neqs: Odchodzę trochę w esportowy cień
Razem z Piotrem “neqsem” Lipskim przyglądaliśmy się finałom Red Bull M.E.O. by ESL na Poznań Game Arena, rozmawiając przy tym o trudnym okresie w PRIDE i tym, jak “Orły” sobie z nim poradziły, negocjacjach z Wiktorem “TaZem” Wojtasem, ELIDZE, Ultralidze, szczerości w polskim środowisku esportowym czy chęci usunięcia się w cień.
Przy okazji głośnych transferów, które miały miejsce na przestrzeni ostatniego roku, dużo mówiło się o Teamie Kinguin, Virtus.pro i AGO Esports. Rozmawiano o kulisach, negocjacjach i ewentualnych efektach, które mogą przynieść zmiany. Wydaję mi się, że pominięto przy tym nieco PRIDE, które przez blisko dwa lata stanowiło o czołówce krajowej sceny, a tak naprawdę oberwało najbardziej.
Bez wątpienia oberwało i nikt wewnątrz organizacji, czy osób, które są blisko, tego nie próbuje ukrywać. Z ekipy PRIDE zniknęło dwóch najlepszych zawodników no i cóż… Tak to wygląda zarówno w sporcie, jak i esporcie, że dochodzi do transferów. Taka jest kolej rzeczy. Masz dobry skład i świetnych zawodników, to inne ekipy będą chciały ich podebrać. W sporcie jest trochę łatwiej to ogarnąć, bo obowiązują w nim okienka transferowe, istnieją regulacje i dobre praktyki. W esporcie jeszcze nie. Niestety.
Czego może niektórzy nie wiedzą – PRIDE odpowiada za pierwszy cywilizowany, odpłatny transfer, który nastąpił w marcu 2017, gdy do Teamu Kinguin przeszedł Hyper, a także za drugi i trzeci – reatza i minise’a. Wszystkie kolejne odbyły się m.in. dlatego, że kładliśmy pod to podwaliny.
A że niektórzy nas zapominają – tak jest zawsze. Mówi się o tych, co osiągają sukcesy. Jeśli przestajesz wygrywać, jesteś na językach fanów i mediów coraz rzadziej. Mimo wszystko nawet po stracie dwóch filarów i zejściu z krajowego podium, nadal pojawiamy się na scenie, choć może nie na jej najwyższych szczeblach, o których marzymy i w które celujemy. Środowisko o nas pamięta, czyli ponad dwa lata pracy nad PRIDE, budowania marki i systematycznego działania nad otoczką, przyniosło efekty. Nawet kiedy nie jesteśmy w czołówce, osoby śledzące esport same z siebie nas do niej wypychają. I same mówią: „brakuje w niej „Orłów””.
Trudno o was nie pamiętać. W najlepszych czasach byliście na Minorze, w USA, jeździliście po Europie, a na krajowych turniejach albo wznosiliście trofea, albo byliście tego bliscy. W czasach, kiedy Virtus.pro stanowiło realne zagrożenie, biliście się o pozycję drugiej ekipy w Polsce. Jak wspominasz ten okres?
Cały czas go wspominam, bo w gaming housie jeszcze wiszą zdjęcia upamiętniające te chwile. Nie, “jeszcze” to złe określenie. One będą wisieć stale, bo to jest piękna historia, którą warto się chwalić. Miło wracam do okresu pierwszych wyjazdów międzynarodowych z chłopakami. Do tego, jak bawiliśmy się po zawodach.To wszystko niezapomniane przeżycia. Piękny okres, piękny czas, który – jestem przekonany – wróci. Nie da się być ciągle na szczycie. Czasem trzeba z niego spaść, by zdobyć motywację. Gdy jesteś ciągle na górze, dopada cię monotonia. Teraz PRIDE stoi przed zadaniem pewnej odbudowy i jesteśmy naładowani świeżą energią i siłą. Uczymy się przy tym nowych rzeczy. Nie popełniamy błędów z przeszłości. Mimo wszystko to też jest ciekawy okres – niełatwy, ale również nie niezwykle trudny. Mamy doświadczenie i możemy wrócić do czołówki.
Jakie błędy popełniałeś więc w przeszłości, a dziś starasz się ich unikać?
Była ich masa. Staram się na nich nie skupiać, nie rozpamiętuję i idę dalej. Trudno je teraz przywołać. To bardzo sytuacyjne. Kiedy dochodzi po prostu do pewnej nieciekawej sytuacji, to często wiem już, co robić.
Błędy się popełnia, trzeba o nich pamiętać, nie można ich ukrywać, ale niekoniecznie należy głośno o nich mówić. Jedno jest pewne – nigdy nie jest z górki. Często jest pod górkę.
Rozglądając się po drużynach z czołówki – morelz jest w VP, minise i reatz obok TaZa w Kinguin, EXUS i Luz tworzą z byalim Miksturę, a ToM jest w dobrze radzącym sobie PACT. Wyżej niemal się nie da. Masz nosa do talentów.
Czy mam nosa? Widzę po prostu, co się dzieje na scenie. To do końca nie jest moja zasługa. Pewną cegiełkę bez wątpienia do budowy składu dołożyłem. Trzeba jednak pamiętać, że w tworzeniu zespołu istotna jest rozmowa z graczami. Jestem stale w kontakcie z zawodnikami. Cała kadra musi spełniać ich potrzeby. Głównie to gracze kładą nacisk na to, z kim chcą tworzyć skład. Sam oczywiście muszę go zaakceptować, czuć tę formację. Dochodzi do bardzo partnerskiej relacji między właścicielem organizacji a zawodnikami. Zaufanie odgrywa w niej kluczową rolę. Należy dawać szansę pomysłom, którym w stu procentach się nie ufa. Nie zawsze się sprawdzają, ale jeśli ma się doświadczenie i obserwuje się scenę, to łatwo wyłapać opcje z największym potencjałem.
Tak, jak wspomniałeś – byli gracze PRIDE są teraz w czołówce. I trudno się dziwić, bo PRIDE tą czołówką przecież było.
Zaznaczyłeś przed chwilą problem okien transferowych. Uważasz, że w esporcie polityka transferowa jest prowadzona zdrowo?
Nie mamy unormowanych przepisów w kwestiach transferowych. Nie jest to prawnie spięte. W PLE mamy okienka transferowe, w ESL przez cały sezon możemy dokonać kilku zmian, w ESEA również jesteśmy w stanie określoną ilość rotacji przeprowadzać – tak naprawdę panuje ogromny chaos. I to jest duży błąd. Powinno być unormowane okno transferowe, ale umówmy się – to jest niemal niewykonalne. Ligi musiałby w końcu ustalić wspólne terminy. Mimo wszystko piękne jest to, że w końcu drużyny, bo nie tylko PRIDE i Team Kinguin, ale zespoły na świecie, dojrzały do poważnych rozmów. Dogadują się, dochodzą do porozumień. Nie ma już partyzantki, podbierania zawodników, a następnie zabaw sądowych. Doczekaliśmy się normalnej, ludzkiej rozmowy – tak, jak w sporcie tradycyjnym. Jest podana kwota wykupu, następują negocjacje, rozwiązanie jednej umowy, podpisanie drugiej, przejęcie gracza. To jest piękne.
Mówisz o właścicielach drużyn. A co z samymi graczami? Jeszcze rok temu dużo wspominało się o tym, jak zawodnicy przyklepywali transfery za plecami swoich pracodawców.
Zawodnicy zawsze będą ze sobą rozmawiali. To nieuniknione. W tradycyjnych dyscyplinach sportowych jest podobnie. Gracze zdają sobie jednak już sprawę z tego, że związani są kontraktem i nie mogą sobie od tak powiedzieć: „dzięki za grę, było fajnie, ale odchodzę do innej drużyny”. Zawodnicy w końcu dorośli i wiedzą, że podpisane kontrakty trzeba respektować. Wielkie brawa dla nich za to, że podchodzą do gry nie jak do zabawy, ale jak do pracy. Nawet, gdy rozmawiają za plecami, to zapala im się lampka w głowie, żeby przedstawić plan drugiej stronie – organizacji, jej właścicielowi.
Dużo mówiło się o kulisach negocjacji Teamu Kinguin, AGO Esports czy Virtus.pro, a jak to wyglądało w przypadku PRIDE? O tym, że to minise i reatz mają zasilić skład TaZa, wiedzieliśmy jeszcze przed oficjalnym potwierdzeniem.
Kiedy TaZ odchodził z Virtus.pro, PRIDE również z nim negocjowało. Spotkaliśmy się kilkukrotnie. Byliśmy aktywnym uczestnikiem tej „karuzeli transferowej”. Zdawaliśmy sobie sprawę z jego wymarzonego składu, znaliśmy oczekiwania, podjęliśmy trud i wysiłek i w końcowym efekcie warunki brzegowe spełniliśmy. Prawie nam się udało, ale na koniec dnia to TaZ podejmował decyzję, którą w pełni szanujemy. Zdajemy sobie sprawę z tego, że to nie było łatwe. Zrobiliśmy co w naszej mocy, stanęliśmy do walki o PRIDE 2.0 i zdecydowanie byliśmy partnerem w rozmowach, a nie podmiotem. Nauczyliśmy się wielu rzeczy, poznaliśmy pewne realia, których nie do końca byliśmy świadomi. Najbardziej cieszy mnie to, że PRIDE było o Wiktora w stanie powalczyć. Nie udało się – trudno. Teraz kibicujemy Teamowi Kinguin.
To przecież konkurencja.
Wiem, że to konkurencja, ale w jej barwach grają nasi zawodnicy, powiedziałbym nawet – dobrzy przyjaciele. Kiedy biorą udział w turniejach międzynarodowych, trzymamy za nich kciuki. Wiadomo – gdy mierzą się z PRIDE, sytuacja się zmienia. Przyglądamy się temu, jak grają „Pingwiny”. Z jednej strony smuci mnie fakt, że się nie udało. Z drugiej – przecież po części dołożyłem małą cegiełkę do tego wszystkiego.
Przez chwilę próbowaliście odbudować skład PRIDE – jeszcze z ToMem i Luzem. Ostatecznie ten pomysł nie wypalił. Spodziewałeś się, że tak trudno będzie wypełnić tę lukę?
Pewnie, że się spodziewałem. Wiedzieliśmy o tym od samego początku. Luz sam przyznał, że nie obiecuje cudów i tego, że skład, który uda się zebrać, wejdzie na poziom poprzedniego zespołu. Nikt od niego zresztą tego nie oczekiwał. Chcieliśmy spróbować czegoś nowego. Nie udało się, trudno. Tak to czasem bywa. Ważne, że chłopaki przez bardzo długi okres próbowali, walczyli. Bardzo im za to dziękuję. Szkoda, nie udało się, ale to pozwoliło przyjąć nam inną strategię.
Ostatecznym zakończeniem pewnego rozdziału było właśnie pożegnanie się z Luzem i ToMem. Rozwiązałeś z chłopakami kontrakty, by rozwijali się dalej. To bardzo ludzkie posunięcie.
Z Maćkiem dłużej niż z Tomkiem, ale spędziliśmy razem naprawdę sporo czasu. Oni budowali tę drużynę, promowali ją. Trzeba pamiętać o tym, że zawodnicy w tworzeniu marki odgrywają naprawdę wielką rolę. Potraktowanie ich, tak jak mówisz, po ludzku było najlepszym rozwiązaniem. Odbyliśmy rozmowy, podziękowaliśmy sobie wspólnie za cały okres i zaczęliśmy zastanawiać się nad tym, co będzie dalej. To był okres, w którym mogliśmy sobie na to wszyscy pozwolić. I chcieliśmy zobaczyć, jak to wpłynie zarówno na PRIDE, jaki i chłopaków. ToM zasilił PACT, czego w pełni się spodziewałem. Wiem, że Maciek też miał pewne plany, starał się budować zespół. Coś nie wyszło, niestety. Gra jednak miksowo z byalim, wraca mu stara, dobra forma. Trzymam za obu kciuki, bo to oni przyczynili się do najważniejszych sukcesów, byli z nami na Minorze.
Tak trzeba było zrobić. No kurde, jesteśmy przyjaciółmi. To nie byłoby w porządku, gdybym zaczął budować nowy skład, trzymał ich na siłę i czekał na to aż przyjdzie ktoś, kto wyłoży kasę na stół.
Tuż po tej decyzji rozmawialiśmy z Luzem, który podkreślał, jak bardzo wasze relacje były wartościowe.
Z Maćkiem miałem najlepszy kontakt. Przeprowadził się do Warszawy, mieszkał w gaming housie. Bardzo często go odwiedzałem i rozmawialiśmy o wielu rzeczach – zarówno o prywatnych, jak i o służbowych. To rozstanie było bardzo ciężkie, chyba najbardziej bolesne. Powiedziałem Luzowi, że dla niego miejsce w PRIDE jest i zawsze będzie. Jako zawodnik, trener, analityk, a może ktoś inny? Myślę, że Maciek pojawi się jeszcze w PRIDE. Jako kto? Nie wiem, zobaczymy.
Zawodnicy, którzy kiedykolwiek mieli z Luzem okazję grać, często zaznaczają, że nie ważne jaką ten ma formę i ile fragów na mecz notuje, jego obecność w drużynie sama w sobie jest wartością dodaną.
W zespole potrzebna jest osoba, która rozluźni atmosferę. Nie da się jednak ukryć, że czasem taki zawodnik przeszkadza. Momentami reszta składu miała naprawdę Maćka dość, ale mimo wszystko był on ważnym ogniwem. Gdy nie ma w drużynie atmosfery, gdy nie ma chemii i zrozumienia, to formacja długo nie pociągnie. Luz jest bardzo wartościowym zawodnikiem i przyszła organizacja, która go zakontraktuje, na sto procent będzie dzięki niemu szczęśliwa. Bo dzięki niemu może osiągnąć wiele.
I przyszedł czas przygody z kadrą międzynarodową. Skąd w ogóle pomysł na skład polsko-bułgarski, który nagle pojawił się w PRIDE?
Nie mieliśmy planów na budowanie składu pod ESL Mistrzostwa Polski. Akademia zagrała w kwalifikacjach. Gdy jej się nie udało, powiedzieliśmy – trudno. Na horyzoncie pojawiły się dwa gotowe składy – attackiereN, a także ekipa, która później występowała jako Team Preparation. Z oboma rozmawialiśmy już wcześniej, ale się nie dogadaliśmy. Dopiero przed samym startem EMP odezwał się do mnie Rock1ng, chciał porozmawiać o ewentualnym transferze. Stwierdziliśmy, że spróbujemy i zobaczymy, co z tego będzie.
Nie postawiliśmy wysokiego celu. Wiem, że zespół trenował, ale najwyraźniej coś w nim nie grało. Po porażce w EMP podjęliśmy decyzję, że się rozejdziemy. Szkoda, bo to był naprawdę ciekawy skład. Bułgarzy są bardzo pracowici, do tego trzech zdolnych Polaków. Coś jednak nie funkcjonowało. Chłopaki pewnie same wiedzą, co konkretnie zawiodło.
Cały czas, gdy główny skład notował dobre wyniki, ale kiedy również zawodził, w zanadrzu mieliście swoją akademię. Teraz na nią postawiliście.
Znam chłopaków bardzo długo, już prawie rok. Wielu rzeczy ich nauczyliśmy i stwierdziliśmy, że sprawdzimy, jak to zaprocentuje. Akademie budowane są właśnie po to, aby w pewnym momencie wypchnąć jej graczy na głęboką wodę. Czy to jest właściwy moment? Nie wiem. Mam wrażenie, że być może jest jeszcze za wcześnie. Perspektywa Polskiej Ligi Esportowej i tego, że nie widziałem na scenie potencjalnego składu, który mógłby mnie zaskoczyć, spowodowała, że podjęliśmy ryzyko. Jak się uda, będzie świetnie. Jak nie wyjdzie – trudno. Chłopaki muszą się uczyć i zdobywać doświadczenie. Jak na razie zaskoczyli wszystkich. Mieli być chłopcami do bicia, a tak się nie dzieje. Nadal mają pewne problemy, przerasta ich stres i emocje, ale są młodzi. Walczą, rywalizują. Zaskoczyli wszystkich.
Do tego chciałem dążyć. Start w Polskiej Lidze Esportowej zaliczyli co najmniej dobry. Mogą być underdogiem pokroju Codewise Unicorns z zeszłego sezonu.
Świeżość scenie się przyda. Nowe twarze, w które nikt nie wierzy, nagle wygrywają. Super. Potrzebne są im spotkania z czołówką sceny o stawkę. Nie mogą być to mecze o pietruszkę, pojedynki o nic czy małe turnieje. Muszą posmakować poważnej rywalizacji, stresu i emocji nie tylko pozytywnych, ale także negatywnych. One też są potrzebne do nauki.
Kiedy te emocje negatywne zaczynają przytłaczać też ciebie, masz czasem ochotę dać sobie z całym esportem spokój?
Pojawiają się takie momenty. Teraz przechodziłem przez okres, w którym myślałem o tym, żeby rzucić esport i pójść w innym kierunku. Jestem jednak świadom tego, że podejmując taką decyzję, na pewno pogrzebałbym PRIDE. A to nie jest dobry moment, by to robić. PRIDE jeszcze ma wiele do udowodnienia i na scenie będzie istniało. Mamy świetnych partnerów, z którymi rozmawiamy o przyszłym roku i planach rozwoju. Wspierają nas, wierzą w nasz pomysł na drużynę, nawet gdy przychodzą trudne momenty i trzeba gryźć piach. Korzystając z okazji, wielkie propsy dla SAMSUNG i Sennheiser.
Nie ukrywam jednak, że odchodzę trochę w esportowy cień. Skupiam się na rozbudowie struktury PRIDE, pozyskiwaniu nowych, młodych osób, które mogłyby z czasem przejąć w pełni moje obowiązki i prowadzić zespół. Ale to nie jest jeszcze ten moment. Zdecydowanie nie.
Jak więc idzie pozyskiwanie inwestora, o którym tyle się ostatnio mówiło?
Śmieszna sprawa. Po tym niefortunnym zrzucie z ekranu laptopa, pojawiły się informacje, że PRIDE jest na skraju istnienia. Cóż… Jedna ważna kwestia – finansowanie od sponsorów w dzisiejszych czasach starcza wyłącznie na aktualne działania w środku drużyny. Jeśli planujemy się rozwijać, tworzyć kolejne odnogi, rozbudowę sekcji – potrzebne są dodatkowe środki. Stąd poszukiwania potencjalnych partnerów i inwestorów. Tak to działa. Od ukończenia pierwszego roku PRIDE poszukujemy więc inwestora, co zresztą z sukcesem w mniejszościowej części zrealizowaliśmy. Mamy duże ambicje. Jeśli któraś z drużyn tego nie robi, tych ambicji nie ma. Mój próg ambicji każe mi szukać inwestora i to nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem.
Ale sytuacja została rozdmuchana.
Nie ukrywam, że cała sytuacja stworzyła PRIDE pewne okazje. Przez czysty przypadek okazało się, że to był super ruch. Chyba po prostu częściej będę prosił kogoś, żeby przypadkiem coś opublikował, bo może znowu przyniesie tak fajne efekty.
PRIDE przez długi czas było w Polsce przykładem skutecznego budowania marki, relacji z partnerami i kibicami. Procentuje to w poszukiwaniach, o których rozmawiamy?
Zdecydowanie tak. Dzięki temu, że zbudowaliśmy silną markę i PRIDE jest rozpoznawalne, to w momentach kryzysu i transferu zawodników, nadal mamy o czym rozmawiać z partnerami. Posiadamy wiedzę i doświadczenie, którego zbudowanie też niemało kosztowało. Zespoły powinny pamiętać nie tylko o wynikach, ale też o budowaniu marki. Bo co jeśli nagle gracze odejdą i wyniki przestaną odgrywać jakąkolwiek rolę? Jeśli nie zbudujemy marki, po odejściu graczy nie zostanie nam dosłownie nic.
Skoro jesteśmy przy temacie pieniędzy. Wszyscy pytają cię o to, ile na drużynie można zarobić. To ja zapytam z drugiej strony. Ile można na niej stracić?
„Esportowe świry” dotarły do sprawozdań finansowych. To magia XXI wieku. Każda firma funkcjonująca jako Spółka Prawa Handlowego składa zdaje sprawozdania finansowe i musi rozliczyć się z państwem. W odszukanych dokumentach można szybko sprawdzić, czy PRIDE zarobiło czy też straciło. Tak, straciło. Inaczej nazywamy to inwestycjami.
W tej chwili nie da zarobić się na esporcie. Jeśli ktoś myśli, że się da, to jest w grubym błędzie. Prowadzenie drużyny jest ciągłą inwestycją i jeszcze długo nie przyjdzie nam na tym zarabiać.
Tym bardziej, że otwarcie mówi się o tym, że nawet na wielkich klubach piłkarskich – poza kilkoma wyjątkowymi przypadkami na świecie – nie da się zarobić.
Dokładnie. A nawet zawodnicy na scenie mają przeświadczenie, że właściciele zespołów zarabiają na nich grube kokosy, nie dając im ukroić kawałka tortu, a paradoksalnie to oni są w tym układzie największymi wygranymi. Mimo wszystko ja ze swojej strony nie mam potrzeby publikowania swoich sprawozdań finansowych czy innych tego typu dokumentów. Ten post na „Esportowych świrach” otworzył oczy wielu osobom. Wiem co niektórzy mówili w kuluarach. A nagle te same jednostki zadawały pytania – „po co to robić?”. No właśnie, po co? Właśnie po to, żeby gracze mogli się pokazać, rozwijać i zdobywać sukcesy międzynarodowe. Jeżeli nie będziemy tego robić, to nie będziemy mieli esportu na wysokim poziomie.
Kiedy rozmawialiśmy rok temu, powiedziałeś mi, że w Polsce nie warto inwestować w inne tytuły oprócz Counter-Strike: Global Offensive. Byłeś bardzo przeciwny League of Legends. Teraz macie graczy Fortnite, a aktualnie siedzimy i oglądamy zmagania twojego reprezentanta w nietypowy tytuł – Clash Royale.
Obserwujemy wiele scen. Mamy kontakt ze sponsorami i partnerami. Wiemy, czym marki, z którymi współpracujemy się interesują. Co do League of Legends… Cały czas przyglądam się tej grze. i to nadal nie jest tytuł na tyle opłacalny, żeby w to wejść. Fajnie, Polsat Games, Ultraliga. Super, PLE i EMP. Według mnie udział we wszystkich trzech ligach na raz na obecną chwilę nie kalkuluje się jednak tak, abym mógł zainwestować w LoL-a tak, by było to dla PRIDE bezpieczne.
Fortnite i Clash Royale są tytułami bezpiecznymi?
Zainwestowaliśmy w Fortnite, bo scena się rozwija. Wiemy, jakie kroki na niej mają zostać poczynione. Clash Royale? To inwestycja w gry mobilne. Współpracujemy z marką Samsung, która produkuje telefony. Note9 jest modelem ukierunkowanym na granie. To krok, by zawodnicy mogli wykorzystywać i promować produkty partnera. Polityka prowadzenia organizacji musi być spójna.
Potencjalnych gier, w które moglibyśmy wejść, jest naprawdę dużo. Wspomnę choćby o PUBG i ZULA. Wszystko trzeba jednak analizować i podejmować rozsądne kroki, aby ewentualne ruchy przynosiły korzyść zespołowi. Trzeba wspierać graczy, owszem, ale należy pamiętać o drużynie – ona też musi zyskiwać. To naprawdę trudne. Nie podejmuje się decyzji o inwestycjach w dany tytuł od tak.
Czas, w którym nie idzie PRIDE najlepiej na scenie CS:GO, sprzyja chyba odkrywaniu nowych obszarów esportu.
Oczywiście. Gdy jednej sekcji nie idzie, inna może nagle wystrzelić. Tak mieliśmy w PRIDE. Kiedy gracze CS:GO zaczęli odnosić gorsze wyniki, formacja Fortnite nagle zaczęła wygrywać, pokazywać się. Dobrze mieć w zespole kilka tytułów i składów rywalizujących na najwyższym poziomie. Ale tak, jak wspomniałem wcześniej, to bardzo żmudna praca.
Podejrzewam, że PRIDE zaproszono do rozmów z Ultraligą.
Tak, rozmawialiśmy. Zresztą, wszystkie drużyny rozmawiały. Byliśmy na wspólnym spotkaniu, na którym przedstawiono projekt. Wszyscy słusznie przyznaliśmy Polsatowi, że to jest rewelacyjny projekt, przede wszystkim potrzebny polskiemu esportowi. Czy trzeba pchać go do telewizji? Wydaję mi się, że nie do końca. Esport jest w Internecie i jeszcze kupa lat minie, zanim będzie sprawdzać się w innym medium. Większa część chce w tym uczestniczyć za pomocą telefonu lub komputera. Nie telewizora. Nie zmienia to faktu, że jest to super projekt.
Super projekt, w którego nie angażują się jednak czołowe marki esportowe w Polsce.
Ultraliga startuje lada dzień. A tak, jak wynika z naszej rozmowy, planowanie rozbudowy zespołu jest czasochłonne i wymaga odpowiedniego budżetu. Wiele z obecnych na spotkaniu organizacji nie myślało wcześniej o inwestycji w League of Legends. To nie był odpowiedni moment.
Skoro rozmawiamy o spotkaniach drużyn. Ogłosiłeś, że nie jesteś już wiceprezesem ELIGI.
PRIDE wciąż uczestnicy w ELIDZE, jesteśmy współzałożycielami. Cały czas uważamy, że taki projekt jest potrzebny. Nie da się jednak ukryć, że ma on problemy. Między innymi przez nie stwierdziłem, że muszę usunąć się w cień, bo nie chcę tracić na tym osobiście, a i tak na brak pracy i wyzwań w samym PRIDE nie narzekam.
Aby ELIGA mogła się rozwijać, potrzebuje świeżej krwi i zaangażowania pozostałych organizacji, które go tworzą. Nie jest to łatwy projekt, być może scena jeszcze nie dorosła do niego. Na pewno w obszarze komunikacji ze społecznością wymaga on kroków naprawczych. Jestem jednak przekonany, że nie zostało tam powiedziane ostatnie słowo. Obserwuję, jak rozwijane są fundamenty przyszłych produktów ELIGII, z właścicielskiego nadzoru nad tym przedsięwzięciem się absolutnie nie wycofuję.
Jak więc przez czas istnienia ELIGI drużyny komunikowały się nie ze społecznością, ale z innymi zespołami?
Rozmowy między zespołami przebiegają bez większych problemów. Spotykamy się, dyskutujemy. To, że potrafimy się zebrać i porozmawiać o wielu bardzo istotnych rzeczach, które przecież często są niełatwymi tematami, jest ogromnym sukcesem. Oczywiście, nie rozmawiamy ze wszystkimi, ale niektóre rzeczy wszystkich po prostu nie dotyczą. Teraz budujemy ten projekt od nowa i musimy zrobić to w wąskim gronie.
Jakie błędy zostały więc popełnione w sytuacji związanej z Miksturą, tomorrow.gg i Polską Ligą Esportową?
Błędy zostały popełnione, ale nie chcę się wypowiadać na ten temat. Wiele rzeczy zostało powiedzianych i zostawmy to tak, jak jest.
Oglądałeś „Misję Esport” Maćka Sawickiego? Padła w niej kwestia współpracy drużyn. Bardzo ciekawą tezę wysunął Veggie. – Oni się nienawidzą – powiedział, gdy zapytano go o to, czy właściciele zespołów esportowych mogą ze sobą konstruktywnie dyskutować.
To nie jest prawda. Spotykamy się, rozmawiamy i potrafimy ustalać wiele rzeczy.
***
Na sali, w której siedzimy, nasila się gwar, który w końcu kumuluje się w zlepiony z krzyków euforii huk. To gracz PRIDE – Jakub „Wróbelek” Wróbel triumfował podczas polskich finałów Red Bull M.E.O. by ESL na Poznań Game Arena. Będzie tym samym reprezentować Polskę na mistrzostwach świata Clash Royale w Niemczech.
No to co, jedziecie na mistrzostwa świata!
Właśnie! Przez rozmowę z tobą nie przyglądałem się dokładnie pojedynkowi, ale jestem mega szczęśliwy, że udało się Wróbelkowi wygrać polskie eliminacje. Został mistrzem Polski, jedzie na mistrzostwa świata. No i co? Znowu PRIDE w czołówce!
***
Powiedz mi – wracając do tematu komunikacji – czy w polskim środowisku esportowym brakuje szczerości?
Zdecydowanie brakuje. Kolokwialnie mówiąc, wszyscy lubimy smyrać się po jajkach i jesteśmy wielce szczęśliwi, że jest jak jest. Brakuje szczerości w esporcie. Potrafimy tylko szukać dram, zamiast wspólnie się wspierać. Zapominamy przy tym, że rynek esportu w Polsce nadal jest mały. Wywoływanie dram i zamieszania na tak szeroką skalę jest totalnie niepotrzebne i wcale nie pomaga środowisku. Im prędzej scena zacznie być między sobą szczera, tym szybciej takie szambo przestanie wybijać.
Problem jest taki, że wielu właścicieli zespołów jest nieszczerych z zawodnikami. Z tego wynikają niepotrzebne problemy. Z reguły są to zresztą błahe sprawy, które nagle pod wpływem społeczności nabierają ogromnych rozmiarów. Okej, zostają rozwiązane, ale zobacz przez co one w ogóle się tworzą. Przez brak szczerości właśnie. Bo co, chcemy komuś zaimponować i udowodnić, że jesteśmy lepsi? I dlatego obiecujemy za dużo? To jest problem. Jako PRIDE nigdy nie obiecaliśmy zawodnikom czegoś, czego nie byliśmy w stanie spełnić. Nie zawsze udawało się robić to na czas, bo – tak po ludzku – chwilami pojawiają się kłopoty. Są rzeczy, na które nie mamy wpływu. Ale zawsze byliśmy w tym szczerzy. Kontakt, rozmowa – to wszystko jest ważne. Na polskim podwórku wciąż wygląda to jednak tak, że pewne osoby wolą zamieść problemy pod dywan i czekać z nadzieją na to, że nikt nie pod niego nie zajrzy. Ale przeważnie ktoś to robi i wtedy następuje armagedon.
Fot. Maciej Kołek