Ostatni dzwonek
Końcówka maja, uczniowie ostatnich klas mają już wakacje, ale pozostali muszą jeszcze siedzieć w rozgrzanych salach lekcyjnych i słuchać nauczycieli narzekających na słabe oceny. Są też tacy, którzy ten czas spędzają przyjemnie. Grają w Counter-Strike’a, rywalizując o mistrzowski tytuł w turnieju szkół. To jednak nie jest jednorazowa impreza, nie jest to też szybki wymysł kilku nastolatków, a zwieńczenie pewnego etapu. Po czterech latach swoją edukację w technikum w Kędzierzynie-Koźlu kończy pierwsza klasa, która co tydzień spotykała się na dodatkowych zajęciach z… esportu.
Kiedy w kwietniu 2015 roku mainstreamowe media obiegła informacja, że Zespół Szkół Technicznych i Ogólnokształcących w Kędzierzynie-Koźlu zamierza uczyć dzieciaków esportu, odbiór był mieszany. Jedni mówili, że to zła decyzja, bo młodzież już wystarczająco czasu spędza przy komputerach. Drudzy z kolei pochwalali pomysł, ale do końca nawet nie wiedzieli jaki jest na to plan. Podobnie było zresztą wśród samych twórców klasy – Adam Bugiel, który był wówczas nauczycielem informatyki, wcześniej miał niewiele styczności z grami. – Kiedy uczyłem w gimnazjum, zagrałem z uczniami i był to pierwszy, a jednocześnie ostatni raz – mówi. – Po prostu dostałem baty.
Zapchana skrzynka i SMS-y z gratulacjami
Pomysł na klasę esportową wyszedł od jednego z absolwentów tamtejszego technikum, Patryka Niesłonia, który pracował między innymi dla allplay.pl. Udało mu się przekonać Adama Bugiela, ale ważniejsza rozmowa dopiero nadchodziła – trzeba było wszystko przekazać dyrektor szkoły, Marii Staliś. – Kwiecień to okres, w którym trzeba przygotowywać arkusz organizacyjny na kolejny rok – mówi nam Maria Staliś. – Wówczas przyszedł do mnie pan Adam, który wytłumaczył cały zamysł.
– Prawdę mówiąc początkowo nie miałam pojęcia o czym rozmawiają, ale po dłuższej dyskusji miałam ogólne wyobrażenie – dodaje.
Na decyzję nie było zbyt dużo czasu, bo musiała zostać podjęta w ciągu dwóch dni. Ostatecznie dyrektor szkoły zaryzykowała i zaakceptowała pomysł nauczyciela i uczniów. Mogłoby się wydawać, że najtrudniejsze było za nimi, bo przecież niełatwo jest przekonać do czegoś, czego w Polsce nigdy nie było. Jak pokazał czas, schody dopiero się zaczęły.
Pojawiło się sporo obaw między innymi o reakcje rodziców czy społeczeństwa w ogóle, ale też o sprzęt czy system nauczania. Nikt wcześniej nie wpadł na pomysł stworzenia takiej klasy, a podstawa programowa nie obejmowała zajęć z esportu. To stwarzało wiele przeszkód, które trzeba było pokonać.
Decyzja podjęta przez szkołę okazała się szumnie komentowana, pisały o niej największe media, telewizje chciały przygotowywać reportaże. – Byłam na wyjeździe służbowym i otrzymałam od kogoś SMS-a z gratulacjami, że tyle mówi się o nas w kontekście esportu – wspomina Maria Staliś. – Początkowo myślałam, że chodzi o jakiś sukces uczniów w zawodach sportowych, ale nie wiedziałam nic o żadnym wyjeździe.
– Kiedy dostałam kolejne wiadomości, w końcu zadzwoniłam, by zapytać o szczegóły. Okazało się, że chodzi o utworzenie klasy esportowej – dodaje.
To był dopiero początek, bo niedługo później skrzynka mailowa szkoły zaczęła się zapychać. Pisali uczniowie z całej Polski, chcieli poznać szczegóły, a niektórzy byli gotowi przeprowadzić się do Kędzierzyna-Koźla z drugiego końca kraju. Wszystko po to, by uczyć się w klasie esportowej. – Nikt nie miał pełnego wyobrażenia jak to będzie wyglądać – ani my, ani rodzice, ani uczniowie – mówi dyrektor. – To był eksperyment.
Eksperyment okazał się bardzo trudny, ale finalnie we wrześniu udało się uruchomić klasę z tzw. innowacją pedagogiczną, która obejmowała esport, ale również tworzenie gier i programowanie. W praktyce oznaczało to, że uczniowie tej klasy będą mieli te same lekcje co pozostali – matematykę, język polski czy WF, ale dodatkowo doszły im dwie godziny w tygodniu. Nie cierpiał na tym żaden inny przedmiot, bo jak też od początku podkreślali pomysłodawcy – priorytetem była nauka.
Ale czego tu uczyć?
Jednym z największych problemów był system szkolenia z esportu, bo w Polsce przecież nie było nauczycieli wystarczająco kompetentnych. Po głośnej informacji o utworzeniu klasy, do szkoły zgłosił się Kamil Tarka, który w przeszłości pracował między innymi dla dobrze znanej organizacji Betsson Voodoo Gaming. – Pracowałem wtedy z graczami, próbowałem układać jakieś systemy szkolenia, więc stwierdziłem, że skontaktuje się ze szkołą – wspomina Tarka.
Udało się dojść do porozumienia, więc powstał pierwszy program innowacji pedagogicznej z uwzględnieniem esportu i programowania gier. – Stworzyłem go przy pomocy dyrektora szkoły z Piechowic, a zaakceptowały kuratoria – mówi Kamil Tarka.
Wbrew powszechnym opiniom, uczniowie podczas zajęć nie spędzali czasu tylko na graniu. Co więcej, początkowo nie było nawet komputerów, więc wszystko przekazywano w teorii. – Stawialiśmy na to, by uczyć ich komunikacji społecznej, umiejętności podejmowania decyzji czy pracy w grupie – wspomina Tarka. – Było to w formie wykładów, bo nie mieliśmy innej możliwości.
Przez lata system się zmieniał, a obecnie ma formę pięciu modułów, które obejmują między innymi:
Moduł pierwszy: Przygotowanie do rywalizacji, historia esportu, BHP pracy z komputerem, radzenie sobie ze stresem
Moduł drugi: Organizacja turniejów
Moduł trzeci: Dziennikarstwo esportowe i komentowanie meczów
Moduł czwarty: Tworzenie organizacji, prowadzenie jej, monetyzacja, funkcja menedżera
Moduł piąty: Funkcja trenera i analiza
Do tego dochodzą oczywiście lekcje z programowania i tworzenia gier, ale na same zajęcia esportowe przeznacza się miesięcznie osiem godzin. Uczniowie mogą również brać udział w treningach przez internet, które trwają maksymalnie 16 godzin miesięcznie. Wszystko różni się od ustaleń, które założono sobie przy starcie pierwszej klasy, czyli w 2015 roku. Z czasem sami uczniowie zaczęli dostrzegać, że nie jest to do końca coś, co chcieliby w życiu robić. Jedni poszli w stronę tworzenia gier, inni wybierali coś całkowicie innego.
O takim ryzyku trzeba było pamiętać, bo jak wspomniała dyrektor szkoły, pierwsza klasa była eksperymentem dla wszystkich. Trudno więc było wymagać od samych nastolatków, by podjęli odpowiednią decyzję. Byli nawet tacy, którzy przeprowadzili się z różnych części Polski. – Przyjechali z Wielkopolski czy Kielc, a mieszkali w powiatowej bursie – wspomina Maria Staliś.
Nie brakowało także przypadkowych osób, o czym mówi Tarka: – W pierwszym roku byli nawet tacy, którzy nie wiedzieli, że w tej klasie jest esport. Teraz świadomość jest duża, bo przychodzą do nas chłopaki, którzy mają za sobą występy w turniejach.
Mimo że obecnie w całej Polsce jest mnóstwo tego typu klas, do technikum w Kędzierzynie-Koźla wciąż uczęszczają nastolatkowie z różnych regionów. – Co piątek widzę ich z torbami, jak wyjeżdżają do domów na weekend – mówi dyrektor. Z czego wynika to, że uczniowie wybierają szkołę z innej części kraju?
– Zawsze zostaniemy tą pierwszą szkołą, więc panuje świadomość, że mamy te szlaki przetarte najbardziej – mówi Adam Bugiel.
Mimo wielu trudności, nauczyciel uważa, że jako pierwszej klasie było im łatwiej przebić się z tematem. – Sporo drzwi nam się otworzyło – przyznaje. – Trudniej było wypracować to wszystko, ale z czasem cały system ewoluował.
To też spowodowało, że do ZSTiO zgłaszały się szkoły z całej Polski, które chciały pójść tym samym śladem. Do Kędzierzyna-Koźla przyjeżdżali dyrektorzy z wicestarostami, żeby dowiedzieć się, w jaki sposób otworzyć taką klasę, jak ją finansować czy prowadzić. Kilka lat później w całym kraju jest kilkadziesiąt takich placówek, więc uczniowie mają spory wybór. Wciąż mało jest takich, którzy chcą iść w kierunku profesjonalnego grania, ale to nie jest jedyna opcja.
W ciągu kilku lat edukacji uczą się wielu innych rzeczy. W ZSTiO jest to między innymi organizacja turniejów, przy której potrzeba administratorów sieci, grafików, komentatorów, obsługi technicznej czy menedżerów. Jedno z wydarzeń miało miejsce w sporej hali, gdzie trudno było zauważyć, że to zawody przygotowane przez klasę technikum. – Nauczyli się przy tym, jak radzić sobie z problemami, które pojawiają się nagle – mówi dyrektor.
Rodzynek wśród absolwentów
Wśród uczniów historycznej, pierwszej klasy jest też taki, który postawił wszystko na jedną kartę – wybrał profesjonalną grę. Początkowo nic na to nie wskazywało. – Zaczynałem praktycznie od zera – mówi Kacper “dream” Krawiec. – Przyszedłem do tej klasy zielony, nawet nie wiedziałem co to jest Counter-Strike. Dopiero o dostaniu się do technikum zdecydowałem się kupić grę. W tamtym momencie moi koledzy mieli już najwyższą rangę, czyli “Globala”, a dla mnie była to czarna magia.
Determinacja, systematyczna praca i regularne treningi doprowadziły do tego, że Kacper prezentował się coraz lepiej. – Koledzy przewyższali mnie umiejętnościami, ale powiedziałem sobie, że się nie poddam i nie będę tą gorszą osobą. Zdecydowałem się ciężko trenować i efekty widać dziś – mówi.
Chęć poświęcenia się graniu na poważnie zwiększyła się po szkolnym turnieju w Nowym Targu, który odbył się w pierwszej klasie. Krawiec zobaczył tam emocje, które przekonały go do jeszcze cięższych treningów. – Pomyślałem sobie: Chciałbym mieć swoją piątkę, w której byśmy sobie ufali – przyznaje.
Początkowo grał w drużynie z kolegami z klasy, występowali w różnych turniejach, ale z czasem zabrakło motywacji. To doprowadziło do tego, że dream zaczął krążyć po różnych organizacjach, w których zdobywał doświadczenie. Cały czas poświęcał sporo czasu na Counter-Strike’a, ale w głowie miał też inne obowiązki. – Mój plan wyglądał tak, że po powrocie ze szkoły pomagałem w domu, później była nauka, a CS był przyjemnością na koniec – tłumaczy.
Przez cztery lata nauki bacznie pilnowali go również rodzice, którzy od początku powtarzali, że przede wszystkim musi zostać technikiem informatykiem. Kacper to doskonale rozumiał, a dobra organizacja dnia pozwoliła mu na poświęcanie na CS-a trzech godzin. To jednak nie od razu przekonało jego mamę i tatę do tego, by mógł przyszłościowo myśleć o esporcie. Na początku uważali, że w pewnym okresie młody człowiek może sprawiać sobie przyjemność z gry, ale później powinien odstawić to na bok i skupić się na życiu.
Rodzice zaczęli przekonywać się dopiero, kiedy dream przywoził do domu coraz więcej sprzętu o sporej wartości. Wygrywał go w różnych turniejach. Kilka tygodni temu sam jednak podjął decyzję o zrobieniu sobie przerwy od CS-a, który powodował u niego zdenerwowanie. Do powrotu przekonało go ogłoszenie GKS-u Tychy Esports, który poszukiwał zawodników do swojej drużyny Counter-Strike’a.
Kacper wysłał zgłoszenie, przeszedł testy i został przyjęty do zespołu. Rodzice do samego końca nie wierzyli, że to może się udać, bo już wcześniej był bliski podpisania kontraktu z różnymi organizacjami, a nigdy nic z tego nie wychodziło. Teraz było inaczej – pojechał do Tychów, złożył podpis na dokumentach, a do domu wrócił już w dresie GKS-u.
– Wszedłem z kontraktem w ręce i powiedziałem: Dzień dobry, jestem zawodnikiem GKS-u Tychy.
Fot. GKS Tychy Esports / Mateusz Masłowski
Cały czas ma jednak plan “B” – zamierza pójść na studia, a kilka tygodni po zakończeniu szkoły podjął pracę. Jest jednak rodzynkiem wśród tych, którzy cztery lata temu zdecydowali się na pójście do klasy esportowej, a dziś pozostają w branży. Jednym na 24 osoby. To doskonale pokazuje, że pomysł z 2015 roku był eksperymentem, ale jak słusznie podsumowuje Maria Staliś:
– Nie każdy uczeń grający w domu będzie zawodowym graczem.
Oby tylko przekonali się o tym, zanim zadzwoni ostatni dzwonek.