Niedzielny gracz: Paweł Sabarański – Grail Point
Grail Point jest unikatowym miejscem nie tylko na mapie Polski, ale i w całej Europie. To przecież mekka nadwiślańskiego streetwearu, wokół której urosła zaangażowana społeczność. Z Pawłem Sabarańskim, a więc założycielem projektu, porozmawialiśmy o romansie mody z esportem, coraz lepiej ubranych Polakach, przekraczaniu granic w zgodzie z autentycznością, ale również tym, jak to jest być pionierem w kraju malkontentów. Wraz z marką LOTTO zapraszamy na kolejny odcinek „Niedzielnego gracza”.
Gdy w twojej głowie pojawił się pomysł, by założyć Grail Point, ludzie próbowali cię od niego odwieść? Mówili, że jesteś szalony?
Było tak, jak mówisz. To powszechny problem towarzyszący pionierom. A Grail Point jest przecież pierwszym tego typu sklepem w kraju, a właściwie nawet w Europie. Naturalnie musiałem więc słuchać tego, że w Polsce nie mam czego szukać. Okazało się jednak, że dzięki naszej pomocy koniunktura nad Wisłą nie tylko powstała, ale zaczęła się dynamicznie rozwijać. Nagle ludzie, który początkowo kręcili nosem, stali się naszymi klientami.
Sklep z drogimi ciuchami pochodzącymi z drugiego obiegu – jeszcze kilka lat temu w naszym kraju brzmiało to abstrakcyjnie.
Często zdarza się, że ludzie narzekają na Polskę – bo czegoś u nas nie ma, a zagranicą jest lepiej. Wyszedłem z założenia, że zamiast płakać nad brakami na rodzimym podwórku, niedobór przekuję w zaletę. To, że w kraju czegoś nie ma, nie musi być ograniczeniem. Może być ogromną szansą, by wypełnić tę lukę. Patrzyłem więc na świetne ciuchy niedostępne w Polsce, ale nie uciekałem myślami do USA. Zacząłem zastanawiać się po prostu nad tym, co mogę zrobić, by odmienić sytuację. Dostrzegłem niszę i postanowiłem założyć zajebisty sklep, którego pozazdroszczą nam nawet ludzie z zagranicy.
Ostatnio sporo mówi się o wielkim powrocie Eisa. Ten w “Najlepszych dniach” skanduje, że „my musimy zrobić to w Polsce”.
Dokładnie takie podejście nam przyświecało. Mogliśmy zamienić się w typowych malkontentów, ale wzięliśmy sprawy w swoje ręce. W pewnym momencie zaczęło chodzić zresztą o coś więcej. Pojawiła się misja. Z jednej strony Grail Point jest platformą do realizacji naszej pasji – to oczywiste. Z drugiej – czujemy się reprezentantami kraju na arenie międzynarodowej. Jeździmy na masę targów na całym świecie i wystawiamy Polsce dobre świadectwo.
Ekipa Grail Point & Friends. Fot. Oskar Szdzuij
Mówiłeś o dynamicznym rozwoju koniunktury.
Na naszym podwórku od zawsze funkcjonowała pewna grupa osób, która chciała nosić lub po prostu posiadać unikalne ciuchy. Rynek nie do końca zaspokajał jednak ich potrzeby. Wyszliśmy więc naprzeciw niezbyt dużej grupie osób, ale w mgnieniu oka społeczność urosła. Nurt, wokół którego rozkręcaliśmy biznes, zyskiwał na popularności. Mieliśmy idealne wyczucie czasu.
Pamiętasz impuls, po którym dostrzegłeś, że dłużej z założeniem sklepu zwlekać nie możesz?
Co roku w Polsce odbywały się targi Sneakerness. To właśnie tam po raz pierwszy z impetem uderzyła we mnie energia ludzi, których łączy ponadprzeciętna więź. Osoby z zewnątrz nie rozumieją, jak wokół ubrań może zebrać się tak aktywna, napędzana pasją społeczność. Na mnie zrobiło to jednak ogromne wrażenie. To wtedy okazało się również, że na streetwear jest w Polsce ogromny popyt. Oferowaliśmy wówczas ubrania Supreme – w tamtym momencie bardzo unikatowe. Te rozeszły się w mgnieniu oka. Otrzymaliśmy więc sygnał. Zrozumieliśmy, że trzeba sprawić, by ubrania tego pokroju stały się dostępne regularnie, a nie tylko raz do roku. A poza tym – przenieść do nowego miejsca atmosferę rodem z targów.
A jeśli wasze stoisko nie odniosłoby wtedy sukcesu?
Zajawka zawsze stała na pierwszym miejscu. Jeśli mówimy o biznesie, kalkulacje czysto finansowe są oczywiście ważne. Próbę podjąłbym jednak nawet, gdyby tabelki w Excelu niekoniecznie się spinały. Jaram się się tematem do tego stopnia, że musiałem zrobić to dla spełnienia własnych ambicji.
Dzięki temu przychodzisz dzisiaj po prostu do Graila, a nie do pracy.
To dla mnie największy sukces, jaki dotychczas osiągnąłem. Jeszcze nigdy nie obudziłem się w poniedziałek zdenerwowany na to, że muszę zwlec się z łóżka i iść do roboty. Na dobrą sprawę niedziela jest najmniej lubianym przeze mnie dniem tygodnia. Kiedy jestem poza sklepem, nie wiem, co mam ze sobą zrobić.
Podziwiam każdego, kto buduje swoją przyszłość, realizując pasję. Na dobrą sprawę Grail Point otworzył ci przecież wiele furtek.
Trudno uwierzyć w to, jak wiele zawdzięczam Grail Pointowi. Dzięki sklepowi poznaliśmy masę ciekawych ludzi. Zrealizowaliśmy również wiele projektów, które wcześniej znajdowały się tylko w sferze marzeń. Na myśli mam głównie współpracę z Legią Warszawa, czyli drużyną bliską mi od dziecka. Zwiedziliśmy ponadto kawał świata. Europę zjechaliśmy wzdłuż i wszerz, służbowo odwiedziliśmy też choćby ComplexCon w Kalifornii czy Astroworld w Teksasie.
Istnieje jeszcze miejsce, które chciałbyś odwiedzić, a Grail może ci to umożliwić?
USA dla streetwearu jest mekką. Kiedy lądujemy w Stanach, czujemy się jak w wesołym miasteczku. Do tej pory odwiedziliśmy tylko Kalifornię, Teksas i Nowy Jork. Lista miejsc zza oceanu, jakie chcemy zobaczyć, cały czas jest więc długa. W głowie mam też powrót do Japonii. Razem z USA to najmocniejsze miejscówki, jeśli chodzi o modę uliczną. Seria materiałów zrealizowanych w Azji jest w zasadzie największym z aktualnych marzeń podróżniczych.
Mateusz Witkowski i Paweł Sabarański – Grail Point podbija USA. Fot . Wojtek Koziara
Skoro mówisz już o gigantach światowych… W jakiej dyspozycji – choćby w skali europejskiej – znajduje się Polska?
Kultura streetwearowa w Polsce jest bardzo rozwinięta nie od dziś. Już w czasach, kiedy moda uliczna ograniczała się u nas do tzw. buciarstwa, mieliśmy w kraju mocnych graczy z pokaźnymi kolekcjami. Fakt, że nad Wisłą wielu rzeczy właściwie nie dało się dostać, bardzo umacniał społeczność. Między innymi przez to nie musimy się dziś niczego wstydzić. Jeśli chodzi o popularność nurtu, nie odbiegamy od żadnego państwa w Europie.
Odkąd jednak pamiętam, mówiło się o tym, że Polacy ubierają się kiepsko – szaro, smutno, bez wyrazu. Rozwój streetwearu zmienia tę tendencję?
Bezsprzecznie tak jest, choć nie zawsze zwariowane pomysły wiążą się z dobrymi efektami. Odwagi Polakom zdecydowanie przybywa, aczkolwiek nie mówimy jeszcze o skali znanej z Włoch czy Francji. Małymi krokami idziemy mimo to w dobrym kierunku. To, że dostępność dobrej jakości produktu systematycznie się u nas zwiększa, odgrywa ogromne znaczenie. Siłą rzeczy łatwiej się przez to dobrze ubrać.
Dostępność zwiększa się w dużej mierze dzięki wam. Powiedzieć jednak, że Grail Point to wyłącznie sklep czy po prostu „marka”, byłoby grzechem. Nawet określenie was społecznością może okazać się niewystarczające. Jesteście czymś więcej. Cały ruchem.
Doskonale to ująłeś, bo sam nie lubię nazywać Grail Pointu sklepem. To wyłącznie formalność. Zawsze powtarzam, że nie trzeba u nas niczego kupować. Można wpaść, by po prostu pogadać o tym, co dzieje się w środowisku. Społeczność od samego początku była dla nas priorytetem. Każdy lokal zaprojektowaliśmy więc tak, by sprzyjał towarzyskim spotkaniom. Wydarzenia, które na przestrzeni lat zorganizowaliśmy, pokazują zresztą, o czym mówię. Kilkunastogodzinne kolejki przed drzwiami nie są dla ludzi żadnym problemem. Samo oczekiwanie na otwarcie “bram” jest możliwością do świetnego spędzenia czasu.
Jesteś dumny z tego, jakich ludzi udało wam się zebrać wokół Graila?
Zdecydowanie tak. Momentem, w którym najbardziej poczułem realną więź z naszą społecznością, był pierwszy lockdown. Zostaliśmy wtedy partnerem Legii Warszawa podczas akcji #GOTOWIDOPOMOCY. Zaczęliśmy namawiać ludzi do wsparcia seniorów i bez większego problemu zebraliśmy kilkudziesięcioosobową grupę młodych osób. Ludzie na jeden dzień zostawili wtedy swoje sprawy i wspólnie z nami ruszyli na ulice Warszawy, rozwożąc obiady starszym w potrzebie. Pokazali siłę, z której trudno nie być dumnym. Znów przekonałem się, że nie chodzi wyłącznie o ubrania. One są tylko początkiem i punktem zaczepienia.
Zauważasz czasem, że na ulicy dwie na pozór nieznajome osoby zbijają ze sobą piątkę, widząc na swojej klacie logo Graila?
Powiem więcej – sam tak robię. Gdy widzę kogoś, kto zaufał nam na tyle, aby kupić koszulkę z Graalem, nie mogę się powstrzymać. Nasze ubrania – oprócz tego, że dobrze wyglądają – niosą ze sobą coś więcej. W pierwszej kolejności pokazują przynależność do wspomnianej społeczności. Niejednokrotnie stają się pretekstem do np. nawiązania rozmowy na imprezie.
Kolejka tuż przed otwarciem bram lokalu Grail Point podczas eventu halloweenowego. Fot. Oskar Szdzuij
Branża streetwearowa pierwsze kroki stawiała w Internecie, rozwijając się na facebookowych grupkach. Sieć jest więc naturalnym medium, dzięki któremu możecie docierać do nowych odbiorców. Pomysł nagrywania vlogów był szeroko zakrojonym planem czy pojawił się spontanicznie?
Widzieliśmy, co dzieje się w pierwszym sklepie. Staliśmy się miejscem, w którym dosłownie buzowała energia. Wpadali do nas raperzy i inne ciekawe osoby, by po prostu dobrze się bawić i spędzać czas w kreatywny sposób. Poczuliśmy potrzebę podzielenia się tym, czego wspólnie doświadczamy. Stwierdziliśmy, że wejście z kamerą na sklepowe zaplecze i pokazanie życia Graila z innej perspektywy spodoba się naszej społeczności. Nie myliliśmy się. To zresztą krok milowy w naszej działalności. Wymknęliśmy się z lokalnych ram Warszawy, docierając do ludzi w całej Polsce.
Rap, deska, graffiti, sztuka nowoczesna – to wszystko naturalne łączniki, które kojarzą się z Grailem. Okazuje się jednak, że nagle w tym wszystkim pojawił się również gaming.
Gaming stał się czymś, na co w przyszłości chcemy kłaść coraz większy nacisk. Odpowiedzieliśmy po prostu na to, co od dłuższego czasu dzieje się na rynku. Świat gier wideo zaczął mocno romansować z modą. BAPE z Razerem i PUBG, Travis Scott i Fortnite, Louis Vuitton z League of Legends, Gucci x Fnatic, Cyberpunk oraz Adidas – nie sposób przejść obok tego obojętnie. Nawet w naszej gablocie mamy podkładkę będącą efektem współpracy FaZe Clanu, Anty Social Social Club i SteelSeries.
SteelSeries, z którym od pewnego czasu oficjalnie współpracujecie.
Kolaboracji gamingowo modowych będzie coraz więcej. Chcemy trzymać rękę na pulsie. Ruch, który wykonaliśmy wspólnie ze SteelSeries, ma nam w tym pomóc. W polskich realiach poniekąd wyprzedziliśmy grę. Ludzie mogą jeszcze podchodzić do tego z pewnym dystansem, ale niebawem wszystko będzie jasne. Znów staniemy się pionierami.
Na czym dotąd opiera się wasza współpraca?
Szykujemy kilka naprawdę głośnych akcji, o których jeszcze mówić nie mogę. W sklepie stworzyliśmy ponadto strefę gamingową. Zdawałem sobie sprawę, że społeczność odbierze to bardzo pozytywnie, ale odzew znacznie przerósł moje oczekiwania. Na chwilę po ogłoszeniu współpracy otrzymaliśmy masę pozytywnych komentarzy. Byłem w szoku. Okazało się, że nasi odbiorcy w przeważającej liczbie przypadków są też graczami.
Paweł Sabarański i Damian Grabowski w strefie gamingowej lokalu Grail Point. Fot. Oskar Szdzuij
Esportowe ubrania powstające w kolaboracji z markami modowymi wydają się naturalnym ruchem. Co jednak ze sprzętem – nazwijmy go – premium? Aktualnie myszka, klawiatura czy słuchawki mają w pierwszej kolejności spełniać funkcje użytkowe.
Kwestią czasu jest to, by temat zaczął się dynamicznie rozwijać. Podobnie stało się przecież z butami. Zdarza się, że do sklepu wpadają ludzie, którzy patrząc na cenę obuwia, łapią się za głowę. – Ale jak to? Czemu mam zapłacić 4000 złotych za coś, co w sklepie Nike’a kosztuje 4 stówy? – pytają. Okazuje się jednak, że zmieniona kolorystyka, dodanie małego elementu czy sygnowanie produktu znanym nazwiskiem mogą wywindować cenę produktu na znacznie wyższy pułap. Podejrzewam, że podobnie stanie się też ze sprzętem premium. Zwykłe słuchawki przestaną graczom wystarczać. Razem ze SteelSeries udowadniamy zresztą, że sprzęt może stanowić ciekawy element stylówki.
Z Legią Warszawa już współpracowaliście. Być może czas więc na kolaborację Grail Pointu z drużyną esportową?
Mamy w związku z tym duże plany. To, co do tej pory stworzyliśmy ze SteelSeries, jest wyłącznie preludium. Widząc odzew społeczności na gamingowe działania Grail Pointu, nie możemy zatrzymać się w miejscu. Musimy postawić kolejny krok. Świat esportu zdecydowanie o nas jeszcze usłyszy.
Kiedy w esporcie zaczęły pojawiać się pierwsze kluby piłkarskie, ludzie zaczęli zastanawiać się, czy esport nie przesiąknie negatywnymi zwyczajami kibicowskimi. Nie obawialiście się tego, że wspólne działania z Legią podzielą wasze środowisko?
Sport budzi ogromne emocje. Nasza strategia nie polega jednak na tym, by odkładać na bok osobiste marzenia tylko ze względu na chłodną kalkulację. Uciekamy od bycia nijakimi, przez co czasem możemy podejmować kontrowersyjne zdaniem niektórych decyzje. Kluczowa jest dla mnie autentyczność. A prawda jest taka, że czas na stadionie spędzałem od dziecka, kibicując przy tym Legii. Nasi odbiorcy pochodzą z różnych stron Polski i część z nich prawdopodobnie związana jest z innymi zespołami – zdajemy sobie z tego sprawę. My jesteśmy jednak Legionistami. Mówimy o tym z dumą.
Macie też szansę zadziałać edukacyjnie. Czasy się zmieniają, a wraz z nimi pewne „standardy” kibicowania.
Zdecydowanie. Nie możemy stać się zakładnikami stereotypów i przekonań utartych na przestrzeni lat. Chcemy pokazywać, że kibicowanie nie musi wiązać się z agresją, jadem i nienawiścią. Na pierwszym miejscu zawsze jest zdrowa rywalizacja. Kibicując różnym zespołom, jesteśmy w stanie świetnie dogadywać się na innych płaszczyznach. Bądźmy postępowi. Wskażmy młodzieży odpowiedni kierunek.
Od czasu do czasu na waszych wieszakach można odszukać rzeczy CLEANT. Bracia Ekes postanowili założyć esportową drużynę. Myśleliście o podobnym ruchu?
To, co zrobił CLEANT, przetarło pewne szlaki i pokazało, że podobna strategia ma sens. Bardzo chłopaków za ten ruch szanuję. Nam też po głowach krążą liczne pomysły. Planujemy coraz odważniej romansować ze światem gamingu i esportu.
W Grailu spotkasz swojego ulubionego rapera, kozackiego fotografa czy gościa, które działania być może cię inspirują. Myślisz, że w pewnym momencie na tej liście pojawią się też czołowi esportowcy?
Nie mogę się tego doczekać. Chętnie zobaczyłbym w naszej strefie gamingowej kilku kozaków. Istnieje szansa, że niebawem staniemy się miejscem, gdzie oprócz raperów pojawią się też esportowcy. Być może razem – na jednej kanapie. Nie jest tajemnicą to, że chcemy połączyć oba światy. Wiesz, co jest najlepsze? Najbardziej zaskakujące rzeczy dopiero przed nami. Nie mogę zdradzić wiele szczegółów, ale niejedna osoba złapie się za głowę. Czekajcie na 2021 rok.
Fotografia tytułowa - Wojtek Koziara
super wywiad