phr: Nie robiliśmy tego, co powinniśmy, żeby nazywać się pełnoprawną drużyną

phr: Nie robiliśmy tego, co powinniśmy, żeby nazywać się pełnoprawną drużyną

16.02.2020, 18:30:00

W teorii wszyscy podchodzili do sprawy na poważnie, jednak nie przykładaliśmy się tak, jak miało to miejsce jeszcze w starym składzie Virtus.pro. Porażki bolały, ale myślę, że nawet jak złożysz miksową ekipę pięć minut przed kwalifikacjami, to i tak przegrana wywołuje nerwy. Atmosfera była fajna, ale na pewno swoje robił też hejt, bo czasem miałem wrażenie, że ludzie traktują nas tak, jakbyśmy dalej grali pod banderą VP – mówił nam Tomasz “phr” Wójcik krótko po definitywnym disbandzie ex-Virtus.pro. Z byłym zawodnikiem Virtusów porozmawialiśmy również o rozstaniu z kubenem, atmosferze w ostatnim składzie Robin Hoodów i planach na przyszłość. 

Napisałeś na facebooku, że wszystkie punkty zostały rozdane i jakkolwiek ironiczne by to nie było, to można powiedzieć, że chyba za bardzo wzięliście do siebie genezę waszej nazwy. Robin Hood mógłby być zawstydzony, gdyby zobaczył, jak świetnych naśladowców znalazł. 

Można tak powiedzieć. Główny zamysł nie był może taki, żeby rozdawać punkty biednym. Po prostu śmialiśmy się z tego, że w trójkę utrzymujemy się w pierwszej trzydziestce HLTV. Nasze wcześniejsze wyniki też nie były przecież wybitne, a samo dołączenie byaliego czy kamila nie przyniosło punktów samych z siebie. Tak jak żartowałem wczoraj – spełniliśmy założenie drużyny, punkty zostały chcąc nie chcąc rozdane i w ostateczności doszło do disbandu. 

Nie było w ogóle tak, że w ostatnich tygodniach wszystko było robione nieco na siłę? Poza pojedynczymi przebłyskami wasza gra nie wyglądała jakoś wybitnie. 

Ogólny zamysł drużyny, o ile można to w ogóle tak nazwać, był taki, żeby dać sobie trochę czasu, pograć na luzie i zadecydować, czy jest sens to kontynuować. Graliśmy maksymalnie cztery godziny dziennie, co jest niczym w porównaniu do pełnoprawnych zespołów. Wchodziliśmy na Team Speak, spędzaliśmy kilka godzin razem i nic z tym nie robiliśmy. Nie poprawialiśmy błędów i jedynie myśleliśmy o tym, że jeśli zrobimy z tego prawdziwą drużynę, to będziemy wiedzieli, nad czym powinniśmy pracować w przyszłości. Myślę, że mogę też powiedzieć, że nie mieliśmy nic zrobionego prócz podstaw, które zna każdy i dobranych pozycji, wszystko opieraliśmy na komunikacji.

Jest to dość dziwne z tego względu, że byali nie tak dawno pisał na twitterze, że szukacie dla siebie organizacji. To trochę zaprzecza luźnej filozofii, o której mówisz teraz. 

Osobiście miałem odchodzić z formacji w tym samym momencie co snatchie. Wtedy napisał jednak do mnie Snax i zgodziłem się na to, żeby spróbować pograć kilka tygodni z luźniejszym podejściem. Wydawało mi się, że w żadnym momencie nie zrezygnowaliśmy z tego zamysłu, więc ciężko mi też stwierdzić, z czego wynikał tweet Pawła. Rozmawialiśmy ze sobą kilka dni temu i wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że nie robimy tego, co powinniśmy, żeby nazywać się pełnoprawną drużyną. Ciągnęliśmy to w ten sposób aż do wczoraj i  wtedy też uznaliśmy, że nie ma sensu kontynuować współpracy. Każdy uznał, że lepiej będzie po prostu pójść w swoją stronę. 

Czyli definitywnie nie ma już szans na to, żebyście kontynuowali wspólną grę. 

Nie wykluczam, że jakieś pojedyncze jednostki zdecydują się grać ze sobą dalej, ale na ten moment nie ma szans na to, żebyśmy dalej występowali w tym składzie. 

Ostatni tydzień był poniekąd idealnym podsumowaniem tego średnio zorganizowanego projektu. Najpierw kłopoty z check-inem, później sytuacja ze Snaxem… To chyba pokazuje, że nie każdy traktował to wszystko na poważnie. 

Można tak powiedzieć. Akurat jeśli chodzi o check-in, to myślę, że każdemu się mogło zdarzyć. Dla przykładu godzinę przed drugimi kwalifikacjami do Minora mieliśmy umówiony sparing na jakąś duńską drużynę, była to chyba Copenhagen Flames. Oni także wtedy zapomnieli i tym samym anulowali nam sparing. U nas zawsze zajmował się tym byali i wcześniej nie było z tym problemu. Tym razem nie ustawił budzika na pięć minut przed check-inem i nikt z nas nie pomyślał, że mógł tego nie zrobić. Stało się. Z tego co wiem, inne polskie drużyny zrobiły ten sam błąd, ale oczywiście nam oberwało się za to najbardziej. 

Po części jest to chyba zrozumiałe. 

Po części tak, ale z tego co wiem, to w Izako Boars mają od tego specjalnego człowieka, który odciąża graczy od tej odpowiedzialności. My tak naprawdę musieliśmy wszystko robić sami i myślę, że mamy prawo tak po ludzku się pomylić. Jeśli jest jednak konkretna osoba wyznaczona głównie do tego typu rzeczy, to jest to już spory przypał. Powinni dostać za to większe lanie niż my, zwłaszcza że tak jak mówiłem wcześniej, nasza filozofia była oparta na luźnych założeniach. Nie tytułowaliśmy się pełnoprawną formacją, a raczej sklejką. 

Zabrakło kubena, który wcześniej zajmował się kwestiami organizacyjnymi. Tak naprawdę nikt nie pokusił się na wyjaśnienie tego, dlaczego Jakub nie był już z wami w ostatnich tygodniach. 

Był to efekt wspólnej decyzji. Kiedy ja i snatchie mieliśmy odchodzić, to nikt nie chciał już dalej wspólnie grać i to wtedy nastąpił prawdziwy disband. Rekrutacją do tego luźnego projektu zajmował się Snax i myślę, że to on miał z kubenem pogawędkę na temat tego, czy ma to sens, czy nie. Z uwagi na to, że cała inicjatywa odbywała się w niespecjalnie zorganizowanej konwencji, to nie widzieliśmy też powodów do tego, żeby nawiązywać współpracę z Kubą, czy nawet innym trenerem. Każdy miał świadomość, że wszystko może się rozpaść w przeciągu miesiąca. 

Jak w takim razie wyglądała atmosfera w waszej ekipie? Poczucie uderzania głową o ścianę nie było nieco frustrujące? 

W teorii wszyscy podchodzili do sprawy na poważnie, jednak na pewno nie przykładaliśmy się tak, jak miało to miejsce jeszcze w starym składzie Virtus.pro. Porażki bolały, ale myślę, że nawet jak złożysz miksową ekipę pięć minut przed kwalifikacjami, to i tak przegrana wywołuje nerwy. Atmosfera była fajna, ale na pewno swoje robił też hejt, bo czasem miałem wrażenie, że ludzie traktują nas tak, jakbyśmy dalej grali pod banderą VP. Uważam, że nie było to zbyt fair, ale rozumiem, że wynikało to z nicków, które były obecne w tym zespole. Stawiano wobec nas duże oczekiwania. 

To akurat dość zrozumiałe. Duże nicki rodzą duże oczekiwania.

Zdecydowanie. Z tego miejsca chciałbym w sumie zdementować wszelakie pogłoski o byalim, bo bez przerwy wypisywane są o nim bzdury mówiące o tym, że jest toksycznym graczem i psuł atmosferę w drużynie. Paweł potrafi się mocno zdenerwować, ale nie na kogoś, tylko na siebie. Nie było nigdy sytuacji, żeby kogoś obraził lub opierdzielił za słabe zagranie. Byali został wypromowany na toksyczną osobę, a prawda jest zupełnie inna. To, co ludzie widzą na streamach, nie ma nic wspólnego z tym, jaki Paweł jest w grze. 

Wspomniałeś o tym, że miałeś odchodzić w tym samym momencie co snatchie. W ubiegłych tygodniach otrzymałeś oferty od innych drużyn? 

Można tak powiedzieć. Miałem jedną, małą ofertę, ale na ten moment nie chcę nic zdradzać. Druga sprawa jest taka, że jeszcze nie ogłosiłem oficjalnie, że jestem do wzięcia. Myślę, że wtedy pojawi się więcej propozycji. 

Z tego co mówisz, można wywnioskować, że wszyscy rozwiązaliście już swoje kontrakty z Virtus.pro. 

Tak. Z tego co wiem, to wszyscy rozwiązaliśmy nasze umowy. 

Myślałeś o ewentualnym wyjeździe za granicę? Wśród polskich graczy jest to ostatnio niezwykle modny kierunek. 

W tej chwili w Polsce mamy mnóstwo dobrych zawodników, którzy nie są związani kontraktami z żadną organizacją. Ostatnimi czasy chyba tylko AVEZ nie przechodziło przez jakieś drastyczne zmiany. Myślę, że to odpowiedni moment na złożenie dobrej drużyny z wolnych graczy. Jeśli to nie wyjdzie, to mógłbym rozważyć europejski projekt. Na pewno jednak teraz nie poszedłbym w ślady MICHA, który zdecydował się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych. 

Tagi:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze