Ostatni turniej – pierwszy klocek domino upadku Virtus.pro
CS:GO
POLSKI ESPORT
Reportaże

Ostatni turniej – pierwszy klocek domino upadku Virtus.pro

07.05.2020, 15:57:07

Jedne składy przychodzą, inne odchodzą. Są takie, które zapomnimy po pięciu minutach. Niektóre utkwią nam w pamięci na długie lata, ale tylko nieliczne zapamiętamy na zawsze. Zapraszamy do ostatniej podróży Virtus.pro z TaZem w ramach naszego nowego cyklu wspominkowego – “Ostatni turniej”.

Dla młodszego pokolenia Counter-Strike’owych zapaleńców Virtus.pro było jak elementarz, z którym uczyli się wszystkiego od podstaw. Czytanki tej nie odstępowali na krok i zabierali ją ze sobą zawsze i wszędzie. W 2017 roku lektura pięknie oprawionej książki zbliżała się jednak ku końcowi, a na początku żywota kolejnego naściennego kalendarza wypełniła się ostatnia strona.

Wiele książek pochłaniamy kartka za kartką, kierując się żądzą poznania dalszych myśli autora. Nie każde dzieło może jednak zakończyć się szczęśliwie, szczególnie to opisujące historie sportowców. W końcu perfekcyjna maksyma głosząca, że trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść, brzmi dobrze tylko w teorii. W praktyce ciężko usunąć się w cień, gdy przeżywa się najlepszy okres w życiu. A ten Virtus.pro miało już daleko za sobą.

Mimo dobijającego kryzysu podrygi w postaci wicemistrzostwa EPICENTER pozwoliły nam myśleć, że amerykańska ziemia po raz kolejny stanie się azylem pomarańczowo-czarnych. Tym bardziej że po raz kolejny otrzymywaliśmy przesłanki podjudzące kibicowskie apetyty.

– Okres przygotowań przed Majorem już za nami. Łatwo nie było. Parę nowych pomysłów wpadło i myślę, że może być ciekawie. Jedziemy z tematem w Atlancie a potem w Bostonie – pisał w jednej z ostatnich myśli przed inauguracją ELEAGUE Majora Wiktor “TaZ” Wojtas.

I nastroje faktycznie były bojowe. Losowanie? Wydawało się, że szczególnie szczęśliwe. W końcu z kim budować pewność siebie, jak nie z Quantum Bellator Fire, które delikatnie ujmując, faworytem do fiesty w Bostonie nie było. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że premierowym oponentem naszych rodaków okazał się sensacyjny ćwierćfinalista całej imprezy.

– Od dawna uważam, że region CIS jest bardzo silny. Mówiłem w przeszłości, że Vega to bardzo silna drużyna, nie tylko na treningach, ale również w meczach. To samo tyczy się QBF. Nie lekceważymy ich. Ludzie myślą, że mieliśmy łatwe losowanie, inni, że to im dopisało szczęście, ale wszystko dopiero się okaże mówił TaZ w wywiadzie dla ELEAGUE.

Na dzień przed inauguracyjnym przetarciem nastroje w polskim obozie dopisywały. Było miejsce na uśmiech, na żarty, na przyjacielskie docinki z serwerowymi rywalami, którzy w rzeczywistości byli bliskimi kompanami naszych rodaków. Głowy nie zaprzątały jeszcze zmartwienia, jednak luz nie przeinaczał się w lekkomyślne podejście. 

Miny na twarzach “Niedźwiedzi” jednak szybko zrzedły. Dlaczego szybko? Bo Polakom wystarczyło raptem dziewiętnaście rund aby spaść do dolnej części walczących o status legend. QBF na Cache’u okazało się przeszkodą nie do przejścia i nie pomogło tu nawet straszenie muką Snaxa.

 

Bezradność to motyw przewodni gry Virtus.pro, a po takiej klęsce widmo utraty legendarnej pozycji zajrzało Polakom głębiej niż w oczy. Atmosfera była już napięta, a biadolenie o słabszym powrocie raczej jej nie rozluźniały. 

– Pierwszy rozgrzewkowy. Wrócimy słabsi – usiłował obrócić wszystko w żart Janusz “Snax” Pogorzelski, czym tylko rozwścieczył internetowych krzykaczy. Ale im nie da się dogodzić. No, chyba że poza przywożeniem do domu pucharu z każdego turnieju wpłacałoby się wszystkie swoje oszczędności na cele charytatywne, a poza graniem w Counter-Strike’a nie robiłoby się nic dla własnej przyjemności. Może wtedy jeden maruda z drugim uznaliby swoją misję życiową za spełnioną i daliby graczom święty spokój.

Za drugim razem los nie oszczędził składu znad Wisły. Wachlarz możliwości oferował takie opcje jak BIG czy Space Soldiers, jednak Virtus.pro trafiło zdecydowanie gorzej. Prawdopodobnie najgorzej, jak tylko mogło.

Fnatic, czyli późniejsi ćwierćfinaliści turnieju, złoili skóry naszych rodaków tak, że ślady trzeba było zacierać maścią rozgrzewającą. W tamtym momencie tylko szaleńcy i ci o największych sercach wierzyli, że z tej dalekiej podróży można jeszcze powrócić.

I w końcu nastał ten dzień. Ostatni w historii sprawdzian w Virtus.pro w oryginalnym składzie. My już wiemy, że nasi rodacy nie zdali tego egzaminu, jednak 21-ego stycznia jeszcze przed południem budziły się w nas ostatnie resztki nadziei. Te umarły chwilę po północy kolejnego dnia, gdy VP z torbami odesłali późniejsi mistrzowie. I to trochę symboliczne, że ostatni bój tej ekipy rozegrał się z późniejszymi triumfatorami. Umarł król, niech żyje król. Nawet jeśli styl wołał o pomstę do nieba.

Sukces był nieosiągalny. Bo jak walczyć o cokolwiek, gdy większość twoich zawodników w trzech spotkania zdobywa w sumie ledwo trzydzieści zabójstw. Ten turniej zapamiętamy chyba jeszcze gorzej, niż poprzednią odsłonę ELEAGUE, która z jednej strony była wielkim sukcesem, a z drugiej pozostawiła ogromny niedosyt.

– W skrócie – jesteśmy drużyną albo banda pięciu Polaczków, którzy bardziej cenią sobie komentarze i opinie „znawców”. Albo faktycznie mamy serce i wolę walki, albo poddamy się, jak każdy znawca uważa. Ta drużyna zdobyła miliony fanów nie tylko grą.. ale też przede wszystkim osobowością i sercem. Nikt o tym nie pamięta, nikt o tym nie mówi, obyśmy my sobie przypomnieli. Ta sama grupa graczy rozjeżdżała super teamy ostatnich 4 lat. Raptem nie umiemy strzelać, grać? Niezłe bzdury. Przykro mi. To jest bolesna klęska – czytaliśmy w emocjonalnym wpisie TaZa tuż po trzeciej, ostatecznej porażce na ELEAGUE w Bostonie. Wtedy przez głowę nie przechodziła mu myśl o zmianie, która na dobre przewróciła obraz naszej sceny.

Zaprzepaszczony status legend był pierwszą kostką domino, która następnie miesiącami przewracała coraz większe przeszkody. Zaczęło się od historycznej zmiany, która raz na zawsze zmieniła postrzeganie Virtus.pro, które wszyscy kochaliśmy. TaZ schował trykot z niedźwiedziem w odmęty swojej szafy i już nigdy go nie ubierze. Tym samym zakończyła się wielka historia naszych czasów, o której możnaby opowiadać bez końca. 

– Dzisiaj kończy się moja przygoda z grą w składzie Virtus.pro. Drużyna zadecydowała, że nie wpisuję się w ich koncepcję przyszłości. Szanuję tę decyzje i chciałbym życzyć chlopakom powodzenia w nadchodzących turniejach! Czuję, że jest to zmiana na lepsze dla obydwu stron. Zmiany są potrzebne w życiu i dlatego patrzę optymistycznie na nadchodzące wyzwania. To nie jest ostatnie słowo, jakie ode mnie usłyszycie. Mogę Wam jedynie powiedzieć już teraz, że nigdy nie byłem bardziej szczęśliwy i zmotywowany – pisał Wojtas.

– 8 lat wzlotów i upadków, 8 lat budowania przepięknej historii sportów elektronicznych, co nasze nikt nam nie odbierze – przekazał we wzruszającym wpisie Jarosław “pashaBiceps” Jarząbkowski.

Nie wszyscy pożegnali Wiktora tak, jak wypadało, jednak ten zamknął rozdział swojego życia zatytułowany “Virtus.pro” z podniesioną głową.

– Dziękuję Janusz, Jarek, Filip, Paweł, Kuba za tę przygodę! Jeszcze raz powodzenia w przyszłości mam nadzieję, że znajdzie się miejsce dla obu naszych ekip w czołówce światowej.

Fot. facebook.com/filipneokubski

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze