Retro poniedziałek: Football Manager (1982)
1982, wspaniały rok, którego nie pamięta żaden z was, którzy to czytacie. Rok brązowego medalu reprezentacji Antoniego Piechniczka na mistrzostwach świata w Hiszpanii, rok wojny o Falklandy, rok narodzin znanej piłkarski ręcznej Kingi Grzyb, rok Oscara dla Rydwanów Ognia. Ale choć to cztery bezsprzecznie najistotniejsze wydarzenia tamtego roku, tak blisko czołówki będzie premiera Football Managera.
Nie wiem czy był to pierwszy piłkarski menadżer. To znaczy: zakładam, że był. Tak mi powiedziano. Tak nakazuje też logika, przecież w 1982 komputery ledwo dawały radę przeliczyć tabliczkę mnożenia, z ułamkami miały problem, zazwyczaj nagrzewając się przy walce z nimi do tysiąca stopni i topiąc wszystkie metale w promieniu pięciu metrów. Ale branża gier komputerowych to złośliwa bestia, zawsze istnieje szansa, że gdzieś, w zaciszu swojego garażu, kilka miesięcy wcześniej, jakiś brytyjski Janusz stworzył gierkę, w której mogłeś poprowadzić rezerwy Port Vale w meczu z Port Vale. Zachowajmy więc tę dozę bezpieczeństwa, ułóżmy sobie pod tyłek poduszkę powietrzną, a teraz przejdźmy do meritum.
Pierwszy Football Manager powoli dobija do czterdziestki. Debiutował na takich maszynach jak Dragon 32 i ZX Spectrum. Część z was zna jego późniejsze transformacje, różne emulatory, czy to z Commodore, czy z Amigi, czy nawet z polskiego klona, w którym robiło się dokładnie – lub niemal dokładnie – to samo, tylko w swojskiej osnowie.
Sterowanie? Z KLAWIATURY. Z dzisiejszej perspektywy wzorcowy archaizm, szkoda, że nie sterowało się podając komendy na glinianych tabliczkach, ale jednak działało bez problemu. To dlatego, że Football Manager był bardzo prostą grą, nie miałeś tysiąca formacji do wybrania, nie ustalałeś ustawienia drugiego stopera przy kornerze, nie przeczesywałeś krajów postradzieckich w poszukiwaniu nowego Jaszyna, nie mogłeś po szalonych negocjacjach sprowadzić Zico. Zakupy? Sam nikogo nie szukałeś, to do ciebie się zgłaszali. Taktyka? Mogłeś ustalić iloma grasz obrońcami, napastnikami i pomocnikami, czyli była do dyspozycji również strategia Janusza Wójcika z Wembley 9-0-Trzeciak. Niby fajnie, że są prawdziwe nazwiska – choć nie Trzeciak – tak do nazwisk nie ma się co szczególnie przywiązywać, bo choć były prawdziwe, tak ich umiejętności zależały od nie wiadomo czego. Choćby sprowadzał największego kozaka, mógł mieć skill 1. Nazwiska nie mają więc żadnego znaczenia, nie idzie za nimi żaden ciężar gatunkowy, ot, ciekawostka. Ważne są dwie liczby: skill i energia, dlatego potrzebujesz dłuższej ławki.
Wiecie, z dzisiejszej perspektywy Football Manager był niezwykle prosty w konstrukcji. Ale gdy pierwszy raz go zobaczyłem na Commodore kumpla, nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Nie wiedziałem, że takie gry mogą istnieć. Oto ja, kupuję, sprzedaję graczy, ustalam taktykę, a potem – a jakże! – oglądam swoich w boju. To był pierwszy menadżer w jakiego kiedykolwiek grałem, pewnie nie tylko dla mnie, a dla wielu stanowił inicjację i jako taki porywał bez reszty. Zresztą, ilu znacie graczy, którym ta prostota wcale nie przeszkadzała, bo symulatory – jak dzisiejszy FM – to jedno, ale zabawa w uproszonym modelu też doskonale bawi?
Wielką gratką był mecz. Robiłem swego czasu reportaż o Lidze Polskiej Manager 1995, jednym z pierwszych od zera powstających w Polsce manadżerów, ale tam animacji było – powiedzmy – dziesięć, powtarzały się notorycznie. Nie mam wrażenia, że tak było w starym FM-ie. Piłka chodziła między zawodnikami w sposób mocno losowy, ale ostatecznie nie miałem pojęcia czy padnie gol i to dodawało emocji. Meczyki oglądało się zupełnie nieźle. A to, że mogłem obejrzeć swój własny mecz, swoich zawodników w boju, wtedy, za pierwszym razem, było eksplozją wrażeń. Okupowałem Commodore sąsiada dopóki mogłem – sam nie przepadał za piłką, więc przyszedł czas, gdy trzeba było się przesiąść na Falcon Patrol albo Gianę Sisters, ale co wyszarpałem to moje.
Odświeżyłem sobie FM-a w ostatnich dniach, by sprawdzić jak się zestarzał. Wciąż da się przyjemnie w niego pograć niezobowiązującą godzinkę – jeśli ktoś takową ma, polecam na podróż w przeszłość. Raczej tygodnia z życia wam nie wyrwie, ale jako sposób na relaks, przy którym nie trzeba wiele myśleć – to naprawdę tylko tasowanie kilkoma cyferkami, ale w osnowie futbolu – jak znalazł.