Chcę trenować, a nie skupiać się na otoczce wokół mnie
Tuż przed wyjazdem PACT na międzynarodowy turniej Cross Border Esport odwiedziliśmy zespół podczas obozu szkoleniowego. Przyglądając się treningom zespołu, porozmawialiśmy przy okazji z Dawidem „lunAticiem” Cieślakiem – o jego przeszłośći, ambicjach i byciu liderem zespołu aspirującego do podboju Europy.
Na profesjonalnej scenie jesteś już od kilku dobrych lat. Mimo wszystko nie udzielasz wielu wywiadów.
Jestem po prostu osobą, która siedzi w cieniu, robi swoje i próbuje iść do przodu. Chcę trenować, a nie skupiać się na otoczce wokół mnie. Być może nie prowadzę social mediów tak, by zainteresować dziennikarzy. A ja nie mam parcia „na szkło”, żeby samemu zgłaszać się do mediów.
Ale się na nie również całkowicie nie zamykasz.
Właśnie. Jestem zawsze otwarty na to, by porozmawiać. Powiem Ci więcej — ja lubię dyskutować o drużynie, bo układam ją od początku. W każdym moim zespole od dwóch lat odpowiadam za budowanie struktury i zajmowanie się większością rzeczy, które robimy w grze.
To twórcze podejście do zespołów, w których grasz, jest dla ciebie bardzo charakterystyczne.
Jestem osobą ciężko pracującą. To jedna z cech, którą scharakteryzowaliby mnie pewnie inni ludzie. Naturalnie przekłada się to na esport.
Nie wszyscy wiedzą pewnie, że w przeszłości byłeś aktywnym bboyem.
Bboying wspominam bardzo dobrze. To był jeden z moich aktywniejszych okresów w życiu. Teraz — jak widzisz — trochę przybrałem na wadze. Taniec na pewno mnie ukształtował, bo zajmowałem się tym około sześciu lat — aktywnie, naprawdę bardzo aktywnie. Jeździłem na treningi pięć razy w tygodniu. Zresztą — poświęcałem na to w zbliżeniu tyle czasu, ile zajmuje mi teraz Counter-Strike. W pewnym momencie zacząłem mieć problemy z dojazdami, przez co tańczyłem coraz mniej.
Kochałem to, ale był jeden i znaczący problem — nie miałem z tego pieniędzy. Bboying, mimo iż jest wspaniały sam w sobie, nie zapewniłby mi utrzymania. Ja natomiast robiłem się coraz starszy i musiałem podjąć poważne decyzje.
Dla przykładu. Jeśli chciałbym być dobrze zarabiającym bboyem, musiałbym być w ścisłej czołówce świata. Na CS-ie można nieźle zarobić, gdy jesteś jednym z najlepszych w kraju. A to znacząca różnica.
A jeździłeś na taneczne turnieje, pojedynkowałeś się?
Jeździłem i na pewno można znaleźć te występy na YouTube. Moja ekipa nazywała się Braterstwo Stylu i pojawiłem się z nią na kilku turniejach. Nie było ich dużo, ale parę miejsc odwiedziłem. Bboy Dejw — to moja ksywka z tamtych czasów. Nie byłem jakimś mega kozakiem, ale miałem swój styl i lubiłem tańczyć.
Sam odpowiadałeś za układy?
Bboying jest skomplikowany. Istnieją w nim tak zwane sety, czyli — w wielkim uproszczeniu — choreografie. Te dzielą się na krótsze i dłuższe. Dla przykładu — wystarczyło połączyć dwa czy trzy ruchy, by powstał pewien układ. Zasadniczo nie tworzy się jednak całościowych, długich choreografii, tylko na bieżąco łączy się kilka setów i uprawia freestyle.
Pytam o to wszystko, bo zastanawiam się, jak duże piętno odcisnęło to na twojej karierze esportowej. Jako lider też musisz składać pewne schematy do kupy, by poprowadzić swój zespół.
Nie poszedłbym z tym aż tak daleko. Oddzielam taniec od CS-a. To zupełnie inne okresy mojego życia. Na pewno coś z tego wyciągnąłem, niemniej sam pełniłem wtedy rolę ucznia. Dziś jestem już nauczycielem. Ewoluowałem.
Jakiś czas temu broniłeś też licencjat.
Tak, obroniłem się. Jestem licencjonowanym badaczem i projektantem gier.
Było trudno połączyć to z graniem?
Szczerze mówiąc — nie. Co prawda, pracowałem nad nim rok, ale w dużej mierze przez to, że do większej części usiadłem na ostatnią chwilę i wiedziałem, że nie zdążę zapisać się już na studia magisterskie. Tylko dlatego mi się to przedłużyło. Trochę przez lenistwo, być może trochę przez CS-a, ale nie sądzę, że miał on na to ogromny wpływ. W tym roku zaczynam też studia magisterskie — idę na dziennikarstwo.
Czyli jesteś idealnym przykładem gracza, który łączy swoją karierę z nauką. Niektórzy rezygnują z tego już na poziomie szkoły średniej.
Wydaje mi się, że połączenie nauki i kariery zawodnika nie jest wielce wymagające. Różnica jest oczywiście taka, że w szkole średniej trzeba osiągnąć dużą frekwencję, regularnie chodząc na zajęcia. Na studiach mimo wszystko podchodzi się do obecności w luźniejszy sposób i ma się więcej czasu. Z drugiej jednak strony studia wymagają od ciebie większej wiedzy. Sam dużo nie kułem, a byłem w stanie wykraczać poza minimum. Uważam więc, że nie powinno wybierać się między nauką a esportem — nawet jeśli ma się ogromny problem ze szkołą. Na pewno jest sposób, żeby to połączyć. Kariera nie ma cię ograniczać, tylko rozwijać. Wyjątkiem są wszelkiej maści problemy rodzinne i prywatne.
Ty zdroworozsądkowo poszedłeś na studia i wybrałeś kierunek związany z branżą gamingową. Wzięło się to z esportu, czy w drugą stronę – esport wziął się z gamedevu?
Za dzieciaka, jeszcze w gimnazjum, grałem w Counter-Strike’a 1.6. Uwielbiałem to. Mnie po prostu ciągnie do rywalizacji. Sam gamedev wziął się z kolei z tego, że ja w ogóle lubiłem grać w gry — przeróżne. W pewnym momencie stwierdziłem więc, że chciałbym spróbować sam jakąś stworzyć. Zobaczyć, z czym to się je. Wkręciłem się w to. Przy okazji, gdy studiowałem projektowanie i badanie gier, po godzinach grałem w CS-a. To połączenie przyszło więc bardzo naturalnie. Grałem coraz więcej, wchodziłem na wyższe poziomy i aktualnie odnajduję się w tym, co robię — w esporcie.
Czyli jesteś zadowolony z tego, jak rozwinęła się twoja kariera?
Cieszę się z tego, w którym miejscu się znalazłem, ale ciągle czuję głód. Ambicja każe osiągać mi coraz więcej. Czasem wydaje mi się, że trochę przesadzam z tym, ile siedzę po godzinach. Myślę jednak, że kiedyś to zaowocuję. W razie czego mam też alternatywę dzięki studiom, ale tej na razie szukać nie mam zamiaru.
Co to dokładnie znaczy, że „dużo” siedzisz po godzinach?
Mamy okres treningowy. Gramy wtedy drużynowo, siedzimy na serwerze, ogarniając taktyki. A po godzinach sam oglądam dema innych zespołów, szkolę się jako prowadzący, poprawiam umiejętności snajperskie. Ćwiczę indywidualnie, nie zapominając przy tym, by dać więcej zespołowi. To naprawdę sporo pracy — nawet drugie tyle, co drużynowe bloki treningowe. W przybliżeniu nawet dwanaście godzin. Nie mówię, że codziennie, ale nierzadko.
Jako lider każesz swoim zawodnikom też oglądać dema?
Sugeruję im, żeby to robili. Nie naciskam bardzo, aczkolwiek wiem, że mogłoby to wiele wnieść do zespołu. Każdy zawodnik mógłby zaoferować drużynie dużo więcej, gdyby regularnie analizował powtórki.
Chciałbym się teraz cofnąć trochę w czasie. Lubisz wspominać twoje esportowe początki? XPC Gaming, Team Refuse…
Temat Teamu Refuse jest trudny i nie chciałbym go poruszać. W tym zespole panowała nieco inna atmosfera, odmienny sposób gry. W XPC grałem bardzo krótko, ale były to fajne czasy. Świetnie wspominam też moją pierwszą poważniejszą drużynę Ph0bia, w której zaczęliśmy brać się solidnie za siebie i przykładać do gry.
A spodziewałeś się, że snatchie, z którym stawiałeś przecież pierwsze kroki, zajdzie tak daleko?
Michał miał naprawdę spory potencjał, jak z nim grałem. Był bardzo utalentowanym zawodnikiem. Nie dało się do niego przyczepić. Nie miał też problemów związanych z charakterem. Według mnie jest w miejscu, w którym powinien być. Niech prze do przodu, bo na to zasłużył. A czy się spodziewałem? Wtedy w takich kategoriach nawet nie myślałem. On zresztą chyba też. Po prostu robił swoje.
Potem przyszedł czas Pompa Teamu. W etapie żółtej Pompy radziliście sobie z chłopakami nieźle.
Wydaje mi się, że w Pompa.yellow graliśmy na dobrym poziomie krajowym i mogliśmy rywalizować z każdą ekipą w Polsce. Na scenie europejskiej czegoś nam jednak brakowało. Do dziś w sumie nie wiem czego. Poza krajem nie osiągnęliśmy nic, co jest bardzo smutne. Dlatego z PACT ostro walczę, żeby wybić się zagranicą.
Fuzja dwóch składów była krokiem ku znalezieniu tego brakującego elementu, czy może to był ruch nakazany przez zarząd?
Może nie był całkowicie nakazany, bo zarząd przeprowadził wywiad i pytał zawodników, z kim chcieliby grać. Przynajmniej pytano nas — żółty skład. Fuzja wyszła taka, a nie inna. Osobiście chciałem, żeby zespół wyglądał wtedy nieco inaczej. Ostatecznie jednak stworzyliśmy kadrę, która była naprawdę dobra, wydaje mi się nawet, że nieco lepszyaod „yellow”.
Po fuzji stwierdziłeś, że Pompa Team jest najlepszą organizacją na świecie.
W Pompie dostawaliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy. Super była też atmosfera. Isamu — mimo że był naszym szefem — zachowywał się trochę jak kumpel. To były fajne czasy. Nie mieliśmy mega profesjonalnego podejścia, było luźniej, ale też interesująco. W poprzednich organizacjach było inaczej — sztywno. Refuse wywodziło się z zagranicy, może dlatego.
Ciekawe jest to, że gdy graliście w Pompa Teamie, LTN był często wymieniany jako jeden z największych talentów na polskiej scenie. Wielu wróżyło mu świetlaną przyszłość. Gdy wasze drogi się rozeszły, większość graczy znalazła swoje miejsce i nadal się realizuje, a on ma z tym problem i nie może znaleźć stabilizacji.
To jest bardzo delikatny temat. Na pewno LTN chciał zrobić przerwę od gry i tego dokonał. Poza tym, jak zespoły się rozpadają, tworzą nowe, gracze się rozchodzą — opinie na temat zawodników są na scenie wymieniane. Może nie publicznie, ale tworzą się swego rodzaju wewnętrzne rekomendacje. Pewnie dlatego LTN nie znalazł na razie drużyny na poziomie, na którym chciano go widzieć.
Wydaje mi się, że teraz pod twoimi skrzydłami rośnie nam jeden z najciekawszych młodych graczy – vegi.
Vegi jest najbardziej skillową osobą, z jaką miałem przyjemność grać od początku kariery. Nie widziałem wcześniej tak utalentowanego zawodnika pod względem aimowym. Ja dodatkowo próbuję przekazać mu nieco mojej „IGL-owskiej świadomości”, sprawić, by lepiej czytał grę. Według mnie — z takim skillem — ten chłopak ma potencjał, by grac w zespole Trei1.
Dziś siedzisz w koszulce PACT. Ostatnio przedłużyliście kontrakty. Z zewnątrz wygląda to nieźle. Jesteście na bootcampie, macie zorganizowaną sesję, jedziecie na zagraniczny turniej. Współpraca układa się chyba nieźle.
Ze współpracy z PACT jesteśmy bardzo zadowoleni, szczególnie od dołączenia Actiny w nasze szeregi. Od tego momentu wszystko się rozwija i nie można się do niczego przyczepić.
To też poniekąd widać w waszej grze. Nie dość, że bardzo długo jak na polskie realia mieliście stabilny skład, to awansowaliście do ESEA Montain Dew League, utrzymaliście się w niej, zajęliście trzecie miejsce w ESL Mistrzostwach Polski, w aktualnym sezonie odnosicie świetnie wyniki, jedziecie do Danii. Wszystko wskazywało na to, że zmiana jest wam niepotrzebna. Nawet darko kilka tygodni temu wspominał, że stabilność jest tym, dzięki czemu pniecie się w górę i na co chcecie stawiać. A jednak nie ma z wami już koyota. Jest ToM223.
Można powiedzieć, że mając drużynę, ciągle analizujemy błędy i nad nimi pracujemy. Stwierdziliśmy po prostu, że ten sezon Mountain Dew League oraz Cross Border Esport będą jednymi z najważniejszych momentów w historii naszego składu. Doszliśmy do wniosku, że w tak krótkim czasie nie jesteśmy w stanie poprawić wszystkich błędów i wejść poziom wyżej. To mogłoby skutkować np. tym, że moglibyśmy nie utrzymać się w MDL. A my chcemy w tym sezonie wejść do ESL Pro League. Wprowadziliśmy zmianę, żeby tego dokonać.
Co ma więc ToM, czego nie miał koyot?
Spokój. Przede wszystkim w grze ToMa widać spokój. Nie wpływają na niego żadne zewnętrzne czynniki. Gość się w ogóle nie denerwuje podczas gry, co jest nam bardzo potrzebne. Pytaliśmy ToMa, gdy robiliśmy z nim wywiad, czy odczuwa stres w ważnych momentach, a on na to: „nie, ja nie stresuję się nigdy”.
W oficjalnej informacji padła kwestia, że koyot do odwołania został odsunięty na rezerwę. Planujecie korzystać jeszcze z jego usług, tworząc model podobny do x-kom teamu, czy to czysta formalność związana z kontraktem?
Na pewno nie chcemy budować czegoś takiego jak x-kom team. Tyle mogę powiedzieć. Nie jestem fanem takiego podejścia. My, robiąc tę zmianę, nie myślimy o tym, że zaraz będziemy wprowadzać kolejną, kolejną i kolejną. Przeprowadziliśmy tę rotację, żeby trzymać się razem, bo wydaje nam się, że ToM ma ogromny potencjał na odnalezienie się w naszej strukturze.
Podczas finałów Polskiej Ligi Esportowej rozmawiałem z trenerem wtedy Izako Boars, dziś już Codewise Unicorns — MdNem. On bardzo pozytywnie wypowiadał się na temat waszej drużyny, ale mówił, że brakuje wam trenera. Teraz nawiązaliście współpracę z mhlem — byłym szkoleniowcem PRIDE. Bardzo wam to pomogło?
Na pewno trener jest nam potrzebny podczas oficjalnych meczów. W tym momencie nie jesteśmy jednak jeszcze przyzwyczajeni, żeby wykorzystywać ten potencjał całkowicie. Na razie analizujemy nasze pojedynki, błędy, mhl pomaga nam w taktykach, ale nie potrafimy jeszcze całkowicie wykorzystać jego wpływu. Szkoleniowiec na pewno wprowadził kilka świeżych rzeczy do naszej gry, ale jeżeli chodzi o mecze na żywo — nadal jesteśmy tą samą ekipą. Ja stale zajmuję się przykładowo komunikacją podczas pauz.
A to on miał wpływ na to, że zwróciliście się z propozycją do ToMa? Duet ten współpracował przecież w PRIDE.
Wydaje mi się, że nie. Propozycja ToMa — z tego, co pamiętam — padła od MOLSIEGO. mhl na pewno pomógł nam po tym, jak już poinformowaliśmy go, że to z Tomkiem chcielibyśmy trenować. Powiedział nam wtedy, co o nim myśli.
Mieliśmy na oku też kilku innych graczy, ale większość z nich była związana kontraktami. Wiadomo, jak ciężko jest uwolnić od nich zawodników, więc nie ryzykowaliśmy.
Mówiliśmy o trenerze, a co z osobą, która pomaga wam mentalnie?
Wydaje mi się, że po każdej rozmowie z trenerem mentalnym mamy kilka dni naprawdę dobrych wyników. Pamiętam, że po jednej sesji z nim dostaliśmy się właśnie na CBE. Mieliśmy też bardzo słaby okres, w którym przez tydzień przegrywaliśmy wszystko, co się dało. Spotkaliśmy się wtedy z coachem mentalnym i z marszu dostaliśmy się do zamkniętych kwalifikacji do MSI. Ostatecznie był to naprawdę dobry występ, bo pokonaliśmy nawet Movistar Riders, które w efekcie awansowało później na główny turniej.
Taka współpraca wpływa na nas bardzo pozytywnie. Wydaje mi się, że jedno spotkanie w tygodniu jest minimum pozwalającym trzymać dobrą formę.
Możesz zdradzić, na czym takie spotkania polegają?
Nasz mental coach przygotowuje spotkanie. Najpierw rozmawiamy o tym, co się ostatnio działo w naszej drużynie. Po prostu rozmawiamy. Następnie otrzymujemy zadania na cały tydzień, które mają nam pomóc w rozwiązaniu problemów dostrzeżonych przez niego lub nas. Tak sobie działamy i na bieżąco poprawiamy rzeczy wpływające na naszą psychikę. Przykładowo — komuś trzęsie się ręka podczas meczów. Da się to rozwiązać. Na razie nie natrafiliśmy na problem nie do przejścia.
Indywidualne sesje też przeprowadzacie?
Tak, każdy ma okazję do indywidualnego spotkania. Nie są one z góry narzucone, ale jeśli ktoś odczuwa potrzebę, może o to poprosić.
Skoro wspomniałeś więc o tym, że dzięki niemu osiągacie dobre wyniki. Jednym z nich jest awans na Cross Border Esport w Danii. Jak nastawienie przed turniejem? To przecież twoje pierwsze zawody poza Polską.
Mamy bardzo dobre samopoczucie. Po dołączeniu ToMa odczuwamy świeżość. Problemem jest na pewno brak czasu, by przejść przez wszystkie mapy i założenia, które szlifowaliśmy przez ostatnie miesiące. Jeśli nie wpadniemy w odpowiedni rytm i o rundach decydować będą szczegóły, to może być problem. Mimo wszystko wydaje mi się, że ToM dobrze odnajdzie się w tych sytuacjach. Mamy szansę, by wejść na podium.
Obawiasz się jakiegoś przeciwnika? Trudno mówić o was jak o głównych faworytach, ale teoretycznie wszyscy rywale są w waszym zasięgu.
Wydaje mi się, że — tak jak mówisz — wszystkie zespoły są w naszym zasięgu. Na turnieju nie będzie zespołu, który moglibyśmy nazwać mega wymagającym rywalem. Na pewno chcielibyśmy zrewanżować się ALTERNATE aTTaX za Good Game Legaue. W Poznaniu zremisowaliśmy, ale przez bilans rund, to oni weszli do fazy pucharowej. Pojedynek z nimi w finale mógłby być emocjonujący.
Trenujemy na te formacje regularnie, spotykamy się z nimi w ligach, więc wiemy, czego się spodziewać. Liczę na to, że pokażemy dobrego CS-a i zajdziemy naprawdę daleko.
Bootcamp ma wam w tym pomóc.
Głównym powodem zgrupowania było wprowadzenie do zespołu ToMa. Będąc razem, jesteśmy w stanie więcej przepracować. Na żywo możemy też jaśniej wytłumaczyć pewne sprawy. Jesteśmy bardziej skupieni.
Trenujemy od godziny 11:00 do północy. Gramy bardzo dużo meczów treningowych, ale głównymi założeniami jest pokazanie ToMowi rzeczy, które będziemy wykorzystywać podczas pojedynków. Na sparingach to odtwarzamy, by odpowiednio utrwalić pewne schematy.
Jesteś liderem zespołu, jesteś też snajperem i przykładem tego, że można z powodzeniem łączyć funkcję prowadzącego i jednego z najskuteczniejszych graczy podczas meczów. Jak to więc jest, że utarł się wizerunek IGL-a, który ma braki w umiejętnościach?
To jest trudne pytanie. Osobiście — jeśli czułem, że zagrałem słabo indywidualnie — nigdy nie twierdziłem, że to przez funkcję prowadzącego. Według mnie każdy musi fragować równo i bycie IGL-em nie jest żadną wymówką, żeby tego nie robić.
Może chodzi o to, że w niektórych najlepszych drużynach świata tak to może wyglądać. Przykładem jest np. Zeus, kiedyś pewne braki było widać u karrigana. Mnie się jednak wydaje, że dają oni po prostu większą przestrzeń graczom, których mają pod sobą.
To naprawdę ciekawa kwestia. Problemem może być też to, że liderzy muszą więcej czasu poświęcać na analizę, oglądanie dem, samo zarządzanie zespołem, przez co mniej trenują indywidualnie. I podczas meczów, zamiast skupiać się na strzelaniu, często prowadzą każdego zawodnika za rękę. Dlatego właśnie trzeba opracować taki styl, w którym lider nie mówi do każdego z osobna: – „Stań tu. Rzuć granat tam. Wbiegnij tam”. Trzeba wypracować w zespole wzajemne zrozumienie. „Robimy wariant A” – i każdy wie, co konkretnie do niego należy. To osobiście daje mi pewności siebie, jeśli chodzi o indywidualne zagrania. Ale pomaga też kolegom z zespołu — spada z nich presja.
Masz wzór idealnego IGL-a?
Jak uczyłem się prowadzić w Pompa Teamie — już po fuzji — najwięcej oglądałem FalleNa. Też chciałem być snajperem-IGL-em. Niewiele jest drużyn, które z sukcesem odnajdują się w takim schemacie. Ostatnio natomiast imponuje mi gla1ve. Astarlis charakteryzuje się piękną grę i jest poziom ponad wszystkimi innymi zespołami. Mimo że przegrali na DreamHacku przeciw North, to na Majorze pokażą znów to, z czego ich znamy.
Bardzo dobrze radzisz sobie indywidualnie — choćby w ESL Mistrzostwach Polski. Ale przed wywiadem sam stwierdziłeś, że chcesz „więcej”. Czym jest to „więcej”?
Mam nadzieję, że jak najszybciej dostaniemy się na poważny turniej międzynarodowy, a na CBE pokażemy świetnego CS-a. Mamy swoje cele. Teraz trzeba pracować i je zrealizować.
Fot. PACT/Maciej Kołek