NEO: Wyzbyłem się wszystkich negatywnych emocji

NEO: Wyzbyłem się wszystkich negatywnych emocji

11.06.2019, 17:53:00

– Ludzie postrzegają moją grę przez pryzmat ostatnich wyników w Virtus.pro, czyli tak naprawdę drużyny, która już nie funkcjonowała. W naszej ekipie było bardzo dużo komplikacji. Nie był to najlepszy rok, który spędziłem w dysfunkcyjnej grupie. A takim zespołem naprawdę trudno się dowodzi. Nie sądzę, że ten okres jest odpowiednim wyznacznikiem mojego poziomu. Chciałbym udowodnić ludziom, że stać mnie na więcej — opowiada nam Filip „NEO” Kubski w pierwszym wywiadzie po otrzymaniu szansy od FaZe Clanu.

Zdajesz sobie sprawę, że kciuki trzyma za ciebie — górnolotnie mówiąc — cały świat?

Nie powiedziałbym, że cały świat. Jest przecież duża grupa osób, która nie wierzy w moją obecność w FaZe Clanie. Nie zmienia to faktu, że rzeczywiście czuję ogromne wsparcie fanów. Zawsze je czułem. Stoją za mną świetni, oddani kibice, którzy na dodatek w internetowych dyskusjach zachowują kulturę. Prawdziwe kozaki. Jestem wręcz przeszczęśliwy, że tak wygląda cała sytuacja. Chciałoby się powiedzieć — karma wraca. Sam staram trzymać się poziom i wygląda na to, że fani to dostrzegają.

Nie chodzi wyłącznie o fanów. Życzliwość biła od profesjonalnych graczy, ekspertów, komentatorów, a nawet ludzi spoza sceny Counter-Strike’a. Mało który esportowiec na świecie może pochwalić się takim autorytetem.

Widziałem, że społeczność bardzo aktywnie się wypowiadała na mój temat i bardzo mi to schlebia. Na taką opinię zapracowałem sobie jednak latami ciężkiej pracy.

Ten zalew pozytywnych komentarzy nakłada na ciebie presję czy wręcz przeciwnie — po mocno krytykowanym okresie w Virtus.pro czujesz przez to więcej luzu?

To normalne, że momentami pojawiały się negatywne komentarze, ale w gorszych chwilach nie zabrakło również słów otuchy. Wokół Virtus.pro stworzono otoczkę, która sprzyjała krytyce i wówczas faktycznie przyjmowaliśmy na klatę sporo hejtu. Szczerze mówiąc, dziś cieszę się po prostu z tego, że dostałem propozycję dołączenia do świetnej drużyny. Mogę ponownie zaistnieć, a przede wszystkim — znów bawić się grą. Piękna sytuacja.

Miałeś jeszcze nadzieję — biorąc pod uwagę kiepski okres Virtus.pro, prawie 32 lata na karku czy oblężenie sceny przez utalentowanych młodzików — że zagrasz jeszcze na najwyższym szczeblu?

Nigdy nie opuściła mnie myśl o powrocie na szczyt. Kiedy tylko doszło do zmian w Virtus.pro, zacząłem działać. Od początków CS-a gram drużynowo, a moje życie regulowały intensywne treningi i wyjazdy. Nie spieszyłem się. Stwierdziłem, że czas na chwilę zwolnić. Zacząłem kontaktować się z różnymi zespołami, badałem wiele możliwości, a w pewnym momencie zacząłem budować nawet skład w Polsce. Działy się więc różne rzeczy, ale cel zawsze przyświecał mi jeden — rywalizacja na scenie międzynarodowej. Mimo statystyk, jakie notowałem, nigdy nie zwątpiłem w wartość, którą mogę wnieść do potencjalnej drużyny. Nagle pojawiła się okazja i ją wykorzystałem. Nawet przez myśl nie przeszło mi, żeby odpuszczać grę na najwyższym poziomie.

Wątpliwości związane z tym, czy po odejściu z Virtus.pro wrócisz na najwyższy poziom, wynikały poniekąd z twojego ogromnego doświadczenia. Możesz wykorzystać je w niemal każdym segmencie esportu. Jak mało który z profesjonalnych graczy odnalazłbyś się w tym biznesie.

Faktycznie, sytuacja zmieniła się diametralnie. Jeśli ktoś pytał mnie dziesięć czy piętnaście lat temu o to, co będę robić „po graniu”, odpowiadałem zazwyczaj: „nie wiem”, „nie mam planów”, „w tej chwili skupiam się na grze”. Opcji było dużo mniej. Dziś spektrum możliwości się zwiększyło, a doświadczenie, które zdobyłem przez lata kariery, jest bardzo unikalne.

Dostrzegam to, ale granie nadal sprawia mi frajdę. Aktualnie skupiam się więc na rywalizacji. Niemniej, nie ukrywam, że na pewno przyjdzie moment, by zająć się czymś innym. Czym dokładnie? Na przestrzeni lat dostałem masę bardzo różnych, czasem dziwnych propozycji. Nie mogę powiedzieć jakich, ale wiem, że z większością byłbym w stanie sobie poradzić. Jeśli się za coś biorę, to na pełnych obrotach.

Przypomniał mi się wywiad z czasów, w których reprezentowałeś jeszcze Meet Your Makers. W 2008 roku przyznałeś, że nie wiesz, czy esport rozwinie się na tyle, byś mógł się w nim dostatecznie długo realizować. Od tego momentu minęło 11 lat.

Bezpieczniej, komfortowo, czy w pewnym sensie spokojniej zacząłem czuć się, gdy do CS:GO wprowadzono skórki i wystartowały strony, na których można było je obstawiać. Dodatkowo walka pomiędzy Valve a Riot o prym w świecie Moba podniosła esportowe stawki. Wynagrodzenia zawodników i pule nagród na scenie CS-a też zaczęły rosnąć. Wielkoformatowe turnieje odbywały się już w 2005, ale to właśnie na przełomie 2012 i 2013 roku nadeszła kolejna fala profesjonalizacji branży.

Podejrzewam, że kiedy patrzysz na czek, który wygrałeś na World Cyber Games w 2006 roku, uśmiechasz się pod nosem.

Dosłownie. Piękne jest to, jak zmienia się perspektywa. Bardzo się cieszę, że przeżyłem czasy, w których graliśmy wyłącznie dla zajawki. Chcieliśmy po prostu rywalizować, wygrywać, podnosić puchary. Pieniądze nie miały takiego znaczenia. Autami przedzieraliśmy się do Hiszpanii czy Szwecji tylko lub aż po to, by ponieść się pasji, spełnić się i ograć swoich rywali. Nagrody były dodatkiem. Z czasem wygrywaliśmy nawet nie tylko myszki, ale i całkiem fajną kasę. Dziś jednak sytuacja wygląda diametralnie inaczej. Pieniądz często jest na głównym planie. Ludzie, którzy na profesjonalny poziom wspięli się trzy lata temu, nie przeżyli tego, co ja. Moja wizja prowadzenia kariery jest więc zupełnie inna. Bardzo doceniam wszystkie zmiany, które zaszły w esporcie na przestrzeni lat. Zarobki są kolosalnie większe, możliwości rozwoju — multum, działaczy w środowisku — ogrom.

To, że pamiętasz okres, w którym pieniądze nie grały głównej roli, jest twoją przewagą. Czasem musieliście spierać się z dosłownie abstrakcyjnymi sytuacjami, a mimo to brnęliście w to dalej. Niewielu graczy jest sobie w ogóle w stanie wyobrazić, to z czym reprezentanci Polski musieli spierać się np. podczas pamiętnego wyjazdu na ESWC do Paryża.

O, tak — wspaniała przygoda! Młodzi esportowcy na scenę wkraczają z wielkimi roszczeniami. Na turnieje tylko podróż drogą powietrzną, a hotele muszą mieć sporo gwiazdek. Kiedyś tarabaniliśmy się przez całą Europę, zaliczając przy tym kilka przesiadek. Zdarzyło się nawet, że byliśmy wyrzuceni z pociągu. Wspomniany wyjazd na ESWC to chyba moja najdłuższa podróż esportowa. W dodatku od razu po zakończeniu podróży musieliśmy siadać z walizkami przed kompy i grać. Nie było odpoczynku.

Do opóźnień czy gry w trudnych warunkach jesteś więc przygotowany nieco bardziej niż młodzi gracze.

Poniekąd tak, ale to po prostu kwestia wytrenowania. Zresztą regularne spanie jest dla mnie dziś ważne i dawno nie zdarzyło mi się zarywać nocki. Wyszedłem trochę z formy „turbogracza”, który przesiadywał przed komputerem do czwartej czy piątej nad ranem. Teraz podchodzę do tego rozsądnie.

Ale podróż na ESWC do Paryża nie jest jedyną hardkorową opowieścią. Mam w zanadrzu coś, czego chyba jeszcze nikt nie opowiadał.

Dawaj!

W 2011 roku — jeszcze jako ESC Gaming — graliśmy turniej w Mińsku. Bardzo późno rezerwowali bilety, więc trafił się nam lot przez Moskwę. Wizy wymagane na Białorusi mieliśmy oczywiście załatwione, ale jak się szybko okazało na lotnisku w Moskwie — z uwagi na specyfikę lotu (lub moskiewskiego lotniska) potrzebowaliśmy jeszcze wizy tranzytowej do Rosji. Tych oczywiście nie mieliśmy. Przenocowaliśmy więc w terminalu, wróciliśmy do Polski i pod granicę z Białorusią musieliśmy dojechać taksówką. Żeby tego było mało, choć po drugiej stronie czekał na nas transport, nie mogliśmy przekroczyć granicy pieszo, więc… łapaliśmy stopa. Świetne przygody.

Historie wręcz książkowe i mógłbym wspominać je godzinami, ale czas zawiesić się na chwilę w teraźniejszości. Pamiętasz dzień, w którym skontaktował się z tobą FaZe Clan?

Z chłopakami rozmawiałem już wcześniej, ale ci postawili wtedy na AdreNa. Po jakimś czasie ewidentnie uświadomili sobie jednak, że potrzebują czegoś innego i… napisali do mnie. Kiedy otrzymałem wiadomość, mega się ucieszyłem. Z tego, co pamiętam, byłem w trakcie grania z Youngsters.

Długo zastanawiałeś się nad podjęciem decyzji? Wszyscy doskonale wiedzą, że zadzwoniłeś jeszcze do pashy.

Pewnie, że zadzwoniłem. Czułem się zobowiązany, by poinformować go o tym, jak wygląda sytuacja. Znamy się z Jarkiem tyle lat i cały ten czas staramy się zachowywać koleżeńskie relacje. Tym bardziej że byliśmy w trakcie budowania zespołu.

Długo się jednak nie zastanawiałem. Od zawsze wyobrażałem sobie, że zbliżając się do końca kariery, spróbuję sił w międzynarodowej drużynie. Po odejściu z Virtus.pro jedną z moich pierwszych myśli był zresztą FaZe Clan. Sytuacja rozwinęła się więc idealnie.

Na scenie mówi się, że dogoniłeś w końcu przeznaczenie. Już w czasach CS-a 1.6 interesowały się tobą zagraniczne drużyny. Co wówczas zatrzymało Cię w Polsce?

W czasach CS-a 1.6 otrzymałem propozycję od szwedzkiej ekipy grającej wtedy w SK Gaming. Przewinęło się też kilka ofert z Niemiec i innych zakątków Europy. W pewnym momencie pojawiła się nawet możliwość przeprowadzki do Brazylii. Było tego sporo. Wierzyłem jednak, że zespół, który wtedy tworzyliśmy, miał potencjał, by podbić cały świat. I — jak się później okazało — nie myliłem się. Intuicja mnie nie zawiodła.

Z perspektywy czasu trudno byłoby powiedzieć, że popełniłeś błąd — nawet jeśli wtedy mógłbyś zarabiać więcej pieniędzy. Marka, którą współtworzyłeś, zapisała się na kartach esportowej historii.

Mam nadzieję, że zostanie zapamiętana, bo to piękna opowieść i wspaniała przygoda. Niewielu przeżyło tyle, co my.

Po zakończeniu przygody w Virtus.pro nieco prześmiewczo, ale otwarcie nazwałeś się bezrobotnym. Potrzebowałeś tej przerwy i trochę odpoczynku?

Zdecydowanie potrzebowałem. Długo kisiliśmy się we własnym sosie. Dziś już wiem, że za długo. Wydaje mi się też, że to niezbyt zdrowe podejście, które odbiło się na każdym z nas. Po rozstaniu na pewno odżyłem. W FaZe Clanie jeszcze bardziej. Nie chodzi mi nawet o samą grę, ale samopoczucie i zdrowie mentalne.

Co było pierwszą rzeczą, na którą nie miałeś czasu w Virtus.pro, a którą postanowiłeś zrobić podczas przerwy?

Podjąłem się operacji barku. Wcześniej, ze względu na treningi i obowiązki związane z graniem, bałem się tego. Kontuzja męczyła mnie jednak od dwóch, a nawet trzech lat, więc bardzo się cieszę, że w końcu znalazłem czas, by się z nią uporać.

Gra ci się przez to lepiej?

Nie miało to żadnego wpływu na grę. Dyskomfort wiązał się raczej z prostymi, życiowymi czynnościami. Często zdarzały mi się tak zwane zwichnięcia. Bark potrafił mi wypaść nawet podczas zdejmowania bluzy. Na CS-ową formę nie miało to jednak znaczenia. Nawet po operacji mogłem usiąść z opatrunkiem przed komputerem, wziąć klawiaturę na kolana i grać.

Wspominałeś już o tym, że próbowałeś formować skład w Polsce. Podejmowałeś się kilku prób. Widzisz w polskich graczach potencjał?

W Polsce jest ogromny potencjał. Możemy pochwalić się masą bardzo dobrych zawodników. Problemem jest jednak zbudowanie z nich odpowiedniego zespołu. Na początku graliśmy ciekawą ekipą — m.in. z innocentem i reatzem, ale chłopaki trafili do x-kom teamu. Youngsters z pashą, goofym, jedqrem i TUDSONEM równie wydawało mi się bardzo mocne. Dobrze się grało, wszystko wychodziło nam naturalnie i skład bezsprzecznie miał to „coś”.

Pojawiły się też plotki o tym, że z pashą stworzycie drużynę w Codewise Unicorns.

Na plotki trzeba uważać. W niektórych można odnaleźć ziarno prawdy, ale nie wierzyłbym wszystkim informacjom, które pojawiają się w sieci. Ten okres wspominam zresztą bardzo ciekawie. Wszystko, co robiłem lub powiedziałem — choć udzielałem się naprawdę rzadko — było zalążkiem sensacyjnych wpisów, tekstów czy plotek. W pewnym sensie to interesujący mechanizm, ale na dłuższą metę bardzo upierdliwy.

Tak funkcjonują dziś media. Media, od których zawsze stroniłeś.

Trzymałem się na dystans od mediów już kiedyś. Dziś jednak postrzegam je jeszcze gorzej. Jest mi autentycznie przykro, że idziemy w stronę pudelkowych tekstów, sensacji i clickbaitów. Zdaję sobie sprawę, że chodzi o biznes, ale nie jestem fanem tego podejścia. Uważam, że pewien poziom trzeba utrzymywać.

Dystansuje cię to jeszcze bardziej od tego świata czy może chciałbyś w końcu mocniej popracować nad swoim wizerunkiem?

Zdaję sobie sprawę, że w czasach Virtus.pro trochę straciłem, tak bardzo odcinając się od mediów. Reszta graczy w tamtym okresie tłumaczyła szereg sytuacji ze swojej perspektywy. Ja natomiast siedziałem cicho. Nie zależało mi na tym, by medialnie podkreślać swoją wartość. Gra była dla mnie najważniejsza. Mogłem jednak częściej zabierać głos w ważnych sprawach. Teraz nie będę rzucał się co prawda w wir wywiadów, ale postaram się zachować lepszą komunikację z fanami.

Z drugiej jednak strony to, że trzymałeś do mediów dystans, zbudowało obraz gościa, który całkowicie poświęca się grze. Dziś zresztą to Ty, a nie TaZ, pasha, Snax czy byali, grasz w piątej drużynie świata.

Może masz rację. Ale z drugiej strony zadecydować mogło to, że podczas wyjazdów na turnieje mieliśmy kontakt z całym światem esportowym. Rozmawialiśmy z ludźmi, a zawodnicy oglądali naszą grę i mieli większą wiedzę na temat tego, jak zbudować zdrowy zespół. Nie opierali się na doniesieniach w mediach i statystykach.

Dużą rolę odegrało w tym tworzenie sieci kontaktów? Na scenie League of Legends często powtarza się, że networking jest równie ważny co umiejętności danych zawodników.

Trudno powiedzieć. Nasza drużyna od dawna miała tak grubą książkę kontaktów na międzynarodowej scenie, że mało kto mógłby pochwalić się podobną. Relacje między nami a innymi zespołami zawsze były spoko. Mieliśmy wielu kolegów, z którymi trzymaliśmy się w trakcie rozgrywek czy po ich zakończeniu. Ale czy miało to jakikolwiek wpływ na to, w jakim jestem dziś miejscu? Mam nadzieję, że nie. Najważniejsza jest wartość sportowa.

FaZe Clan o wartość sportową martwić się nie musi. Mówi się o nim jak o drużynie gwiazdorów i europejskim „dream teamie”. Słyszymy o talencie wręcz wylewającym się ze składu. Czy nad taką ekipą faktycznie trudno zapanować?

Na pewno jest to wyzwanie. Z czasem można to jednak opanować. Każdy zawodnik ma swój pomysł na siebie i wizję gry. Wobec tego muszę skupić się na odpowiednim poukładaniu tych elementów. To zresztą doświadczeni i dobrze rozwinięci esportowcy, którzy patrzą na wszystko z dojrzałej perspektywy. Wprowadzanie nowych rzeczy jest więc zawsze pewnym przełomem. Nie chcę też wskakiwać do ekipy i narzucać wszystkiego z góry. Najpierw badam grunt, analizuję przyzwyczajenia i sposoby na wygrywanie. Po kolei wprowadzam do tego nowe zasady. Staram się z całych sił, ale moje próby zweryfikują dopiero wyniki.

Fot. DreamHack / Adela Sznajder

Na pewno nie umknął ci kultowy już mem: – NIKO, GO KILL!

Oczywiście, że go znam. Bardzo mnie rozbawił.

Faktycznie twoją rolą jest teraz tworzenie przestrzeni tak, by playmakerzy mogli błyszczeć?

Ustawianie gry pod wybitne jednostki wydaje się rozsądne. Tak działają zespoły na całym świecie i tak zresztą stworzyliśmy z TaZem Virtus.pro. Dobraliśmy zawodników w ten sposób, by wszystko odpowiednio funkcjonowało. Każdy gracz ma unikalny charakter, który wpływa na styl gry. Dopiero kiedy pięć charakterów współgra, a zespół śmiga jak dobrze funkcjonujący organizm, można mówić o zdrowym składzie. Jeżeli jedno czy dwa ogniwa się wyłamują, drużyna znika.

Jeszcze w Virtus.pro często wspominałeś o tym, że nie jesteś zadowolony ze swojej indywidualnej dyspozycji. Dziś coraz częściej mówi się o tym, że współczesny IGL nie może znacząco odstawać od swoich kompanów.

Będąc liderem, nie można odpuścić strzelania — to pewne. Fragowanie jest podstawą Counter-Strike’a. Widzisz przeciwnika? Wyeliminuj go jak najszybciej i najskuteczniej. In-Game Leader dodatkowo musi jednak myśleć o wszystkich rzeczach naokoło i ułożyć grę całego zespołu. To mocno komplikuje sytuację. Bez wątpienia idealny IGL powinien być zarówno świetnym dowódcą, jak i bardzo skutecznym zabójcą. Trudno to pogodzić, ale jest to możliwe i każdy do tego dąży. Najlepszym przykładem są gla1ve i FalleN. Nie zgodzę się jednak, że to coś nowego. Ta tendencja była obecna na scenie od zawsze.

Dodatkowe komplikacje wprowadza zapewne komunikacja po angielsku. Znasz ten język bardzo dobrze, ale mimo wszystko to musi być pewne wyzwanie.

Zdarzało mi się grać przykładowo w FPL i komunikacja w języku angielskim nigdy nie była dla mnie problemem. Kiedy jednak dochodzi do pełnego skupienia, a presja meczu daje się we znaki, nadmiar przekazywanych informacji może przytłaczać. Pierwszą styczność z takim graniem miałem w Heroic. Wszedłem na serwer, zaczęliśmy mecz i nagle zdałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie wyłapać wszystkich komunikatów z całej nawałnicy informacji w innym języku. Przestawienie się na odpowiedni tryb zajmuje trochę czasu, ale nie jest to tak trudne, jakby mogło się wydawać. Drużyny, które rozmawiają ze sobą we własnym języku, mają lekką przewagę. Tę przepaść można jednak przeskoczyć.

Presja tego, by zagrać dobrze indywidualnie, rośnie przy takich graczach jak NiKo czy rainie?

Zawodnicy, z którymi gram, nie mają na to wielkiego wpływu. Największą presję nakładam sam na siebie. Wiem, że trzeba dać z siebie wszystko i staram się to robić. Bez znaczenia jest to, czy mam obok siebie NiKo, pashę, czy kolegów z podwórka.

Po pierwszych występach w FaZe Clanie można wyciągnąć już pierwsze wnioski. Wydaje się, że zdołałeś obudzić olofmeistera.

Olofmeister rewelacyjnie zagrał na tym turnieju. rain zresztą również miał niesamowite rundy. Trudno jednak powiedzieć, czy to moja zasługa. Być może gracze poczuli po prostu powiew świeżości, słysząc w zespole nowy głos.

Sam debiut zaliczyliście jednak niefortunny. O meczu przeciwko Virtus.pro w ramach ECS wolelibyście pewnie zapomnieć.

Niekoniecznie zapomnieć. Szkoda, że debiut nam się nie udał, ale to przecież kolejne doświadczenie, z którego można czerpać. Faktycznie jednak mówimy o bardzo trudnym dla mnie meczu. Wracałem do gry po długiej przerwie, a tego samego dnia w sieci pojawił się mega news o moich testach do FaZe. Wówczas nie prowadziłem jeszcze gry. Stwierdziliśmy, że skoro to pierwsze wspólne wejście na serwer, NiKo powinien nadal dowodzić. Chłopaki z Virtus.pro zagrali natomiast bardzo fajnego CS-a, lepszego niż zazwyczaj. Wygląda na to, że sytuacja bardzo ich zmobilizowała.

Echo po ECS szybko zamilkło, bo podczas DreamHacka Masters w Dallas zaprezentowaliście się już co najmniej nieźle. Na początku co prawda dostaliście mały prezent w postaci problemów kadrowych Windigo i NiP-u, ale mimo wszystko dotarliście do półfinału. Jesteście z siebie zadowoleni?

Budowanie zespołu trwa. Przed wylotem do Dallas graliśmy ze sobą dwa, może trzy tygodnie. W tym czasie udało nam się zorganizować nawet bootcamp, choć ten odbył się niestety w niepełnym składzie. Brakowało jednej osoby, co trochę utrudniło nam pracę. Stety, niestety — pierwsze mecze w Dallas graliśmy na zespoły ze stand-inami. Z jednej strony ułatwiło nam to awans do fazy pucharowej, z drugiej — dziś trudniej o weryfikację naszego poziomu. Pokonaliśmy jednak G2 Esports, więc koniec końców jesteśmy zadowoleni. Bardzo żałujemy jednak porażek z Teamem Liquid i ENCE eSports. Oba pojedynki powinny być przez nas wygrane, bo w pewnych momentach wywalczyliśmy sporą przewagę. Trochę złości po tych porażkach w nas pozostało, mimo wszystko jednak jesteśmy dobrej myśli. Zobaczyliśmy, że możemy rywalizować z największymi.

Jakie widzisz największe wyzwania w kontekście twojej pracy w FaZe Clanie?

Wyzwaniem na pewno będzie to, żeby doprowadzić drużynę na sam szczyt. Zespół jest aktualnie piąty w rankingu HLTV.org, ale scena tak dynamicznie się zmienia, że trudno o stałe miejsce w czołówce. FURIA, która dotarła do finału ECS, czy też Team Vitality, który w nim triumfował, są dowodem tego, jak interesujących czasów dożyliśmy. Z drugiej strony – Astralis, które utrzymywało się na topie, odpadło w początkowym etapie turnieju. Zespoły rozpracowały ich zagrania i taka FURIA mogła się pod Duńczyków bardzo mocno przygotować. Musimy w tym wszystkim poszukać stabilności i unikać wpadek w początkowych etapach rozgrywek. Regularne pojawianie się co najmniej w półfinałach powinno być normą. Zbudowanie dużego zestawu taktyk jest priorytetem.

Coraz głośniej mówi się, że emerytura ściga starszych graczy — choćby zawodników pokroju Zeusa. Ty jednak wywracasz postrzeganie wieku esportowca do góry nogami.

Trochę za wcześnie, by tak stwierdzić. Najpierw muszę udowodnić sobie i innym, że nadal jestem w stanie grać na międzynarodowej scenie i na równi konkurować z najlepszymi.

Rozmawiamy trochę, jakbyś miejsce w FaZe Clanie miał już zarezerwowane na stałe. Tak jednak nie jest. Nie boisz się, że — jak już ponownie posmakowałeś gry drużynowej — chłopaki ostatecznie zdecydują się na rozpoczęcie testów z kimś innym?

Nie myślę o tym. Korzystam z nadarzającej się sytuacji, czerpię z niej ile tylko mogę, a przy okazji świetnie się bawię. Doświadczam tego wszystkiego z dnia na dzień. Zobaczę więc, co przyniesie jutro, kolejny tydzień czy następny turniej. Jeśli się nie uda — trudno. Jeżeli zostanę — rewelacja.

Rewelacja zresztą podwójna. Istnieje możliwość, że będziesz jedynym Polakiem na zbliżającym się StarLadder Majorze w Berlinie.

Trochę to przykre, że tak mało zespołów poradziło sobie w pierwszym etapie kwalifikacyjnym. Udało się tylko Virtusom. Otwarcie trzeba powiedzieć jednak, że system eliminacyjny do Majora to katorga. Przejście przez cały cykl jest niezwykle trudny.

Fot. EPICENTER

A skoro mowa o Virtus.pro. Nie najlepiej cię pożegnano. Masz swojej byłej organizacji coś do zarzucenia?

Nie pożegnano mnie wcale. Nie chowam w sobie jednak urazy. Wyzbyłem się wszystkich negatywnych emocji. Stało się to, co się stało i o tym nie myślę. Na pewno nauczyłem się, że nie można zbyt wiele oczekiwać zarówno od organizacji, jak i grających dla niej zawodników.

W Virtus.pro i pod wieloma innymi nazwami jeszcze w czasach 1.6 wielokrotnie wpadaliście w dołki, by następnie wyjść z nich i znów trafiać na szczyt. Z tego ostatniego, chyba najdłuższego kryzysu otrząsnąć się jednak nie udało. Kiedy zdaliście sobie sprawę, że ratowanie składu już nie ma sensu?

Jeśli każdy z zawodników nie rozpocznie pracy nad sobą, trudno w ogóle mówić o jakimkolwiek ratowaniu zespołu. Virtus.pro i GoldenFive zbudowaliśmy z TaZem. Kiedy wyrzucono go z drużyny, zabrakło w niej ważnego elementu. Takiego, który znałem i na którym można było polegać. Sam niestety nie miałem żadnego wpływu tę na decyzję. Uważam, że po odsunięciu Wiktora od składu zaczęliśmy iść w złym kierunku. Wydaje mi się nawet, że mogliśmy ten rozdział zakończyć już wcześniej i nie zwlekać tyle z rozwiązywaniem zespołu.

TaZ poradził sobie mimo wszystko bardzo dobrze. W pewnym momencie szło mu nawet lepiej niż Virtus.pro.

Udowodnił wielu, że jest utalentowanym liderem, który dobrze prowadzi zespół, a do tego ma świetny, motywujący wpływ na graczy. Podczas finałów ESL Mistrzostw Polski wygrali przeciwko Virtus.pro bardzo ważny mecz dla obu drużyn. Sytuacja na scenie jest napięta i dobrze widzieć na niej rywalizację tej wagi. Obie formacje będą teraz mocno pracowały nad sobą, by dobrze zaprezentować się w kolejnym spotkaniu.

Oglądałeś ten mecz?

Miałem trening, więc śledziłem go jednym okiem. Pierwsza mapa na pewno była emocjonująca.

Emocjonująca była też otoczka wokół rozgrywek. Snax otwarcie powiedział przecież, że zawodnikami, z którymi nie chciałby tworzyć drużyny, są TaZ i NEO. Możemy dziś już powiedzieć, że rodzinna otoczka, która powstała wokół Virtus.pro, była mitem?

Niekoniecznie. Mieliśmy też dobre czasy. Kiedy nam się układało, drużyna funkcjonowała świetnie i wygrywaliśmy największe turnieje na świecie, atmosfera w zespole była bardzo przyjemna. Czemu się to zmieniło? Wolałbym się w to nie zagłębiać. Tyle razy słyszałem od Snaxa przeróżne rzeczy, że się do tego po prostu przyzwyczaiłem. Nie przykładam do tego wielkiej wagi. Nigdy nie wiadomo, co usłyszymy podczas kolejnej okazji.

W Virtus.pro nie zawsze było więc kolorowo. Fuzja SpecSteru i Arcy połączyła zresztą zawodników, którzy nie do końca się lubili. Czy to wzniesienie się ponad osobiste przekonania i sympatie jest kluczem do sukcesu?

Na pewno. Nie każdy w drużynie musi się uwielbiać. Najważniejsze, by w momencie startu meczu zawodnik był w stanie odciąć się od personalnych animozji i dążyć do celu, jakim jest pokonanie rywali. W Virtus.pro nie każdy był w stanie nauczyć się takiego podejścia, przez co między innymi z czasem gra zaczęła się nam sypać.

Z ust kibiców czy w mediach często wybrzmiewa hasło: „Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny niepokonanym”. Wydaje mi się jednak, że profesjonalni zawodnicy patrzą na to z zupełnie innej perspektywy.

Ludzie, którzy nie mieli okazji rywalizować na tym poziomie, nie wiedzą, co siedzi w głowach graczy. To zawodnicy wchodzą na serwer, stają na scenach i czerpią z tego przyjemność. Grasz, bierzesz udział w turniejach, rywalizujesz — niełatwo się od tego odciąć. Rozumiem zamysł zakończenia kariery czy np. odejścia z zespołu w odpowiednim momencie, ale nie sądzę, by tak to działało.

Nie wydaje ci się, że przez fatalny okres w wykonaniu Virtus.pro widzowie mają nieco zakrzywiony obraz twoich umiejętności?

Ludzie postrzegają moją grę przez pryzmat ostatnich wyników w Virtus.pro, czyli tak naprawdę drużyny, która już nie funkcjonowała. W naszej ekipie było bardzo dużo komplikacji. Przykład pierwszy z brzegu – byali wiedział, że odejdzie tuż po Majorze, a grał z nami jeszcze kilka miesięcy. Jak budować sukces w takiej atmosferze? Uważam, że w końcowym etapie nie dano nam zresztą na to czasu, bo nagle kadra została przebudowana i zastąpiona przez nowy skład Snaxa. Krótko mówiąc: nie był to najlepszy rok, który spędziłem w dysfunkcyjnej grupie. A takim zespołem naprawdę trudno się dowodzi. Nie sądzę, że wspomniany okres jest odpowiednim wyznacznikiem mojego poziomu. Chciałbym udowodnić ludziom, że stać mnie na więcej.

A ty jak całościowo wspominasz Virtus.pro?

Różnie: były czasy lepsze i gorsze. O żadnych nie chcę jednak zapomnieć, bo ze wszystkiego można wyciągnąć cenne wnioski. Jeżeli kiedykolwiek znajdę się w podobnej sytuacji, nauczony doświadczeniem będę wiedział, jak zareagować.

FaZe Clan to ostatnia szansa, by raz jeszcze stanąć na szczycie i nawiązać do najlepszych — zarówno indywidualnie, jak i drużynowo — czasów?

Raczej nie. Trudno powiedzieć, czy moja przygoda z graniem skończy się w FaZe Clanie, czy być może pojawią się jeszcze inne możliwości. Pożyjemy, zobaczymy.

Fot. DreamHack / Adela Sznajder

Tagi:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze