Mistrzostwo, które zaprowadziło „Złotą Piątkę” do galerii sław
Ciemny pokój, klasyczne biurko pod ścianą, a na nim siedemnastocalowy monitor LCD, w który spogląda zahipnotyzowany czternastolatek. Jest grubo po północy. Godzinie bliżej do poranka niż wieczora. Trzeba zachować więc ciszę, żeby nie zbudzić domowników. Ale jak? W chińskim Chengdu dzieją się przecież rzeczy niesłychane. To polska „Złota Piątka” rozgrywa właśnie jeden z najbardziej emocjonujących finałów, jakie pamiętają esportowe dinozaury. Kalendarz wskazuje połowę listopada 2009 roku, szczyl zarywający nockę to o dekadę młodszy ja, a śledzonym z zapartym tchem turniejem jest jedna z odsłon World Cyber Games.
Możecie wierzyć lub nie, ale gdy cofam się do tamtej nocy, do dziś czuję podekscytowanie. Lubię myśleć, że podobne ciarki przechodzą piłkarskich fanatyków wspominających wyjątkowe bramki podczas ich pierwszych mundiali. Kto wie, być może to samo dotyczy kibiców, którzy przygodę z esportem zaczęli pięć lat temu w katowickim Spodku? Krótko mówiąc, World Cyber Games 2009 zapisało się w mojej pamięci jako jedno z najbardziej elektryzujących wydarzeń sprzed ery Counter-Strike: Global Offensive.
A co mi tam, zagram starego dziada.
Jedno z najbardziej elektryzujących wydarzeń CS-owych w ogóle.
Emocje podkręcał oczywiście rozgrywkowy deficyt. Zapomnijcie o przeładowanej do granic możliwości rubryce „mecze” na HLTV.org. Nie żartujcie o rozepchanych grafikach „profesjonalnych” graczy. Dajcie sobie spokój z mówieniem o nadmiarze transmisji. Jeszcze dekadę temu, żeby obejrzeć zmagania najlepszych, czekało się na turnieje spod szyldu Electronic Sports World Cup, World Cyber Games, rzadziej niż dziś organizowane przystanki Intel Extreme Masters. Pomiędzy można było wcisnąć jeszcze wydarzenie pokroju KODE5, a raz na jakiś czas zarwać nockę, śledząc sporadycznie organizowane wydarzenia w Azji. GameGun w Bilbao, a więc nieliczna okazja do kibicowania polskiej drużynie niebędącej „Złotą Piątką” na arenie międzynarodowej, był świętem z prawdziwego zdarzenia.
WCG w całym tym anturażu rozpychało się niczym książę na pałacowych salonach. Major, tylko że więcej i bardziej? Być może. To w końcu zawody, do których przywarła łatka nieoficjalnej „cyberolimpiady”, rozgrywki multidyscyplinarne i marzenie każdego esportowca starszego od najpopularniejszych raperów. Bez znaczenia, czy ten specjalizował się w CS-ie, WarCrafcie, StarCrafcie, FIFIE czy nawet (tak, tak, wciąż jesteśmy w ubiegłej dekadzie) – grach mobilnych. Dziś pula 63 tysięcy dolarów przy choćby i tak wątłym milionie majorowym nie zrobiłaby pewnie na nikim wrażenia, ale lata temu esportowy krajobraz nieco się różnił. Po pierwsze – suma i tak imponowała. Po drugie – prestiż i duma wynikająca ze zdobycia medalu rekompensowała trudy może nawet bardziej niż gratyfikacje pieniężne.
Polacy nie lecieli wtedy do Chin jako faworyt. Owszem, mieli na koncie już jeden złoty medal WCG, a także dwa mistrzowskie tytuły Electronic Sports World Cup, ale rok 2009 ich nie rozpieszczał. I nie chodziło tylko o wyniki dalekie od tych, do jakich zdążyli przyzwyczaić fanów. Problemy finansowe Meet Your Makers zrodziły nie tylko zerwanie kontraktów, ale również niewypłacone pensje. Na ratunek miały wyjść Wicked eSports i Vitriolic Gaming, ale oba twory organizacyjno-podobne jeszcze bardziej nadszarpnęły zaufanie zawodników do esportowych „multigamingów”. Raz za razem trzeba było wskakiwać więc pod szyld AGAiN – nazwę symbolizującą brak szczęścia biało-czerwonych do pracodawców.
Polakom brakowało więc wsparcia stojącego za nimi podmiotu. Mimo to nie dawali po sobie poznać tego, że się przejmują. – Przed WCG uznaliśmy, że nie dołączymy do żadnej organizacji, by nie zawracać sobie głowy sprawami formalnymi. Jesteśmy jednak do tego przyzwyczajeni. Od dziesięciu miesięcy raz jesteśmy w klubie, który nam nie płaci, innym razem tego klubu w ogole nie mamy. Kilka kolejnych miesięcy przestoju nie robi nam różnicy. Kto wie, może zaprezentujemy się na tyle dobrze, że negocjacje po powrocie z Chin będą ciekawsze – mówił Wiktor „TaZ” Wojtas Piotrowi „neqsowi” Lipskiemu przed wylotem do Azji.
I bez wątpienia były, bo w Chinach Polacy zagrali jak z nut. Grupowa porażka z TyLoo paradoksalnie tylko ułatwiła im drogę do wielkiego finału. Po miażdżących zwycięstwach nad Nextlevel i F.azer.Z AGAiN trafiło bowiem do łatwiejszej części drabinki – w pierwszych rundach ominęli przecież mTw, Fnatic, Evil Geniuses czy Millenium. Żaden mecz w play-offach nie poszedł biało-czerwonym mimo to gładko. Zarówno H2k-Gaming (w składzie SpawN czy THREAT), Power Gaming (reprezentowane przez m.in. naSu), jak i CMX.gg (z Dosią w kadrze) zdołały urwać NEO i spółce mapę. Po trzech niełatwych spotkaniach Polacy jednak dotarli wreszcie do finału. A w meczu o złoto na nadwiślański skład czekali mocarze ze szwedzkiego Fnatic (f0rest, GeT_RiGhT, cArn, dsn, Gux – cóż to była za ekipa!).
Co pamiętam z tej konfrontacji? Przede wszystkim piekielnie wyrównanego Nuke’a. Ciągłe zmiany prowadzenia, wymiany runda za rundę, emocjonujące powroty, cztery punkty meczowe, które wymknęły się Fnatic z rąk, a następnie cztery dogrywki… Rezultaty 28:26 nie były wówczas na porządku dziennym. Przed oczami migają mi również niesamowite clutche Mariusza „Loorda” Cybulskiego, który na dobrą sprawę akcjami wygranymi 1vsX zakończył obie mapy – również Traina. Nic dziwnego, że było gorąco. „Co jest, guys? Co jest, GeT_RiGhT, kurwa?” – dziś podobne okrzyki zostałyby zduszone w zarodku. Dziesięć lat temu emocjonalne wybuchy po tak granicznym meczu nie wzbudzały aż takich kontrowersji, tym bardziej że Szwedzi sami kilka chwil wcześniej podjudzali rywali. Słysząc więc „złoto już mamy, za chuja go nie oddamy”, nie krzywię się w geście zażenowania. Raczej uśmiecham się do jeszcze młodych i nieokrzesanych zawodników.
– Był to dla mnie prawdopodobnie najbardziej emocjonujący pojedynek w karierze. Jeśli chodzi o clutche, to faktycznie bardzo dobrze się w nich odnajdywałem. Zawsze starałem się myśleć w sposób, w jaki w danej sytuacji myślałby przeciwnik. To chyba klucz do sukcesu – mówił mi siedem lat później w jednym z wywiadów Cybulski.
Niezwykle zazdroszczę Adrianowi Kostrzębskiemu (dziś dyrektor ds. rozwoju regionalnego w ESL) tego, że mógł śledzić losy AGAiN z miejsca akcji. To on w kultowym już szaliku wspierał zawodników zza pleców, zajmując pozycję zarezerwowaną dziś dla trenerów. Do Chin wysłany został jako „opiekun polskiej reprezentacji”, bo sprawdził się w roli koordynatora administratorów polskich kwalifikacji do WCG. Z ekipą wyruszyć miał wówczas przedstawiciel dziennikarzy, aczkolwiek w ostatniej chwili zrezygnował.
– Traktowałem to jako nagrodę. Wcześniej prowadziłem już imprezy, stoiska czy transmisje, komentowałem też mecze. Wcześniej jako „opiekun kadry” pojawiłem się również podczas Electronic Sports World Cup w Paryżu. Wylot na WCG był mimo wszystko jednym z tych w wydarzeń, które udowodniły mi, że warto zostać w branży. Zauważyłem wtedy, jak dynamicznie się ona rozwija. Podczas wyjazdu zdałem sobie też sprawę, że dzięki esportowi można wyrobić sobie bardzo dużo międzynarodowych znajomości – opowiada Kostrzębski, dzieląc się przy okazji garścią anegdot:
– Cały wyjazd mieliśmy oczywiście zaplanowany. Miało być łatwo, miło i przyjemnie, ale niespodzianki spotkały nas na samym początku. Tomasz „TeRRoR” Pilipiuk, reprezentant Polski w WarCrafta III, rozchorował się już podczas lotu do Pekinu (trasa Warszawa – Amsterdam – Pekin – Chengdu). W tamtym okresie głośno było o świńskiej grypie. Po wyjściu z samolotu zobaczyliśmy parawany, które strasznie nas rozbawiły. Nagle zza jednego z nich wyskoczyła jednak pielęgniarka, złapała Tomka za chabety i wyciągnęła z korytarza – wspomina. – Okazało się, że główne ciągi komunikacyjne w Chinach monitorowane są przez kamery termowizyjne. Podróżnych z podwyższoną temperaturą od razu zgarniano na badania.
Ośmiogodzinny przestój w Pekinie nie wpłynął na TeRRoRa zbyt dobrze, a lekkie przeziębienie szybko ewoluowało w coś zgoła poważniejszego. Zaraz po wylądowaniu w Chengdu zawodnik poprosił o więc transport do szpitala. – Chińczycy wpadli w małą panikę, Tomka od razu odizolowali i mnie, jako opiekuna tejże wycieczki, zamknęli z nim w małym pokoiku. Czekaliśmy na przyjazd lekarza, który odwiedził nas w… skafandrze – śmieje się ówczesny opiekun polskiej reprezentacji. – Tomek ostatecznie do szpitala pojechał. Po jakimś czasie sam zresztą musiałem oszukać pielęgniarkę. Kiedy tylko się odwróciła, zacząłem studzić termometr. Jeśli dowiedziałaby się, jaką faktycznie temperaturę wskazywał, zabraliby mnie z „miasteczka olimpijskiego” – dodaje.
– To był kluczowy turniej dla polskiego Counter-Strike’a. Jeśli miałbym zestawiać go w rankingu najważniejszych zawodów tamtych czasów, na najwyższym miejscu podium niewątpliwie stanęłoby World Cyber Games 2006 w Monzie – pierwsze wygrane przez „Złotą Piątkę” WCG. Turniej śledziłem namiętnie i nie wierzyłem w to, co widzę. Zawody, o których rozmawiamy, postawiłbym tuż za nimi. Rozgrywki i sukces Polaków bardzo poprawiły PR esportu w kraju – podsumowuje Kostrzębski.
Polscy CS-owcy wrócili do kraju ze złotem. Piotr „Pio” Zajkowski (FIFA) z brązem. Damian “Shadow” Trella (TrackMania Nations Forever) dotarł do ćwierćfinału. Nie najlepiej poszło natomiast naszym na platformach StarCrafta i WarCrafta. Dwa medale były jednak wynikiem wielce satysfakcjonującym. Gracze AGAiN tuż po drugim zwycięstwie WCG zostali przecież wpisani do Hall of Fame World Cyber Games. Tuż po powrocie do kraju znaleźli zresztą organizację, dołączając do polskiego Frag eXecutors. W ramach cyberolimpiady triumfowali jeszcze w roku 2011, jako jedyna drużyna w historii CS-a, zgarniając trzy najwyższe wyróżnienia cyklu.
Zawody w Chengdu z 2009 roku były jednak ostatnim wydarzeniem, podczas którego kultowa „Złota Piątka” z LUqiem w kadrze cieszyć mogła się z triumfu. Dwa turnieje później snajpera zastąpił przecież Jarosław „pasha” Jarząbkowski. A historia zaczęła pisać się na nowo. Polacy mieli bowiem zaskoczyć esportową publikę jeszcze wiele razy w historii.
Fot. CyberTV
# Retro poniedziałek