Oglądanie piłki i esportu – a co to za różnica?

01.03.2019, 18:28:00

Jak można oglądać facetów biegających przez 90 minut za piłką? Przecież samemu można wyjść na boisko i zagrać. Pytania o podobnym znaczeniu bardzo często padają w kierunku fanów esportu, którzy spędzają czas na oglądaniu najlepszych graczy komputerowych. Dziesiątki tysięcy osób przyjeżdżają do Katowic, by spotkać swoich idoli, usiąść na trybunach na kilka godzin i podglądać niesamowite zagrywki. I choć może wydawać się to dziwne, to przecież w obu przypadkach chodzi o to samo. O emocje.

Katowicki Spodek kilka razy w roku gości najlepszych w różnych dziedzinach – sportowców, muzyków i esportowców. W marcu 2014 roku puchar za zwycięstwo w najważniejszym turnieju Counter-Strike’a podnosiło tam polskie Virtus.pro, a kilka miesięcy później trofeum o tym samym znaczeniu wznosili polscy siatkarze. Podczas obu finałów hala pękała w szwach – ludzie skandowali nazwiska swoich idoli, podnosili się z krzesełek, kiedy na płycie dokonywały się rzeczy niemożliwe.

Przez ostatnie lata zmieniło się sporo. O esporcie już nie mówi się jak o niszy, a bardziej jak o wielkim zjawisku. Wystarczy porównać liczby odwiedzających Intel Extreme Masters w Katowicach. W 2014 roku, kiedy Polacy wygrywali tam EMS One, imprezę odwiedziło łącznie 73 000 osób. W 2018 roku ta liczba wynosiła już do 169 000. Wraz z liczbami rosła świadomość, choć do pełnego zrozumienia jeszcze daleko.

A przecież gra prawie każdy – jeśli nie na komputerze, to na konsoli czy telefonie. Graczy jest mnóstwo, wybrani po prostu zarabiają na tym bardzo dobre pieniądze. Pensje profesjonalistów, którzy występują w Spodku, wynoszą nawet 25 000 dolarów miesięcznie. Ale są też amatorzy, którzy oglądają ich w akcji. Tak jak w piłce, siatkówce. Różnicy nie ma.

Nawet Bartosz Kurek, obecny mistrz świata w siatkówce i najlepszy zawodnik tej imprezy, lubi spędzać czas na oglądaniu Counter-Strike’a. W wywiadzie z nami mówił:

Był taki moment, że z Piotrkiem Nowakowskim to był nasz sposób na wolny czas na zgrupowaniach. Kiedy sami nie graliśmy, to patrzyliśmy jak grają inni. To jest super, bo w żadnej dyscyplinie sportu nie masz czegoś takiego, że ja oglądałem przed chwilą jak dane rzeczy robią zawodowcy, a za chwilę mogłem wejść na mapę i spróbować jednego czy drugiego zagrania. To może praktycznie nastąpić po sekundzie. W sporcie najbliżej tego jest koszykówka, bo mogę iść na podwórko i spróbować rzucić, ale żeby rozegrać mecz 5 na 5, to już trzeba by zadzwonić po kilku kolegów. Tu jest ta przewaga esportu.

W najbliższą niedzielę w Katowicach po raz kolejny odbędzie się najważniejszy finał roku. Po raz kolejny tysiące kibiców usiądą na trybunach, a miliony przed ekranami monitorów. Tym razem zabraknie tam polskiej drużyny, ale na ceremonii mieliśmy polski akcent. Puchar wnosił Jarosław „Pasha” Jarząbkowski, najpopularniejszy esportowiec z naszego kraju, mistrz sprzed kilku lat, wyglądający raczej na zawodowego sportowca, a nie stereotypowego gracza komputerowego. Choć wiele tysięcy osób przyszło do Spodka właśnie po to, by zobaczyć swojego idola, to on najbardziej przeżył ten moment. Puchar wnosił ze łzami w oczach, co idealnie pokazało to, o czym chwilę wcześniej mówił Michał Blicharz – szef cyklu Intel Extreme Masters. Nie chodzi o pieniądze, nie chodzi o fejm, chodzi o emocje i o to, by być najlepszym.

W Spodku nie ma miejsca na słabych graczy. Pojawiają się tu najlepsi, za którymi wiele wyrzeczeń – miesiące kwalifikacji, przygotowań. Renegades, jeden z ćwierćfinalistów, w 2019 roku spędził w Polsce ponad 50 dni, a w swoim kraju zaledwie siedem. Bardzo często muszą zaniedbywać życie prywatne. Dwaj gracze podczas pobytu w Katowicach dowiedzieli się, że zmarli ich rodzice – jednemu mama, drugiemu tata. Nie mogli się z nimi pożegnać, bo przyjechali do Polski po to, by udowodnić wszystkim, że zasługują na miano najlepszych.

Nie wystarczy już tylko jak najwięcej grać. Zawodnicy potrzebują też psychologów, trenerów personalnych, bo na najwyższym poziomie większość ma podobne umiejętności. Liczą się szczegóły. Te szczegóły już w najbliższą niedzielę zadecydują o tym, kto wzniesie puchar najważniejszego turnieju Counter-Strike’a.

03.03, 19:00

Warto zapamiętać tę datę, odwiedzić Spodek lub uruchomić transmisję. Zobaczyć, że esport to już coś bardzo dużego, obok czego nie można przejść obojętnie. Coś, co może istnieć na równi ze sportem.

*

IEM w Katowicach odbywa się od 2013 roku. Imprezę tę odwiedziło wówczas 50 000 osób. Rok później w Spodku gościły już finały cyklu i w kolejnych latach odwiedzało je coraz więcej kibiców. Przychodzą tu, by oglądać najlepszych, ale i samemu dobrze się bawić, spędzając czas na targach expo, grając w otwartych turniejach i biorąc udział w konkursach. Przewijali się też tacy, którzy po prostu chcieli poznać to zjawisko. Wśród gości można było zobaczyć Dariusza Mioduskiego, właściciela Legii Warszawa, Martina Lewandowskiego, szefa KSW, Michała Pola, dziennikarza i dyrektora programowego Onetu oraz Przeglądu Sportowego, Jerzego Janowicza, półfinalistę Wielkiego Szlema czy nawet Jerzego Buzka, byłego premiera.

Kiedy wszyscy przemieszczają się między stoiskami albo siedzą na trybunach, gracze rywalizują też o wielkie pieniądze. W tym roku na całej imprezie do wygrania jest ponad 9 000 000 złotych. Najlepsza drużyna Counter-Strike’a otrzyma 500 000 dolarów, zaś zwycięzca zmagań StarCrafta II wyjedzie bogatszy o 150 000 dolarów. Do tego dochodzą premie za kolejne miejsca, nagrody w turniejach Doty, żeńskiego CS:GO, VR Challenge czy Fortnite’a. Sumy te i liczba dyscyplin pokazują, że Katowice stały się stolicą esportu, która również bardzo na tym zyskała.

Ewa Lipka, rzeczniczka prasowa Urzędu Miejskiego w Katowicach, mówiła nam:

To właśnie IEM rozpoczął cykl dużych wydarzeń, które odbywają się w Katowicach regularnie. Gdyby nie sprowadzenie turnieju do Spodka, wiele ważnych dla miasta imprez w ogóle by się nie odbyło. To nie jest widowisko, którym żyjemy tylko przez dwa tygodnie. Ta impreza ukształtowała całą historię Katowic

Na czas trwania Intel Extreme Masters wynajęte są praktycznie wszystkie hotele w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Kibice śpią w Tychach, Sosnowcu, Bytomiu, Chorzowie czy Dąbrowie Górniczej. A kiedy ktoś jakimś cudem znalazł wolny pokój w samych Katowicach, to musiał za niego sporo zapłacić. Jeden z przedstawicieli przyjeżdżającej na IEM firmy za dwudniowy nocleg zapłacił… 5000 złotych. W 4-gwiazdkowym hotelu.

Na przyjezdnych ręce zacierają również inni. Pan Krzysztof, taksówkarz, przyznał: – Wiemy doskonale, że jest to dobry czas, żeby więcej zarobić. Do miasta przyjeżdża dużo osób i zapotrzebowanie na taksówki się zwiększa. Jest co robić. Naturalnie da się odczuć, że podczas IEM wożę więcej osób z zagranicy niż zwykle. Zawsze bez większych zarzutów, bez problemów. Nie mam z tymi pasażerami żadnych złych wspomnień.

Jaka to różnica, czy rozmawiamy o grach komputerowych czy biznesie? To wydarzenie, które napędza życie w mieście i każdy jest zadowolony. Taksówkarz, sklepikarz, hotelarz – wszyscy mamy udział w zyskach – dodaje.

W całym mieście czuć atmosferę mistrzostw świata, podobną jaką było czuć w czasie Euro 2012, które odbywało się w Polsce. Wszędzie kibice, którzy przyjechali podziwiać najlepszych. Zwykłemu laikowi trudno odczuć różnicę – czy to fani piłki nożnej, czy esportu.

Ale w sumie, co to za różnica?

Tagi:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze