MICHU: Czas udowodnić, że faktycznie zasługuję na miejsce wśród najlepszych

MICHU: Czas udowodnić, że faktycznie zasługuję na miejsce wśród najlepszych

01.05.2021, 17:11:45

Wiem, jak działają pewne mechanizmy esportu. Jeśli zawodnik nie uczestniczy czynnie w zawodach czy meczach, nie wyświetla się na serwerach i HLTV.org, jego reputacja i umiejętności bardzo często spadają. Martwiło mnie to, że ludzie mogą o mnie zapomnieć, a to, czego się nauczyłem i co osiągnąłem w ostatnich latach, pójdzie w niepamięć – mówi nam Michał „MICHU” Müller po miesiącach nieaktywności i hitowym transferze do Evil Geniuses.

Kiedy rozmawialiśmy ponad rok temu, wywiad zakończyliśmy pytaniem o to, czy chłopak, który grał w Virtus.pro, może jeszcze o czymś marzyć. Dołączenie do Evil Geniuses w skomplikowanym momencie kariery można traktować jako spełnienie jednego z nich?

Chyba nie. Dołączenie do nowego zespołu nie jest nawet połową sukcesu, o którym marzę. Tak duże zapewnienia będę mógł składać dopiero, gdy pojawią się satysfakcjonujące wyniki. Transfer to jeszcze nie wszystko. Teraz muszę skupić się na ważniejszych aspektach: pokazać się z dobrej strony, potwierdzić swoje umiejętności i wygrać duży turniej. Po dołączeniu do Evil Geniuses mam ku temu najlepszą okazję.

Przewodnią narracją po ogłoszeniu transferu było to, że czekałeś na taką szansę całą karierę. Jednocześnie to jedno z najbardziej wymagających wyzwań w twoim życiu. Na czym polega ta trudność?

Przede wszystkim na tym, że wracam do aktywnej gry po bardzo długiej przerwie, a na dodatek w jednej z najlepszych drużyn na świecie. Oczywiscie w mojej karierze był podobny moment – podczas dołączenia do Virtus.pro, jednak wtedy porozumiewałem się z drużyną w języku polskim, a w dodatku nie miałem żadnej przerwy przed transferem.

Czy oznacza to, że na myśl o dołączeniu do Evil Geniuses ekscytowałeś się bardziej niż przed wylotem do Teamu Envy?

Zdecydowanie. Kontrakt z Teamem Envy nie był dla mnie tak dużym wyzwaniem, jak to, co czeka mnie w Evil Geniuses. W tamtym momencie bardziej obawiałem się przeprowadzki do USA, stałej komunikacji w języku angielskim i dużych zmian w życiu. Wszystko działo się szybko. Jednego dnia podpisałem umowę, a dziesięć godzin później stałem już na lotnisku.

Otóż to! Dla gościa, który dopiero rozpoczynał przygodę z grą w międzynarodowym składzie, był to przecież ogromny krok. Wielkie wyzwanie.

A mimo to plan, jaki sobie przed wylotem do USA założyłem, zrealizowałem zgodnie z oczekiwaniami. Na serwerze nie było nas widać. Nie rozegraliśmy wielu meczów oficjalnych. Nie osiągnęliśmy sukcesów. Teoretycznie od mniej doświadczonych zawodników nie mogłem się też wiele nauczyć. Zauważ jednak, że gdybym wtedy nie odważył się na taki krok, dziś prawdopodobnie nie byłbym graczem Evil Geniuses.

Ciekawe jest to, że w swojej karierze właściwie nigdy nie musiałeś decydować się na krok wstecz. Udało ci się zdominować polską scenę, by w konsekwencji ruszyć na ratunek Virtus.pro. Gdy z Virtusami się rozstałeś, wyleciałeś do USA. Teraz stałeś się bohaterem transferu do drużyny z czołówki.

Faktycznie brzmi to tak, jakbym się nie zatrzymywał. Bardzo się cieszę, że działa to właśnie w ten sposób, a moja kariera idzie w dobrym kierunku. Teoretycznie mogłem zostać na niższym poziomie i rozwijać się w inne strony, ale wolałem podjąć ryzyko. Cały czas chcę więcej i lepiej. Brakuje mi jeszcze poważnych sukcesów na wysokim, międzynarodowym szczeblu. Chcę tę lukę za wszelką cenę wypełnić.


              

MICHU: Musiałem zmienić środowisko i odciąć się od graczy Virtus.pro

W głowie nie pojawiały ci się myśli, żeby wrócić na polską scenę?

Widzimy bardzo dobrych zawodników pokroju innocenta czy Snaxa, którzy po  przerwanych przygodach w międzynarodowych drużynach postanowili osiąść w Polsce. W Teamie Envy też nie osiągnąłem nic wielkiego, ale wiedziałem, że to nie może być  moje ostatnie słowo na międzynarodowej scenie. Skoro coś zacząłem, musiałem to skończyć. Doszedłem do wniosku, że po porażce nie ma sensu wracać i w atmosferze kapitulacji stawiać krok w tył. Poszedłem więc inną drogą – w najlepszym, a dla mnie właściwie jedynym słusznym kierunku.

Nie poddałeś się, choć część osób mogłaby przegrać z frustracją. Kiedy przyjrzymy się twojej karierze, okazuje się, że po wielkich sukcesach transferowych następowały spore zawody. Tak było w Virtusach, tak było w Teamie Envy. Na dobrą sprawę – możemy powiedzieć też tak o Kinguin, które zakończyło się niechlubną przygodą portugalską. Istna sinusoida.

Rzeczywiście sam zaczynam coraz więcej o tym myśleć. Zdaję sobie sprawę z tego, że pod względem statystycznym w każdej z wymienionych drużyn grałem bardzo dobrze. Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to narcystycznie i nieskromnie, ale w pewnych momentach byłem najlepszym ogniwem poszczególnych zespołów. Zawsze przykładałem się do współpracy na serwerze i poza serwerem. Nie stwarzałem bezpodstawnych problemów. Dyskutowałem, ale potrafiłem pójść na kompromis. 

Wydaje mi się, że jestem bezproblemowym, stosującym się do zasad zawodnikiem, który potrafi zajebiście grać w CS-a. A mimo to sukcesy się mnie nie trzymają. To dlatego największa ekscytacja związana z moim nazwiskiem pojawia się przy transferach, a nie podczas odbierania nagród z turnieju. Czasem zastanawiam się, co jest ze mną nie tak.

To bardzo krytyczne podejście.

Przykłady się przecież mnożą. A teraz znów: głośny transfer, zajebista drużyna, bardzo dobrzy gracze. Mam nadzieję, że w Evil Geniuses nastąpi przełom i wraz z sukcesami podobne myśli się skończą.

Chwilę temu zgodziliśmy się z tym, że gdyby nie wylot do Teamu Envy, nie trafiłbyś do Evil Geniuses. Mimo że w pewnych aspektach zrealizowałeś swój plan, z uwagi na wyniki nie możesz być chyba w pełni zadowolony z tego okresu.

Z jednej strony jestem zadowolony z tego, jak potoczyło się moje życie, ale z drugiej mam świadomość, że w pewnym sensie zmarnowałem rok kariery. Zmarnowałem go jednak tylko w kontekście stricte CS-owym. Wszystkie aspekty wykraczające poza grę – a tych jest bardzo dużo i zwykły widz nie ma szans ich dostrzec – bardzo rozwinąłem. To istotne, bo grać w CS-a już potrafię. W Teamie Envy się tylko doszkalałem. Smuci mnie brak sukcesów, bo jednak to one są najważniejsze, jednak w tym przypadku staram patrzeć się pozytywnie i dostrzegać rzeczy, których nauczyłem się podczas tej przygody.

Jak radziłeś sobie, gdy po rozwiązaniu kontraktu przedłużał ci się okres nieaktywności? Czasy pandemii nie ułatwiają oderwania myśli od problemów. 

To nie był najłatwiejszy okres. Siedziałem w domu, za dużo się nie działo, z uwagi na tryb życia esportowca nieczęsto spotykałem się ze znajomymi. Kiedy z dnia na dzień straciłem możliwość uczestniczenia w treningach i oficjalnych meczach, zniknęła ważna część mojego życia. Pierwsze dwa miesiące nie były bardzo trudne, ale frustracja rosła. Oglądałem największe turnieje i czułem, że jestem wystarczająco dobry, aby w nich uczestniczyć, a jedyne, co mogłem wtedy zrobić, to rozsiąść się w fotelu i obserwować wszystko z boku. Powoli traciłem nadzieję, że odezwie się do mnie dobra drużyna.

Współpraca ze StylemDunów pozwoliła ci trochę odetchnąć? Pytam o to przede wszystkim w kontekście kwalifikacji do DreamHacka. Wsparcie kibiców, zainteresowanie meczami, ogólna ekscytacja polskiej społeczności były niesamowite.

Potrzebowałem meczowej adrenaliny, więc żeby nie zwariować grałem w StyluDunów. Dzięki interakcjom z ludźmi znów poczułem emocje związane z rywalizacją w oficjalnych spotkaniach. To było fantastyczne. Po wygranym pojedynku z Anonymo Esports dostałem bardzo dużo pokrzepiających wiadomości od fanów, widzów i znajomych. Świetnie było poczuć to na nowo – nawet jeśli miks od początku stworzony był na potrzeby kwalifikacji, streamów i dobrej zabawy. Kiedy to wspominam, automatycznie na mojej twarzy pojawia się uśmiech.

Wyobrażam sobie, jak ważny był to impuls. Tym bardziej że przed przebudową Teamu Envy również zdarzyła ci się długa pauza. Łącząc te dwa okresy, wychodzi nam abstrakcyjny czas przestoju.

Miałem tego świadomość, co nałożyło na mnie presję. Wiem, jak działają pewne mechanizmy esportu. Jeśli zawodnik nie uczestniczy czynnie w zawodach czy meczach, nie wyświetla się na serwerach i HLTV.org, jego reputacja i umiejętności bardzo często spadają. Martwiło mnie to, że ludzie mogą o mnie zapomnieć, a to, czego się nauczyłem i co osiągnąłem w ostatnich latach, pójdzie w niepamięć.

Ostatecznie okazało się, że do zapomnienia wiele ci brakowało. Ba, ofert było sporo. Dołączyłeś od Evil Geniuses, ale głośno mówiło się o OG czy MAD Lions. Podejrzewam, że gdy zaczęły spływać pierwsze oferty, kamień musiał spaść ci z serca.

Przez doświadczenie nie tylko esportowe, ale i życiowe podchodziłem do tego z zimną głową. Starałem się żadną ofertą nadmiernie nie ekscytować i zachowywać wszystko w tajemnicy. Czekałem na to, gdy potencjalny transfer będzie pewny na sto procent. Do ostatniego momentu nie wiedziałem, co się wydarzy. 

Ale propozycje od super organizacji spływały – jednej nawet nie wymieniłeś. Do dzisiaj nikt o niej nie wie. Samo to, że mogłem spotkać się z jej przedstawicielami, było dla mnie nie do przewidzenia. Nie spodziewałem się takiego odzewu, a ten pozwolił mi zachować spokój.

Tajemnicza organizacja, o której nikt nie wie, to oczywiście Astralis przygotowujące się na odejście device’a?

Dokładnie, dlatego na streamach zacząłem chwytać za AWP! (śmiech) Krótko mówiąc – miałem w czym wybierać. Wraz z ProPlayers stworzylismy liste ofert i ponumerowalismy je pod względem naszych priorytetów. Szczęśliwie udało się podpisać umowę z drużyną, która w naszej klasyfikacji była numerem jeden.

MICHU nowym nabytkiem Evil Geniuses

O tym, że Evil Geniuses było twoim numerem jeden, w rozmowie  z Cybersportem wspominał już Kuba Chmiel i Krzysztof Kubicki. Dlaczego właśnie ten zespół tak do ciebie przemówił?

Złożyło się na to wiele aspektów. Począwszy od partnerstwa z ESL czy BLAST-em, przez miejsce w światowym rankingu, na składzie kończąc. Wszyscy zawodnicy Evil Geniuses zebrali w dodatku bardzo dobre opinie wśród moich znajomych z esportowego kręgu. Nie zapominajmy o super wynikach drużyny w przeszłości. Żadna inna organizacja nie mogła pochwalić się takim pakietem.

Mimo wszystko mówiło się o tym, że nie tylko rozmawiasz, ale też – jak w przypadku np. OG – trenujesz z innymi zespołami.

Faktycznie grałem z OG, więc plotka o wspólnych sparingach miała w sobie ziarno prawdy. Zaliczyliśmy dwa wspólne dni treningów.

Niesamowite było to, jak przywitał cię stanislaw. Co czuje gracz rozpoczynający nowy etap w karierze po usłyszeniu takich słów?

To bardzo pokrzepiające. stanislaw jest zresztą tak świetnym gościem, że po zakończonym bootcampie mógłbym spakować go do walizki i przywieźć do domu. Atmosfera w Evil Geniuses jest rewelacyjna. Regularnie słyszę bardzo dużo miłych słów kierowanych w moją stronę od każdego z chłopaków. Jestem świetnie traktowany, a w związku z tym równie świetnie czuję się w nowym zespole. To super ludzie.

Podejrzewam, że po sprowadzeniu stanislawa do Polski ten bardzo dobrze by się u nas odnalazł.

W ramach ciekawostki mogę powiedzieć, że dużo rozmawiamy po polsku. Rodzice stanislawa są Polakami, więc jeśli tylko pojawia się ku temu okazja, Peter szlifuje język. Żeby tego było mało, na bootcampie w Belgradzie była z nami jego dziewczyna. której rodzice pochodzą z Polski. Kiedy razem gdzieś wychodziliśmy, to dla urozmaicenia staraliśmy się rozmawiać po polsku.

Mówimy o świetnej atmosferze. W Belgradzie nie byłeś jednak wyłącznie po to, aby się integrować, ale przede wszystkim w celu odpowiedniego przepracowania czasu na serwerze. Jak pierwsze wrażenia?

Początek był bardzo dobry. Przez pierwszy tydzień graliśmy ekstra. Z czasem wyniki zaczęły być bardziej różnorodne. Pogorszenie wynikało pewnie z tego, że dość szybko przepracowaliśmy „okres miodowy” z nową osobą. To jednak tylko kwestia czasu. Wystarczy, że odpowiednio przerobimy każdą mapę i wystartujemy od zera.

Michał „MICHU” Müller wraz z nową drużyną po transferze do Evil Geniuses.

Michał „MICHU” Müller wraz z nową drużyną po transferze do Evil Geniuses.

Funspark ULTI nie należał do wymarzonych debiutów.

Prawda jest taka, że najgorzej pokazaliśmy się właśnie podczas meczów oficjalnych. Tak kiepskich map nie rozegraliśmy podczas żadnego z treningowych sparingów. Muszę zresztą przyznać, że tego turnieju bardziej się obawiałem, niż na niego oczekiwałem. Po przerwie w Teamie Envy nie mogłem doczekać się powrotu, ale w zespole bardzo dobrze się wtedy znaliśmy. Teraz wskakiwałem na głęboką wodę właściwie bez żadnych przygotowań.

Mimo stresu wyobrażałeś sobie cudowny start?

Tak, ale nie były to myśli bez pokrycia. W przyszłość patrzyłem przez pryzmat wyników na treningach, które były naprawdę obiecujące. Wygrywaliśmy z najlepszymi drużynami świata w gładki sposób, mimo że testowaliśmy nowe zagrywki. 

Już po pierwszym spotkaniu z Dignitas przypomniałem sobie, że oficjalne mecze rządzą się swoimi prawami. Choć nie rywalizowaliśmy wtedy z najlepszymi na świecie, przeciwnicy skopali nam dupy. Można powiedzieć, że my właściwie nie oddaliśmy nawet strzału. Zdecydowanie musimy nabrać wiatru w żagle i nieco się dotrzeć. Potrzebujemy jeszcze kilku oficjalnych spotkań i będziemy na dobrej drodze, by rywalizować ze światową czołówką.

Ważne jest to, że po porażce nie schowałeś głowy w piach, tylko potrafiłeś nazwać rzeczy po imieniu. Tuż po turnieju napisałeś szczery wpis, w którym krytycznie podchodziłeś nie do zespołu, ale przede wszystkim do samego siebie. Podobna szczerość wymaga odwagi.

Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie napisałem, ale wtedy poczułem, że muszę dodać coś od siebie. Zwracałem uwagę przede wszystkim na moje błędy, gdyż nie mam łatwej roli w zespole. Wolę grać na defensywnych pozycjach, które nie wymagają ode mnie wielkiego zaangażowania i agresywnego kreowania sytuacji. W Evil Geniuses musiałem zmierzyć się z nowymi miejscówkami wymagającymi ode mnie ciągłej aktywności. O ile na treningach czułem się coraz pewniej, o tyle podczas spotkań z Dignitas czy BIG wracałem do zachowawczego stylu i braku ryzyka. Musiałem wziąć to na klatę i przyznać przed samym sobą oraz kibicami, że zawiodłem zespół.

Bałeś się tego, jak zareagują kibice, jeśli nie będziesz błyszczał tuż po transferze?

Zdawałem sobie sprawę z tego, że może nie być łatwo. Powiem więcej – wiedziałem to już przed samym transferem. Zastanawiałem się, czy informacja o moim dojściu wywoła burzę wśród fanów Evil Geniuses i w polskim środowisku. Ludzie mogli stwierdzić, że to dla mnie przecież za wysokie progi. Ale nie od razu Rzym zbudowano. Mówi się o tym, że gracze są tak dobrzy, jak ich ostatni mecz. Trzeba zaakceptować to, że kibice zapominają o dokonaniach z przeszłości.

Są jednak osoby, które poniekąd wymykają się z tego schematu i o całokształcie ich dorobku nie zapominamy. Mam wrażenie, że ludzie wciąż postrzegają cię jako jednego z nielicznych Polaków, których wciąż stać na wielkie rzeczy. I że ty też w to wierzysz.

W moją pewność siebie uderzył długi okres nieaktywności i fakt, że podczas luźnych meczów ze znajomymi nie szło mi wybitnie. Początkowo miałem z tyłu głowy to, że może mi nie wyjść. Treningi szybko przywróciły mi jednak wiarę. Jestem pod wrażeniem tego, jak gram podczas sparingów. A jeśli sam mówię, że jestem zadowolony z siebie, muszę być w bardzo dobrej formie. Nawet jeśli jeden czy dwa mecze mi nie wyjdą, mam pewność, że nadrobię to w kolejnych spotkaniach. Znam swoją wartość.

Mam wrażenie, że prawdziwych mistrzów poznaje się nie tylko po zwycięstwach, ale również tym, jak znoszą porażki. Jesteś spokojny o zespół, widząc jak zareagował na pierwsze turbulencje? 

Raczej tak. Każdy wiedział, że to dopiero pierwszy turniej w nowym składzie i nie zdążyliśmy się odpowiednio przygotować. Wobec tego nie spodziewaliśmy się mistrzostwa świata po tygodniu wspólnej gry. Przed nami dużo roboty, ale w przyszłość patrzymy optymistycznie.

Twoi menedżerowie mówili o stałej obecności Evil Geniuses w czołowej piątce świata, a nie tylko epizodach na szczycie. Widzisz to, patrzyć w przyszłość? 

W czołówce poziom jest bardzo wysoki i zbliżony. Sam nigdy nie wspiąłem się na tak wysoką pozycję w rankingu, wobec czego trudno mi to sobie dzisiaj wyobrazić. Otrzymując zaproszenia na duże turnieje, łatwiej budować pozycję w światowej klasyfikacji. Nie zmienia to faktu, że dopóki nie poczuję tego na własnej skórze, nie chcę szarżować z deklaracjami.

Mówiliśmy dużo o twojej niepewności w pewnych momentach życia – o sinusoidzie kariery. Masz poczucie, że Evil Geniuses może być twoją ostatnią szansę, aby udowodnić, że nadajesz się do rywalizacji ze światową czołówką?

Kiedy ciebie teraz słuchałem, autentycznie zacząłem się stresować. 

Czemu?

Bo wydaje mi się, że tak faktycznie może być. Nie ma co zaklinać rzeczywistości. Niewykorzystana szansa, która oczywiście nie jest łatwa – tym bardziej po takiej przerwie – może się zemścić. Zdaję sobie sprawę z tego, że to może być mój ostatni bilet na szczyt. Jednak kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Czekałem na taką okazję bardzo długo i z pewnością bardzo dużo wyniosę z tej przygody, nawet jeśli w pewnym momencie powinie mi się noga.

W wielu innych branżach wciąż byłbyś jeśli nie młodym, to przynajmniej gniewnym talenciakiem. Esport rządzi się jednak swoimi prawami. Myślisz czasem o wieku i tym, czy odpowiednio wykorzystałeś młodzieńcze lata kariery?

Krótko mówiąc – pytasz o to, czy czuję się stary? Przez to, że gram w jednej drużynie z oBo, który jest siedem lat młodszy ode mnie, powoli uświadamiam sobie, że nie należę do najmłodszych. Uważam jednak, że wcześniejsze lata kariery wykorzystałem bardzo dobrze. Jeśli mógłbym cofnąć czas, to po prostu dbałbym bardziej o media społecznościowe i zaczął wcześniej rozwijać streama. Mimo to mam poczucie, że prawidłowo poprowadziłem swoja karierę w młodzieńczych latach i sporo osiągnąłem.

W głowie wybrzmiały mi słowa device’a, który mówił ostatnio, że jak na scenę CS-a może jest stary, ale w głębi duszy ma świadomość, że jeszcze dużo przed nim.

Ja też nie spoczywam na laurach i jestem w stanie poświęcić naprawdę dużo, aby osiągnąć sukces. Znów odsunąłem na bok życie prywatne, aby całkowicie skupić się na rozwoju drużyny. Trzy tygodnie byłem w Serbii, a niebawem znów czekają mnie długie wyjazdy drużynowe. Właściwie nie będzie mnie w domu. Życie na walizkach nie jest łatwe. Ale to mi się podoba, bo mogę rozwijać się zawodowo. Idę do przodu i gram w coraz lepszych drużynach. Czego chcieć więcej?

To jedyny Polak mogący powalczyć o sukcesy, grając zagranicą. I sprawić, byśmy mieli swoją dumę narodową – swojego Jankosa CS-a – mówił o tobie pasha trzy miesiące temu. Słyszałeś te słowa?

Chyba nawet Jarkowi za nie podziękowałem. To bardzo miłe, ale samymi ciepłymi słowami nie osiągnie się sukcesu. To, że zasługuję na obecność w czołówce, nie może być po prostu pustym hasłem. Muszę potwierdzać swoją wartość w każdym meczu. Czas udowodnić, że faktycznie należy mi się  miejsce wśród najlepszych. Lepszej okazji do tego nie będzie.

Fot. Good Game League / Maciej Kołek
Tagi:
Evil Geniuses MICHU Szymon Groenke Wywiad
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze