
Marianczello: Szachy łączą ludzi ze wszystkich środowisk
– Możliwe, że nieświadomie pokazuję, iż dbanie o siebie w kontekście wysiłku fizycznego wcale nie kłóci się z propagowaniem wysiłku intelektualnego. Szachy łączą ludzi ze wszystkich środowisk. Ja pokochałem je już wiele lat temu i ta miłość trwa przy mnie po dzień dzisiejszy – mówi nam Maciej „Marianczello” Domin, szachowy twórca treści internetowych, nauczyciel i ambasador #ErasmusDays.
Jesteś założycielem mrągowskiej sekcji szachowej. Z nauczaniem gry w szachy masz naprawdę wiele wspólnego. Rola ambasadora turnieju w ramach #ErasmusDays była Ci chyba pisana.
Sekcja, o której wspomniałeś, działa z ramienia stowarzyszenia o nazwie Mini Soccer. Jestem założycielem tego klubu i wraz z jego członkami wróciliśmy ostatnio do nauki stacjonarnej. Czy rola ambasadora jest mi pisana? Wydaje mi się, że tak. Moje doświadczenia jako szachisty-szkoleniowca sprawiły, że cała inicjatywa, która swoją drogę jest godna pochwały, od razu przykuła moją uwagę. Tam, gdzie są szachy, tam najprawdopodobniej znajdziesz też mnie. Nie zawsze się to udaje, ale swoją działalnością staram się propagować tę piękną grę w naszym kraju.
Wśród uczestników turnieju w ramach #ErasmusDays znajdzie się zapewne wielu laików. Czy istnieje jakaś bariera wiekowa, poza którą za późno już na zostanie szachowym zawodowcem? Ci najlepsi na świecie często przed nauką czytania chwytają za bierki. Wydaje się, że to różnica nie do nadrobienia.
Im wcześniej rozpocznie się naukę, tym większe ma się szanse na prawidłowy rozwój. Oczywiście nigdy nie jest za późno na rozpoczęcie swojej szachowej przygody, jednak – tak, jak wspomniałeś – najlepsi trenują od małego. Jeżeli ktoś posiada odpowiedni talent, aby znaleźć się w ich gronie, musi szlifować go od najmłodszych lat. Konkretnej bariery nie jestem w stanie wskazać, bo takiej po prostu nie ma.
Pytam nie bez powodu, wszak w Polsce temat szachów jest przez szkolnictwo omijany szerokim łukiem. Nie uważasz, że my, jako kraj, marnujemy pewien potencjał? Szachistów mamy przecież wybitnych, ale mogłoby ich być jeszcze więcej.
Z jednej strony szachy wracają do łask w Polsce, ale nie tylko. Widać to po liczbach, sprzedażach, zainteresowaniu. Inicjatyw otwierających ścieżki rozwoju dla młodzieży również nie brakuje, ale faktycznie wychodzą one od osób prywatnych.
Jeśli ja byłbym osobą decyzyjną, na pewno wdrożyłbym nauczanie podstaw szachów nawet w tych najmłodszych klasach. Nie musiałoby to nawet działać na zasadach przedmiotu obowiązkowego, jednak taki punkt w programie nauczania byłby niezwykle cenny. To otworzyłoby furtkę dla wielu adeptów już w młodym wieku, a to – jak zdążyliśmy zauważyć – jest niezwykle cenne.
[ ZAPISY DO TURNIEJU W SZACHY ONLINE ]
Szachownica co prawda zawsze leżała w legendarnym kantorze nauczycieli wychowania fizycznego, jednak Ci przez kilkanaście lat nauki nigdy nie zaproponowali nikomu gry. To oczywiście nie ich wina, ale po prostu przydałoby się to chyba rozdzielić.
Od tego powinno się zacząć. Nauczyciel wychowania fizycznego nie musi mieć pojęcia o szachach. W szkołach potrzebne byłyby osoby, które zajmują się nimi na co dzień. Na takiej zasadzie działało to u mnie w szkole, jednak dopiero wtedy, kiedy ja postanowiłem się tym zająć. Wcześniej szachy leżały zakurzone na półce w świetlicy, a jeśli dzieci chwytały już za grę planszową, najczęściej były to warcaby.
Jeśli miałbyś przemówić do osób, które wciąż zastanawiają się nad udziałem w turnieju w ramach #ErasmusDays, ale nie są przekonane, co byś powiedział?
Przede wszystkim wymieniłbym zalety gry w szachy, których nie brakuje. Powiedziałbym, że szachy to dobra zabawa, że łączą ludzi i że tego typu turnieje mogą być naprawdę ciekawym doświadczeniem. Warto się sprawdzić i spróbować powinny szczególnie te osoby, które z różnych powodów na wydarzenia stacjonarne wybierać się nie mogły.
Tu jest to banalnie łatwe. Wystarczy kilka kliknięć, a na monitorze pojawi nam się wirtualna szachownica, do której maszyna dobierze nam rywala. Najważniejsze jest to, że w pierwszym etapie, który rozpocznie się w czwartek, udział może wziąć dosłownie każdy.
Za twoim zdaniem pójdzie wiele osób, w końcu w internecie pełnisz zaszczytną funkcję szachowego propagatora. Twoje materiały śledzi wiele osób, a sam nie skrywasz przed widownią wizerunku. Czy odczuwasz jakoś skutki ciągle rosnącej popularności?
Zdarza mi się je odczuwać i to coraz częściej. Większość doświadczeń jest pozytywna, choć zdarzały się także takie, które wspominam nieco gorzej. Zazwyczaj jednak ludzie chcą przybić ze mną piątkę, chwilę porozmawiać i to nie tylko w moim mieście. To jest naprawdę miłe i motywujące, w końcu to widownia współtworzy ze mną cały kanał.
Mam świadomość, że trafiam do coraz szerszego grona odbiorców, ale to tylko powód do dumy. Wydaje mi się, że wykonuję dla tej gry dobrą pracę, choć nie jestem żadnym zawodowcem. Cały czas jednak kształcę się, aby być jeszcze lepszym i w swoich materiałach jak najrzetelniejszym.
Wiele osób z czasem zmienia zdanie i żałuje popularności. Gdybyś mógł, cofnąłbyś czas i nie dzieliłbyś się wizerunkiem, czy obecna sytuacja Ci najzwyczajniej odpowiada?
W internecie pewnych rzeczy po prostu nie da się uniknąć. Ludzie zastanawialiby się – kim jest ten gość, jak on wygląda, gdzie mieszka? Ja sam nie mam zresztą nic do ukrycia. Czy cofnąłbym czas? Absolutnie nie.
„Liczę na to, że to nie ostatni raz, gdy esport i edukacja pozaformalna krzyżują swoje drogi”
Swoją szachową przygodę w serwisie Youtube rozpocząłeś w 2016 roku. Próżno było wtedy szukać podobnych materiałów w języku polskim. Skąd zatem pomysł na tworzenie tego rodzaju treści?
Geneza założenia kanału opierała się na fakcie prowadzenia zajęć szachowych w szkole. Początkowo materiały były kierowane dla tych kilku czy kilkunastu osób uczęszczających na lekcje. Z czasem działalność urosła, a wyświetleń nie było już kilka, a kilkaset. Wtedy zaczęło do mnie docierać, że to, czym się zajmuję, śledzą nie tylko ludzie ze szkoły.
Następnie rozpoczął się efekt domina. Ludzie podsyłali sobie treści, wszystko rosło lawinowo i zaskakująco szybko. Ludzie regularnie spotykali się na moim kanale, aby słuchać szachowych historii, bo w końcu każda partia ma ją swoją, odrębną.
Który moment uważasz za najważniejszy w historii swojej Youtube’owej działalności. Przychodzi Ci coś na myśl?
Pamiętam swój pierwszy tysiąc subskrypcji. Nie dowierzałem wtedy, że to, o czym mówiłem, stało się aż tak popularne. A to, co działo się później, najzwyczajniej wymknęło się spod kontroli w kontekście liczb pod filmami.
Twoje filmy niosą nie tylko wartość edukacyjną, ale też rozrywkową. W filmowej konwencji jesteś luzakiem, który rozmawia z widzami o szachach, jak ich dobry kumpel. W materiałach często korzystasz z poetycko-komicznych porównań. To między innymi temu zawdzięczasz popularność, ale nie brakowało też pewnie przeciwników takiego podejścia.
Jestem osobą z ogromnym dystansem do siebie i otaczającego mnie świata. Oczywiście liczę się z konstruktywną krytyką. Zawsze ją wysłucham, przeanalizuję, docenię. Ta pojawiała się kiedyś, teraz i zapewne nic w tej kwestii się nie zmieni. Zdarzały się też osoby, które może chciały mi po prostu dopiec, ale to nieuniknione. Mimo wszystko krytyki otrzymuję niewiele, a nawet profesjonaliści, z którymi znam się osobiście, rozumieją konwencję i ją doceniają. Wiedzą, że to nie są materiały od eksperta dla ekspertów, a ode mnie dla początkujących.
Stereotypy łamiesz nie tylko konwencją filmową, ale też stylem życia.
Możliwe, że nieświadomie pokazuję, iż dbanie o siebie w kontekście wysiłku fizycznego wcale nie kłóci się z propagowaniem wysiłku intelektualnego. Szachy łączą ludzi ze wszystkich środowisk. Ja pokochałem je już wiele lat temu i ta miłość trwa przy mnie po dzień dzisiejszy.
Stereotypowy wizerunek szachisty, jako chudego chłopaczka w wełnianym sweterku w romby i okularach o grubym szkle w praktyce nie występuje. Przekrój moich znajomych, którzy grają w szachy jest ogromny – od bokserów, przez ludzi po wyrokach po sportowców.
Sam masz za sobą przeszłość nacechowaną sportowo. Podobno uprawiałeś sporty walki.
Brałem nawet udział w jednych zawodach międzynarodowych na Ukrainie. Walczyłem w K1 i udało mi się wygrać puchar. Moje wszystkie doświadczenia to jednak wyłącznie walki amatorskie. Samo K1 zresztą zacząłem trenować stosunkowo późno. Pierwsze kroki stawiałem w karate, a następnie boksie i ju-jitsu. Miałem także epizod z MMA, jednak w tym przypadku skończyło się na dwóch walkach. Nigdy nie uważałem się za wielkiego zawodnika, w końcu wszystko odbywało się na amatorskiej płaszczyźnie.
Dlaczego już nie trenujesz?
Cały ten etap w moim życiu zamknęła kontuzja. Co prawda nie wykluczała mnie ona z treningów, ale dała dużo do myślenia. Ja walczyłem o medale czy puchary. Często musiałem dokładać pieniądze do benzyny. Z każdym wyjazdem stawałem się coraz starszy, więc musiałem zacząć myśleć o zarabianiu, o poważnych sprawach. No i najważniejsze – uświadomiłem sobie, że nie warto narażać zdrowia. Tym bardziej, kiedy nie otrzymuje się niczego w zamian. Można powiedzieć, że uciekłem w szachy.
W gronie internetowych celebrytów tematyka sportów walki rozkwita. Nie myślałeś kiedyś o tym, żeby wrócić do treningów przy okazji jednej z głośnych imprez, na których nie walczy się już wyłącznie o puchary?
Kilku znajomych zagadywało mnie, czy nie chciałbym się sprawdzić na jednej z takich gal. Ja sam nie mam jednak parcia, żeby się na podobnej imprezie pojawić, przecież nie muszę nikomu nic udowadniać. Czy wykluczam taką opcję? Może i nie, w końcu różne rzeczy mogą się wydarzyć, ale w tej chwili nawet o tym nie myślę. Jest mi dobrze tu, gdzie jestem.
Nie mogę Cię nie zapytać o internetowy, szachowym szum, który z zaparciem śledziliśmy na początku tego roku. Sam odczułeś jego skutki, ale też po części stałeś się częścią „uniwersum”. Poznałeś Bartosza Rudeckiego, który w dużej mierze przyczynił się do wzrostu popularności szachów w naszym kraju. Czy ktoś obeznany w grze mógł znaleźć na jego transmisjach treści merytoryczne?
To były przede wszystkim transmisje rozrywkowe, kierowane dla laików i niedzielnych graczy. Dla nich poza dobrą zabawą niosły one wiele wartości merytorycznych i to nie ulega wątpliwościom. To takie połączenie przyjemnego z pożytecznym. Jeżeli jednak ktoś chciał skupić się na nauce, to raczej wybierał chociażby zapisy z historycznych partii.
Czy kiedy ten szał minął, jesteś w stanie oszacować realny wzrost zainteresowania szachami. Widzisz różnicę pomiędzy tym a ubiegłym rokiem?
Różnica jest i to niemała. Cała machina oczywiście zwolniła, wzrosty nie są już tak wielkie, ale wciąż zauważalne. Wózek jedzie powoli do przodu, szachy wciąż zyskują na popularności i właśnie to jest najważniejsze.
Co mogło mieć największy wpływ na ten skok popularności – Gambit Królowej, sukcesy Jana Krzysztofa-Dudy czy szachowe uniwersum w serwisie Twitch?
Gambit Królowej i to bezkonkurencyjnie. Wtedy ludzie po prostu zwariowali na punkcie szachów. Miałem kontakt z hurtownią i wiem, że wykupywano szachownice, bierki i gadżety związane z grą. Samo hasło „szachy” zyskało dziesięciokrotnie na popularności w wyszukiwaniach.
Słowem zakończenia, nawiązując do szachowych memów ze wspomnianego uniwersum – D4 to?
D4 to jak najbardziej dobre posunięcie. Sam się na nie przerzucam.
***
Tekst powstał we współpracy z Esports Association w ramach promocji turnieju szachowego organizowanego w ramach #ErasmusDays.
fajna rozmowa, pare nowych rzeczy sie dowiedzialem, pozdro