Niedzielny gracz: Beniamin Gawliński

Niedzielny gracz: Beniamin Gawliński

15.09.2019, 12:38:00

Jak sam przyznaje, wiele lat temu interesował go wyłącznie Counter-Strike. Realizował się w nim jako EMPOWERED – jeden z reprezentantów kultowego składu iNET koxXx. Miejsce CS-a z biegiem czasu zajęła jednak gitara. To właśnie o muzyce, esporcie i tym, co łączy obie dziedziny porozmawialiśmy z Beniaminem Gawlińskim, członkiem zespołów Wilki oraz Deraptors.

Umawiając się na wywiad, doszliśmy do wniosku, że nie wchodzisz zbyt często na Instagrama. Stronisz od mediów społecznościowych?

To ciekawa kwestia, bo w zasadzie nie mam nic przeciwko mediom społecznościowym. Z drugiej strony tematyka i pojawiające się treści na wielu platformach nie za bardzo mi odpowiadają. Zdaję sobie sprawę z tego, że wszyscy dziś są połączeni z Internetem. To nowy sposób komunikacji i wyrażania emocji. Sam znajduję jednak maksymalnie dwadzieścia minut dziennie, żeby przejrzeć facebookowe czy instagramowe „nowinki”. I to wyłącznie pod warunkiem, że mam na to ochotę. Często wolę zająć się ciekawszymi rzeczami.

Przez chwilę zastanawiałem się, czy jest to wyraz buntu przeciwko czasom, w których rytm codziennego życia wielu ludzi często wybija Internet. Wychodzi jednak na to, że jesteś po prostu zabieganym człowiekiem.

Brak czasu to jedna z kwestii, ale odpowiednie dawkowanie mediów społecznościowych faktycznie może być wyrazem pewnego sprzeciwu. Mimo wszystko bunt to chyba za duże słowo, bo czasem zaglądam np. na Instagrama, żeby zobaczyć mordki ucieszonych znajomych. Staram się jednak trzymać od tego odpowiedni dystans. W swoim życiu miałem już etap, w którym katowałem YouTube’a w każdej wolnej chwili. Kiedy o piątej nad ranem dochodziłem do „ciemnej strony” portalu, łapałem się na tym, że kolejny raz straciłem całą noc. Każda aplikacja może doprowadzić do podobnych skutków.

Rozsądek jest bardzo ważny, ale nawet po sobie zauważyłem, że wyznaczanie zdrowych granic – szczególnie, gdy pracuje się „w Internecie” – nie jest łatwe.

Żyjemy w czasach, które umożliwiły niemal każdemu posiadanie własnej estrady. Są nimi wspomniane portale społecznościowe. Za ich pośrednictwem pokazujemy to, jakimi chcemy być postrzegani, a nie do końca to, jacy jesteśmy. Zdrową granicą powinno być odpowiednie dawkowanie, ale również to, by nie brać wszystkich komunikatów do serca. Przede wszystkim powinniśmy uciekać od porównywania się do innych. Niektórzy zapominają, że na Instagramie obserwują wykreowaną, skrzętnie przygotowaną, a więc nieprawdziwą wersję ludzi.

Mimo wszystko zapoznałem się z twoim kontem na Instagramie. W swoim opisie profilu w jednym szeregu stawiasz to, że grasz na gitarze i… w Counter-Strike’a. 

To faktycznie dwie rzeczy, które w pewnych okresach mojego życia zaczęły mnie bardzo definiować. Granie w Counter-Strike’a do tej pory postrzegam jako wyjątkową przygodę pozwalającą poznać mi wielu zajebistych ludzi. Choć na TeamSpeku nie słyszymy się już codziennie, z kumplami kontakt utrzymuję do dzisiaj. Pamiętam takie czasy, że przesiadywaliśmy na TS-ie nawet osiem godzin dziennie, nawalając nocki. Kiedy jednak pojawiła się gitara, nocki zarywałem właśnie z nią. I następowała rotacja – jednego dnia strzelanie headów, drugiego muzyka. 

Gitara pozwala mi lepiej poznać siebie i odnaleźć wewnętrzny spokój. CS jest natomiast super narzędziem do tego, by rzucić się w wir współzawodnictwa. To, że możesz dostać lanie, albo kogoś wyklikać, jest dobrym wentylem do upuszczania nadmiaru emocji. W muzyce tego typu rywalizacja jest absolutnie niezdrowa.

W jakim sensie niezdrowa?

Na scenie nie powinna kierować tobą chęć wygrywania. Umówmy się – muzyka i sport są dwoma kompletnie innymi dziedzinami. Na scenie nie zdobędziesz złotego medalu za granie na gitarze czy świetny wokal. Oczywiście, ludzie się starają, startują w konkursach, ale na końcu tej drogi nie podniosą pucharu dla najlepszego gitarzysty na świecie. To zbyt subiektywne. Kiedy natomiast wejdziesz na serwer i wyklikasz określoną liczbę headshotów, masz szansę zostać mistrzem. 

Nie wierzę , że muzycy całkowicie wyzbyli się chęci rywalizacji. Musicie pragnąć tego, żeby ludzie lgnęli do was, kupowali wasze płyty i pojawiali się na waszych koncertach. 

Można tak pomyśleć, ale na koniec dnia tym, co najlepiej sprawdzi się w muzyce, jest szczerość, a przede wszystkim szczerość ze sobą. To nie konkurencja, w której możesz coś osiągnąć. Muzyka jest dla mnie ciągłą podróżą bez wyznaczonego celu. Pewnie, w sztuce jesteś w stanie określić sobie azymut, ale nie projektujesz listy zadań do odhaczenia. Chodzi o to, by cały czas gdzieś lecieć. 

W CS-ie stawka jest określona, a w dodatku na horyzoncie widzisz przeciwników. To ciągła rywalizacja i rozlew wirtualnej krwi. W muzyce z kolei nie nazwałbym innych artystów czy zespołów rywalami. Wychodzę z założenia, że w środowisku artystycznym trzeba sobie pomagać, wspólnie organizować festiwale i tworzyć dobrą atmosferę na backstage’u.

Swego czasu to jednak CS przodował wśród twoich zainteresowań. Muzyka była odstawiona wtedy na dalszy plan.

W pewnym okresie życia interesował mnie wyłącznie Counter-Strike. I były to piękne czasy! Kierunek studiów wybrałem poniekąd właśnie przez CS-a. Postanowiłem pójść na grafikę komputerową, myśląc, że zwiąże swoją przyszłość z grami wideo. Miałem nadzieję, że zawodowo będę projektować skórki, mapy – cokolwiek. Szybko mi się to jednak znudziło. 

Podobno już po pierwszym semestrze.

To po prostu kwestia charakteru. Niektórzy cechują się tym, że nie potrafią odnaleźć się w warunkach szkolnych czy uczelnianych i wtedy zaczynają kombinować po swojemu. Kiedy przestałem oszukiwać się, że studia faktycznie mnie dokądś zaprowadzą i tkwiłem na nich głównie, by uszczęśliwić rodziców, zdałem sobie sprawę, że muszę zacząć robić to, co kocham. Zrozumiałem, że gdy poświęcę się swojej pasji, może rozkwitnąć z niej coś pięknego.

Swoją decyzję porządnie argumentujesz i jak pokazał czas – obroniłeś czynami. Uważasz, że w przypadku esportu stawianie na jedną kartę to jednak dobry pomysł?

Dobre pytanie, bo sam na rzucenie wszystkiego dla esportu się nie odważyłem. Wielu ludzi kocha ideę poświęcania się czemuś w stu procentach, ale nie do końca jest w stanie zaakceptować wszystkie wyrzeczenia, które się z nią wiążą. Jeśli chcesz zostać zawodowym graczem czy streamerem, nagle weekendowe imprezki odchodzą do lamusa, a w ich miejscu pojawia się siedzenie przed kompem i naparzanie w CS-a. Przez chwilę w ekipie tak właśnie robiliśmy i tylko wówczas gra przynosiła pozytywne efekty. Trzeba było wolne chwile wykorzystywać nie po to, by zachlać pałę, ale siedzieć na serwerach i nieustannie podnosić sobie poprzeczkę. Podobne wyrzeczenia nie są łatwe – zwłaszcza dla młodego człowieka, któremu do głowy nieustannie przychodzi masa pomysłów. 

Kibicuję wszystkim chcącym rozwijać pasje, bo zawsze powinno podążać się w ich stronę. Większość z tych, którzy postawią na tej drodze radykalne kroki, prawdopodobnie nie osiągnie sukcesu, ale takie są zasady gry. Trzeba wziąć pod uwagę to, że nie dla każdego w branży starczy miejsca. Pamiętajmy jednak, że nie zawsze trzeba uciekać się do ekstremalnych rozwiązań. Maturę polecam napisać każdemu. Nad studiami natomiast zawsze można się zastanowić, bo te nie są dla każdego. Jeśli masz łeb na karku i pomysł na siebie, uda ci się nawet bez dyplomu.

Pamiętasz impuls, który kazał ci zabrać się za muzykę na poważnie? W 2016 byłeś już pełnoprawnym członkiem Wilków, a poza tym stworzyłeś Deraptors z bratem. 

Gitara trochę przyćmiła mi CS-a, ale co zrobić – w pewnym momencie trzeba wybrać to, co będzie wytyczało życiowy szlak. Stało się to właśnie, gdy rzuciłem studia. Początkowo wciąż poświęcałem czas gierkom, ale szybko zdałem sobie sprawę, że aby wznieść się na zawodowy poziom, muszę maksymalnie zaangażować się w rozwój jednej dziedziny. Padło na muzykę.

To wtedy pojawiło się pamiętne ogłoszenie o tym, że wraz z izakiem przechodzicie na emeryturę. On dla dziewczyny, ty dla grania.

Cotygodniowe koncertowanie i wakacyjne trasy najzwyczajniej w świecie wymagają stuprocentowego poświęcenia się. W esporcie jest tak samo. Gracze, którzy odnieśli wielkie sukcesy, to goście oddający się CS-owi na maksa.

Fot. Pamela Obuchowska 

Niewielu pewnie to pamięta, ale w CS-a najbardziej wkręciłeś się jeszcze za czasów Source’a. Jak po latach wspominasz scenę CS:S?

Jak o niej myślę, automatycznie pojawia mi się łezka w oku. To były czasy totalnego zatracenia w grze. Pamiętam, że np. z Furlanem zarywaliśmy nocki, żeby obczaić nowe skany na Nuke’u. Podsadzaliśmy się na respie i przez godziny testowaliśmy to, w które miejsca strzelać, żeby zabić gościa wchodzącego na gniazdo. 

Source to interesująca kwestia. Więcej zwolenników w Polsce zebrał CS 1.6.

Zachłysnąłem się Source’em, bo to pierwsza gra, która była dla mnie tak plastyczna. Ta fizyka, ta dynamika… Czułem duży kontrast w porównaniu do CS-a 1.6, którego też bardzo lubię, bo – wiadomo – zaczynałem w kafejkach internetowych, ale nie zafascynował mnie tak, jak jego młodszy brat. W kafejkach najwięcej czasu nie spędzałem zresztą z 1.5 czy 1.6, tylko z Half-Life Deathmatch.

Kiedy pojawił się jednak Global Offensive, zmiana sceny wyszła ci bardzo naturalnie. Początkowo uczestniczyłeś nawet w ESL Pro Series. Pojawiłeś się na LAN-ach. Miałeś potencjał, by stanowić o krajowej czołówce.

Tak… Ale właśnie wtedy stanąłem przed wspomnianym już wyborem. Wiedziałem, że całkiem nieźle strzelam heady. W tym czasie zdałem sobie jednak sprawę, że w muzyce też odnajduję się nie najgorzej. Musiałem postawić na dziedzinę, w którą zainwestuję sto procent czasu, żeby wkrótce móc określić się zawodowcem. Zacząłem więc stopniowo odstawiać CS-a na boczny tor, coraz mocniej ściskając gitarę.

I chyba nie żałujesz swojej decyzji.

Absolutnie nie. Tym bardziej, że najpiękniejszą wartością, którą wyciągnąłem z CS-a, są poznani ludzie. Stale utrzymuję z nimi kontakt, nawet jeśli nie siedzę godzinami przed kompem.

Wśród tych ludzi jest na pewno izak, saju, easy… iNET koxXx trudno sklasyfikować jako tradycyjną drużynę. Bardziej nazwałbym ją kompanią braci czy ekipą kumpli. 

Klimat w iNET koxXx był niepowtarzalny. Ale w paczce – czy to na serwerze, czy też na scenie – tak właśnie musi być. Najlepszymi zespołami są te, w których nastrój jest nadzwyczajny. Poza tym, że każdy w składzie musi strzelać, trzeba też dbać o morale. Jedna osoba ma trzymać wszystkich za mordę, druga odpowiednio rozładować atmosferę, trzecia podrzucać szalone pomysły. Podobny schemat jeden do jednego można przenieść na muzykę.

Kiedy poznałeś izaka i całą ferajnę?

Większość poznałem podczas tzw. „międzymixów”, grając w Source’a. Zebraliśmy wówczas bardzo fajną załogę. Wszystkich ksywek nie zdołam pewnie wymienić, ale to właśnie wtedy pierwszy raz spotkaliśmy się z izakiem, sajem czy easym. Furlana poznałem jeszcze wcześniej.

W pewnym momencie przy okazji Polskiej Ligi Esportowej reaktywował się trzon kultowego składu iNET koxXx. Nie kusiło cię, żeby choć na chwilę powrócić do gry i zmierzyć się z czołówką?

Kusiło, ale chwilę wcześniej nagrywałem płytę z Wilkami i musiałem opierać się różnym pokusom. Muzyka była wtedy najważniejsza, bo chciałem dobrze się przygotować. Byłem w końcu odpowiedzialny za dwie solówki, trochę sobie pośpiewałem, grałem nie tylko na gitarze, ale i klawiszach. Przeżywałem swoją przygodę.

Sprzed nosa uciekła ci jednak okazja, żeby przypomnieć ludziom o swoim legendarnym Deaglu!

To jak z pokerem. Po bardzo długiej przerwie mogłyby mi nie siadać już takie heady. Szkoda byłoby przyćmić te legendy gorszymi występami! 

Kiedy stałeś przed wyborem, o którym wspominałeś, faktycznie miałeś w głowie to, żeby uczynić zawód z grania w CS-a?

Zastanawiałem się nad tym, żeby zacząć streamować. Pomyślałem, że to świetny pomysł, bo widzę po chłopakach, że zajebiście się przy tym bawią, będąc jednocześnie sobą. Dostrzegam w tym znamiona artyzmu. 

Zaskoczyłeś mnie, bo przeszedłeś od razu do tematu streamów. Myślałem, że ambicje i chęć współzawodnictwa będą kazać ci walczyć o sukcesy esportowe. Dla przykładu Furlan, o którym już rozmawialiśmy, zagrał na dwóch Majorach, osiągnął masę sukcesów, a dziś projektuje skład w x-kom AGO. Mógłbyś być na jego miejscu!

A tam, na miejscu Furlana nigdy bym się nie znalazł, bo Damian zawsze dużo lepiej strzelał w kaski. Nie zmienia to faktu, że gdy graliśmy europejskie 2 kontra 2 w Source’a, wymiataliśmy totalnie. Tworzyliśmy dobry duet! 

Oczywiście, myślałem o tym, żeby zostać profesjonalnym graczem w CS-a, ale podobne plany rodziły się w 2012 czy 2013 roku. Jeśli miałbym pasję do gierek powiązać z muzyką, wolałbym w tym momencie postawić na luźniejszy klimat, w który idealnie wpisują się streamy. Sportowa i lgnąca do rywalizacja część mojej duszy uspokoiła się trochę na rzecz tej zharmonizowanej i pragnącej sztuki.

Marzyłeś kiedyś o tym, żeby zagrać na Majorze?

No jasne, że tak… Zdecydowanie! Zawsze powtarzam jednak, że jestem już emerytem i za „moich czasów” całe środowisko esportowe było bardziej kameralne. 

„Za moich czasów”. To zabawne, bo jesteś łącznikiem dwóch światów. Podczas gdy muzycy często ciągną kariery do osiemdziesiątki, esportowcy na emeryturę przechodzą w wieku dwudziestu kilku lat.

Ale nie wszyscy! Jest w światku gamingowym kilku starszych wariatów. A wielkie powroty to też interesująca kwestia. Kto wie, jacy zawodnicy, którzy zarzucili już myszkę na kołek, wrócą za jakiś czas do gry.

Znajdujesz w ogóle czas, by śledzić dziś rozgrywki esportowe?

Jeśli raz na jakiś czas złapię się z kolegami, lubię pogadać o tym, co się właśnie w esportowym świecie dzieje. Pomocny zawsze jest saju czy Pow. Aktywnie nie śledzę jednak branży. Mimo to lubię czasem odpalić sobie mecz zawodowców. Większość składów jest dla mnie tajemnicza, ale momentami wolę obejrzeć pojedynek niż samemu zacząć grać.

Dobra, nie nadążasz nad transferowymi roszadami. Musisz mieć jednak ulubioną drużynę z przeszłości.

Bardzo podobała mi się gra VeryGames w czasach Source’a. Chodzi o skład, który tworzyli NBK, Ex6TenZ, kennyS, RpK i SmithZz. Mieli okres, w którym wszystkich rozkładali po kątach. 

Francuzi świetnie wtedy strzelali. Byli bardzo aimowi.

Na marginesie wydaje mi się, że Source był mniej dynamiczną grą niż CS:GO. W CS:S największy wpływ na rezultat miało pozycjonowanie, bo modele poruszały się zdecydowanie wolniej. Przewidywanie ruchów przeciwników i dobre ustawienie się było kluczowym zadaniem. Wspomniany skład VeryGames miał to wtedy obcykane do perfekcji, przez co uwielbiałem ich oglądać. 

Fot. Ilona Małuszewska

Lata temu wyraźnie podkreśliłeś, że chcesz się dystansować od showbiznesu. Nie było tak, że jako EMPOWERED uciekałeś trochę od bycia Gawlińskim? 

Uciekanie to droga na skróty. Nie potrzebowałem umykać od tego, kim jestem. Nauczyłem się po prostu być sobą i dziś bardzo dobrze się z tym czuję. W CS-ie musiałem mieć jednak zajebistą ksywę. Obowiązkowo wielkimi literami! 

Rodzice sprzeciwiali się temu, że jako młody chłopak grasz w gry, zamiast iść w ślady ojca i kształcić się muzycznie?

Nie spotkałem się z żadnym oporem, bo z tatą gramy w gierki od małolata. Pierwszą konsolę dostałem w wieku trzech albo czterech lat. Był nią kultowy Pegasus – Mario, Contra, Tanki i te klimaty. Strasznie dużo czasu poświęciliśmy z tatą również na wspólną grę w Diablo – najpierw pierwszą, a następnie drugą część. Super czasy.

Pytam o to, bo zastanawiam się czy wymiana pokoleniowa, o której głośno było przy okazji premiery „Przez dziewczyny” Wilków, ma odbicie też w sferze gamingowej. Wiem, że z ojcem podrzucacie sobie sztuczki gitarowe i muzyczne inspiracje. Gry też mu polecasz?

Gierkami wymieniamy się od zawsze. Powiem więcej, zaczęliśmy polecać sobie różne tytuły, jeszcze zanim dzieliliśmy się muzyką czy patentami gitarowymi. Pamiętam, że długo namawiałem go, żeby pograł w Half-Life, bo do drugiej części dorzucany był Counter-Strike: Source. Miałem nadzieję, że jak go przekonam, to dostanę CS-a i w końcu będę mógł pograć. Tata jednak wkręcił się w Half-Life 2 i naparzał w niego tak długo, że sam nie miałem dostępu do kompa. 

Wspólnie z ojciem dzielicie również scenę. Można jakoś porównać ekscytację wynikającą z gry na LAN-ie do koncertu przed tysiącami widzów?

Ekscytacja jest bardzo podobna. Na koncert wychodzisz jednak oddawać emocje publice, by następnie widownia zwróciła ci je ze zdwojoną mocą. Następuje bardzo wyjątkowa, oczyszczająca wymiana. Mecze Counter-Strike’a naładowane są natomiast emocjami sportowymi. Współzawodnictwo rodzi więcej nerwów. Występ na scenie i grę na serwerze łączy jednak przyspieszone bicie serca. Wbrew pozorom jedno i drugie jest bardzo podobne. Musisz zrobić to, co do ciebie należy, a w dodatku masz obok siebie ziomów, na których polegasz.

Jesteś zwolennikiem teorii o dziesięciu tysiącach godzin pozwalających dojść do perfekcji?

We wspomnianej teorii jest dużo prawdy, ale nie mam pojęcia czy doprowadzą mnie one do mistrzostwa. W sporcie zawsze musisz trzymać się danego, najlepiej najwyższego poziomu, bo to on cię definiuje. Muzyka rządzi się innymi prawami, a kontakt z instrumentem jest być może nawet ważniejszy niż choćby z myszką w CS-ie. Artystyczna inspiracja zaskakuje cię np. raz na trzy dni, gdy nagle uchyla się rąbek nieba i coś lub ktoś zaczyna do ciebie mówić. Słyszysz słowa i dźwięki – zaczynasz pisać piosenkę. Jeśli nie trzymałbyś gitary każdego dnia po osiem godzin, może cię to ominąć. A wtedy istnieje duża szansa, że przepadnie ci świetna okazja na poznanie siebie i stworzenie czegoś ciekawego.

Jakbyś miał zliczyć godziny spędzone przed CS-em i z gitarą w dłoniach, co byłoby na pierwszym planie?

Czas spędzony przed CS-em określić łatwo, bo producent przygotował licznik. W Source’a prawdopodobnie uzbierałem około trzech i pół tysiąca godzin. Drugie tyle przegrałem pewnie w Global Offensive. Ale do dziesięciu koła jeszcze sporo mi brakuje, więc nawet nie mogę myśleć o tym, że jestem mistrzem! Co do gitary – nie mam pojęcia. Włączenie stopera podczas gry na instrumencie i liczenie czasu od samego początku wydaje się jednak ciekawym eksperymentem.

Skoro tematem przewodnim naszej rozmowy stały się podobieństwa muzyki do esportu, muszę poruszyć temat wielu artystów dostrzegających w sporcie elektronicznym potencjał biznesowy. Co prawda głównie mówimy tu o postaciach ze świata elektroniki i rapu, ale wielu cenionych muzyków zainwestowało w branżę pieniądze, stając się jednocześnie ambasadorami marek. Jest to ścieżka, którą w przyszłości być może obierzesz?

Gdyby otworzyła się przede mną taka furtka, nie zastanawiałbym się długo, żeby sprawdzić, co się za nią kryje. Inwestycja w esport byłaby szczera, bo moje życie jest z nim bardzo mocno związane. Biznesowe propozycje tego typu traktowałbym dużo przychylniej niż jakiekolwiek inne.

Cały czas mam wrażenie, że choć układasz sobie życie w rytm muzyki, ciągnie cię do CS-a. Masz więc szansę zapowiedzieć swój wielki powrót!

Niby jestem emerytem, ale jak wjadę na serwery, może być grubo! Powrotu jednak nie zapowiadam, bo najbardziej wyjątkowe comebacki są niespodziewane. Trudno byłoby mi zresztą określić konkretną datę. Mimo wszystko październik mam wolny od koncertów i na pewno wykorzystam to, by pograć sobie trochę razem z dobrymi kolegami. Tak, jak mówisz, do CS-a stale mnie ciągnie. 

Tagi:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze