzieli Shushei pozostanie jedynym polskim graczem w historii League of Legends, któremu udało się sięgnąć po najważniejsze trofeum w świecie gry. Emerytowanemu zawodnikowi nie można odmówić tego, że w swoich czasach był prawdziwym trendsetterem i dołożył swoją cegiełkę do rozwoju profesjonalnych rozgrywek, jak i Fnatic jako organizacji. Zresztą obecność w galerii zasłużonych tak uznanej marki mówi sama za siebie. 

Fot. Riot Games/ ESL/ fb.com/shushei.net/ reddit.com/r/leagueoflegends

Tagi:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze