Niedzielny gracz: Jerzy Janowicz

21.07.2019, 20:28:00

Kiedy w ostatnim czasie ktoś wchodził na fanpage Jerzego Janowicza na Facebooku, mógł pomyśleć, że źle trafił. Więcej tam postów o grach niż o tenisie, z czym nie do końca mogą się pogodzić fani sportowca. I choć opisujemy go właśnie w ramach naszego cyklu „Niedzielny gracz”, to półfinalista Wimbledonu nie do końca pasuje do tej nazwy. Gra dużo, transmituje swoje rozgrywki, a czasami nawet bywa na imprezach esportowych. Za kilka miesięcy może się to jednak zmienić, bo zapowiedział już swój powrót na korty.

Janowicz o swojej pasji do gier zaczął mówić głośno dopiero kilka lat temu. Prawda jest jednak taka, że gra od dzieciństwa, ale wcześniej nie miał na to tyle czasu, bo pochłaniały go treningi i turnieje tenisowe. I nic dziwnego, bo w sporcie radził sobie świetnie – już jako junior docierał do finałów wielkoszlemowych turniejów. W karierze seniorskiej jego największym sukcesem wciąż pozostaje półfinał Wimbledonu, do którego dotarł w 2013 roku. Gra na takim poziomie wymaga bardzo dużo wyrzeczeń, co powoduje też brak czasu na inne zainteresowania.

Jerzemu cały czas towarzyszyły jednak gry komputerowe. Co prawda nie w takim stopniu jak teraz, ale podczas wyjazdów spędzał trochę czasu przy laptopie, kiedy tylko warunki na to pozwoliły. Nie zawsze było to możliwe ze względu na internet czy inną strefę czasowa, przez którą nie mógł grać ze swoimi znajomymi. Dopiero jak dopadła go kontuzja kolana i musiał zawiesić swoje występy w turniejach tenisowych, coraz częściej oglądaliśmy go w wirtualnej rozgrywce.

O pasji do gier szerzej opowiedział w programie „Green Room”, który swoją premierę miał pod koniec 2015 roku. – Na komputerze zacząłem grać w wieku 7-8 lat – mówił. – Zazwyczaj były to strzelanki, w tym DOOM, Call of Duty czy Battlefield, ale w gimnazjum chodziliśmy również do kafejek pograć w Counter-Strike’a.

Ta miłość – podobnie jak miłość do tenisa – przetrwała przez kolejne lata i w ostatnich miesiącach częściej Janowicza zobaczymy na serwerach niż na kortach. Wszystko przez kontuzje, które towarzyszą mu od kilku lat. Co prawda próbuje się leczyć, w międzyczasie startował w różnych turniejach, ale jeszcze nie zdołał powrócić do sportu w pełni. Ma to nastąpić na początku przyszłego roku, co tenisista zapowiada pod każdym streamem na Facebooku.

Ludzie pytają, Jerzy gra i tłumaczy. A pytań pojawia się sporo, bo i transmisje to niemal codzienność na fanpage’u sportowca. Wśród tytułów, przy których spędza czas pojawia się oczywiście CS:GO, ale też F1, Quake Champions, Heroes of Might & Magic III czy nawet… Tibia. Transmisje z udziałem Janowicza cieszą się sporą popularnością, a pod każdą można znaleźć kilkaset komentarzy. Zyskuje coraz więcej fanów z branży gamingowej.

Od zawsze powtarzał, że to tylko odskocznia i gry traktuje jako hobby. Na to liczą wszyscy fani, znający go z występów na kortach tenisowych całego świata, z których zachowanie przekłada się także na wirtualny świat. W obu przypadkach Jerzy jest raczej osobą ekspresyjną, czego się nie wstydzi. – Byłem nerwowy jeśli chodzi o Battlefielda, nerwowy jestem też na korcie – mówił w „Green Roomie”. – Jestem samokrytyczny.

Rzadko cieszę się z jakichkolwiek zagrań, zawsze widzę te negatywne strony – czy to na korcie, czy na komputerze – dodał.

Nieraz zdarzyło mu się zniszczyć na korcie rakietę, bo coś mu nie wyszło. Podobnie było przy grach, kiedy obrywał sprzęt gamingowy. 

Janowicz w towarzystwie byłych graczy Virtus.pro / Fot. www.instagram.com/jerzy_janowicz_official/

W obu przypadkach ta samokrytyka doprowadziła go do niezłego poziomu, bo wszyscy wiemy jakie sukcesy odnosił w tenisie. Z kolei w CS:GO, jeszcze nie poświęcając mu aż tyle czasu, zdobył najwyższą rangę. Może nie jest to gigantyczne osiągnięcie, ale jak na kogoś, kto grywał rzadko, nie jest to taka łatwa sztuka. Jerzy nigdy nie myślał jednak, że miałby robić karierę jako profesjonalny gracz. To nie przeszkodziło mu w większym zainteresowaniem się tematem – oglądał turnieje, a później poznał wielu zawodników. Bywał też na Intel Extreme Masters w Spodku, by spotkać się ze znajomymi i pooglądać w akcji najlepszych. 

I w grze pozostaje do dziś, choć inni woleliby, by grał, ale w tenisa. 

Fot. Green Room

Tagi:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze