
„Ludzie patrzą na nas przez pryzmat MIBR-u. Wewnątrz wszystko wygląda inaczej”
Co sprawiło, że esport w Brazylii przedarł się do mainstreamowych mediów? Jak zareagowała społeczność na telefon prezydenta do FalleNa? Ile zarabiają zawodnicy CS:GO na krajowej scenie? Co jest największą przeszkodą na drodze do rozwoju esportowego środowiska? Na te i wiele innych pytań odpowiedział nam Roque Marques, redaktor Mais Esports i jeden z najbardziej doświadczonych dziennikarzy esportowych w Brazylii.
Patrząc na popularność esportu w Twoim kraju można stwierdzić, że Wasza scena funkcjonuje w zupełnie innym, niezależnym ekosystemie. To niesamowite, że CS:GO czy LoL cieszą się takim zainteresowaniem.
To prawda, esport jest u nas niesamowicie popularny, zwłaszcza dwa wspomniane przez Ciebie tytuły. League of Legends ma co ciekawe największą scenę, mimo że na światowej scenie nie odnosimy żadnych sukcesów. Mamy masę fanów i oczywiście CBLOL, czyli specjalną ligę dla naszego regionu. Sam fenomen przebił się do mainstreamowych mediów jakieś dwa czy trzy lata temu. Dzięki temu często zdarza się, że oglądamy esportowe turnieje w telewizji, mamy cotygodniowe transmisje rozgrywek CS-a i LoL-a w jednej z największych sportowych stacji.
Ludzie uwielbiają esport. Wszyscy kojarzą Counter-Strike’a jeszcze ze starych czasów, kiedy – podobnie jak ja – spędzali długie godziny w internetowych kafejkach. Te, jeszcze dziesięć czy piętnaście lat temu, były u nas bardzo popularne. Już wówczas każdy zdawał sobie sprawę, że esport będzie czymś wielkim. W pewnym momencie nastał jednak kryzys, bo CS 1.6 umarł, a ludzie nieco zapomnieli o całym fenomenie.
Cały hype powrócił dopiero dzięki League of Legends i rosnącej popularności Twitcha. Każdy oglądał streamy popularnych zawodników. W międzyczasie zainteresowanie zdobywał również CS:GO, chociaż prawdziwy boom pojawił się dopiero jakoś w 2015 roku. Ta popularność nie wygląda oczywiście tak samo jak chociażby w Danii, gdzie zawodnikami interesuje się sam premier, ale mimo wszystko liczby są ogromne.
Esport ma swoich odbiorców wyłącznie pośród młodych ludzi czy też bywa tak, że interesują się nim ci nieco starsi?
Da się zauważyć, że interesują się nim również osoby w średnim wieku, które w czasach swojej młodości grały w kafejkach czy na LAN-ach. Uruchamia się im coś w rodzaju nostalgii. Widzą, że odbywają się wielkie turnieje i patrzą na to z niedowierzaniem, mówiąc: „za moich czasów odbywały się tylko małe turnieje”. Nie siedzą jednak w tym na tyle, by wiedzieć wszystko, co dzieje się na scenie.
Zdarza się też, że najbardziej rozpoznawalni zawodnicy z Twojego kraju pojawiają się też w popularnych programach telewizyjnych.
W ostatnim czasie to bardzo częste zjawisko. Mamy telewizję Globo, która swoją drogą jest jedną z największych na świecie i na jednym z kanałów sportowych można oglądać program poświęcony wyłącznie esportowi. Do tego mamy jeszcze ESPN i Esporte TV, czyli kanał dostępny w sieciach kablowych. Na obu z nich można śledzić esportowe rozgrywki. Oprócz tego pojawiają się także specjalne talk-show związane z esportem.
Często zdarza się więc, że w telewizji da się zobaczyć np. FalleNa. Nawet moi rodzice wiedzą, kim on jest.
FalleN jest więc swego rodzaju ambasadorem esportu w Brazylii?
Zdecydowanie. Chociaż oprócz FalleNa mamy też sporo popularnych graczy LoL-a. FalleN ma największe uznanie, bo oprócz tego, że cieszy się sporą rozpoznawalnością, w swojej karierze wygrał sporo trofeów. brTT (zawodnik LoL-a – red.) jest być może bardziej popularny, ale nigdy nie osiągnął nic na światowej scenie. FalleN prezentuje pełen pakiet – jest jednocześnie popularny i ma spore osiągnięcia.
Ciekawym było też nagranie, na którym FalleN rozmawiał przez telefon z samym prezydentem kraju. Jak w ogóle do tego doszło?
Prezydent naszego kraju jest bardzo kontrowersyjną postacią. Cały czas próbuje nawiązać lepszy kontakt z młodszymi ludźmi i jednym z jego sposobów jest rozsyłanie gratulacji dla graczy za pośrednictwem Twittera. Pewnego dnia, nie wiadomo dlaczego, zadzwonił do FalleNa, by pogadać o podatkach dla profesjonalnych zawodników esportowych. Jakiś czas temu zresztą zmniejszył podatki dla sektora gier wideo. Oczywiście nie były to wielkie obniżki, ale sama inicjatywa może cieszyć. Telefon do Gabriela też był bardzo fajnym ruchem.
Wszystkie te zagrywki mają jednak dwie strony. Jeden z wiceprezydentów utrzymywał parę miesięcy temu, że masowe strzelaniny w naszym kraju wynikają właśnie z tego, że dzieci grają w domu w gry komputerowe. To budzi spore kontrowersje. Widać zainteresowanie głowy państwa, ale według mnie to tylko po to, by przypodobać się młodszym wyborcom.
Taki telefon musiał mimo wszystko spotkać się z pozytywną reakcją społeczności.
Część ludzi była smutna, że FalleN nawiązał relację z Bolsonaro (prezydentem Brazylii – red.), bo – jak wspomniałem – to bardzo kontrowersyjna postać, ale inni byli niesamowicie podekscytowani. Nie mogli uwierzyć, że prezydent interesuje się CS-em.
Wspomniałeś o tym, że esport zdobywał popularność jeszcze w czasach kafejek internetowych. Już wtedy było to tak ogromne zjawisko?
Granie w kafejkach na pewno było bardzo popularne. Sam gram od siódmego roku życia. Nie był to jednak esport, jaki widzimy dzisiaj. Wiedzieliśmy, że najlepsi gracze jeżdżą po świecie i wygrywają turnieje, ale wszystko kręciło się po prostu wokół tego, że lubiliśmy Counter-Strike’a. Nie rozmawialiśmy wówczas o ogromnych turniejach i rzeszach fanów na trybunach. Cieszyliśmy się, że część z nas była w tym naprawdę dobra. Mieliśmy na przykład bardzo utalentowany zespół kobiecy, który zajął drugie miejsce na jednym z ESWC. Rok później, w 2006, wygrał MIBR. Do wielkiego hype’u, jaki mamy teraz, sporo jednak brakowało.
A jak wyglądało to pod względem liczby drużyn na Waszej scenie CS-a?
Kiedyś rozdzieliłbym scenę na dwa rodzaje zespołów. Mieliśmy ekipy, które jeździły na LAN-y do różnych miast – Sao Paulo, Rio de Janeiro czy Brasilii. Z drugiej strony mieliśmy drużyny, które grały tylko online. Było kilkunastu zawodników, którzy cały czas zmieniali składy.
Obecnie możemy mówić o dużo większym profesjonalizmie. Mamy jakieś piętnaście formacji, które mają gaming house’y i żyją ze sobą na co dzień. To wciąż nowa sprawa, bo Counter-Strike spotkał się z większym zainteresowaniem dopiero na przełomie 2018 i 2019. Mamy dwie nowe ligi, przez co drużyny mają więcej środków pieniężnych i sponsorów.
W czasach, kiedy SK Gaming było na szczycie, nie wyglądało to tak dobrze, jak teraz. Cieszy jednak to, że stawiamy kolejne kroki. Mamy naprawdę sporo zawodników ze ogromnym potencjałem, którzy ukrywają się gdzieś w Brazylii. Problemem jest jednak to, że mają ogromne klauzule wykupu. Talentów nie brakuje, ale potrzebna jest nam struktura, by się rozwijać. Jak dotąd nie mieliśmy za dużo turniejów LAN-owych, a gracze zarabiali naprawdę mało. Kwestia wynagrodzenia nadal zmienia się zresztą w powolnym tempie. Większość zawodników zarabia jakieś 200 euro miesięcznie. Ciężko jest więc żyć z Counter-Strike’a w Brazylii. Teraz na horyzoncie pojawiły się dwie profesjonalne ligi, więc liczę na to, że wszystko ruszy do przodu. To oczywiście jednak powolny proces.
Ludzie spoza naszego kraju patrzą na nas przez pryzmat MIBR-u. Wewnątrz wszystko wygląda jednak zupełnie inaczej. I wydaje mi się, że Ty, jako Polak, możesz to zrozumieć. Mieliście Virtus.pro, ale lokalna scena nie była zbyt mocna.
Wspomniałem też o klauzulach wykupu. Jeżeli taki MIBR chce wykupić jakiegoś młodego zawodnika, musi liczyć się z kwotą rzędu 500 tysięcy dolarów. To zupełnie niepoważne.
Sprawy rozwoju nie ułatwia na pewno to, że jesteście w zasadzie skazani na samych siebie. Polska, będąc w Europie, ma od kogo podpatrywać.
Dokładnie. Jeżeli scenę w Brazylii nazywam bałaganem, to pozostałe kraje wypadają jeszcze gorzej. W Argentynie też jest sporo utalentowanych zawodników, ale tam mają jeszcze mniej pieniędzy. A przecież sami Brazylijczycy zarabiają tyle, co nic. Grając w Argentynie, Chile czy Kolumbii ciężko jest się przebić. Marzeniem dla tamtych graczy jest przeprowadzić się do naszego kraju i zarabiać na życie grając w CS-a. To jednak nie jest takie proste.
Zakładam, że sporo młodych graczy z Twojego kraju marzy o pozostaniu zawodowcem, bo zwyczajnie nie ma zbyt wielu alternatyw.
Nie da się ukryć, że nasz kraj znajduje się obecnie w słabej sytuacji, więc ciężko o jakąś rozsądną przyszłość. Mogę generalizować, ale większość graczy z naszej sceny nie słynie z zamiłowania do szkoły i edukacji. Młodzi rzucają wszystko inne, by grać w Counter-Strike’a. To jednak nie jest takie piękne, jak może się wydawać. Być może niektórzy utrzymują się z esportowej pensji, ale wtedy zapewne mieszkają u rodziców albo dzielą mieszkanie z kilkoma znajomymi.
Sama edukacja w Brazylii nie stoi na najwyższym poziomie. Zawodnicy mają więc do wyboru porzucenie wszystkiego i skupienie się na karierze w esporcie albo znalezienie pracy i pogrywanie po godzinach, co jednak sprawia, że nie dadzą rady przebić się wyżej.
Wspomniałeś o sukcesach kobiecego zespołu z Brazylii jeszcze za czasów CS-a 1.6. A jak to wygląda teraz? Słyszałem, że dziewczyny nie mogą narzekać na brak rozgrywek.
Mamy zmagania Liga Feminina, chociaż nie mogę powiedzieć, że to coś dużego. To comiesięczne rozgrywki online. Samych LAN-ów, podobnie jak w przypadku męskiej sceny, jest bardzo mało. W ciągu roku odbywają się może dwa turnieje. Dziewczynom bardzo ciężko jest więc się rozwijać.
Obecnie odbywają się rozgrywki CBCS, czyli pewnego rodzaju ligi franczyzowej, w której udział bierze jeden żeński zespół. Jego obecność spotkała się jednak ze sporą falą krytyki, bo – jak wiemy – dziewczyny nie prezentują jeszcze najwyższego poziomu. To jednak daje im spore szanse.
Ogólnie rzecz biorąc sytuacja na kobiecej scenie nie wygląda najciekawiej. Mamy jeden najlepszy zespół, czyli paiN Gaming, który dominuje pozostałe ekipy i wygrywa wszystkie możliwe rozgrywki. Reszta boryka się z wieloma problemami. Same dziewczyny przyznają, że dochodzi między nimi do wielu kłótni i konfliktów, przez co drużyny szybko się rozpadają. Scena potrzebuje więcej struktury, pieniędzy i rozgrywek. Z drugiej strony zawodniczki muszą zadbać o bardziej profesjonalne podejście.
Na tę chwilę mamy może trzy kobiece zespoły, które otrzymują wynagrodzenie. Większość gra tak naprawdę za darmo. Mogę więc wypowiadać się na temat kłótni i konfliktów, ale sam widzisz – wygląda to jak wygląda. Nawet poukładane drużyny, które unikają wewnętrznych problemów, nie znajdą sponsora.
Kiedy myślę o turniejach w Brazylii, przed oczami mam rzesze oddanych, szalonych wręcz fanów. To Wasz znak rozpoznawczy, nie uważasz?
Wszystko wynika tak naprawdę z kultury związanej z piłką nożną. Ludzie w naszym kraju uwielbiają szalony doping i głośne okrzyki. Ci, którzy pojawiają się na turniejach esportowych, nie są oczywiście tak bardzo oddani jak fani futbolu, ale wiedzą, jak zrobić atmosferę. Podczas rozgrywek nie brakuje więc okrzyków czy prowokacji skierowanych w stronę kibiców przeciwnej drużyny. Brazylijscy fani są inni i jednocześnie najlepsi na świecie.
Byłem w Spodku i obserwowałem tamtejszych kibiców. Oczywiście było niesamowicie, co w pewnym sensie mnie zaskoczyło, ale brazylijscy fani to zupełnie inna liga. W Berlinie słychać pojedyncze okrzyki, natomiast w naszym kraju wszyscy znają przyśpiewki MIBR-u czy innych ekip. Zdarzają się też przytyki w stronę przeciwników – oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu.
A cały ten zapał wynika po prostu z tego, że nasi fani uwielbiają oglądać, jak ich rodacy wygrywają z innymi. I nie ma znaczenia, jaka to dyscyplina. Niegdyś Brazylijczycy nie przepadali za UFC, ale kiedy Anderson Silva i inni rodacy zaczęli wygrywać, MMA stało się bardzo popularne.
Niektórzy zwracają jednak uwage również na tę złą stronę brazylijskich kibiców. O pogróżkach skierowanych w stronę komentatorów czy innych graczy zdają sobie sprawę chyba wszyscy.
Wydaje mi się, że w każdym kraju zdarzają się takie przypadki. Wiem, że patrząc na to z zewnątrz, ciężko zaakceptować to, co wyprawiają niektórzy z moich rodaków. Trzeba jednak zrozumieć, że ci, którzy grożą w mediach społecznościowych, nic z tym nie zrobią. W większości nie wychodzą nawet ze swoich domów. I mówię tutaj o tych, którzy sprzeczają się na Twitterze np. z Thorinem. To oczywiście nie jest normalną sprawą, ale według mnie niektórzy przesadnie na to reagują. Wydaje mi się, że czasami jest wręcz tak, że myśli się o nas z pewnym uprzedzeniem. Tego nie jestem w stanie zrozumieć.
Poza wywiadem rozmawialiśmy o tym, że strona dla której pracujesz, cieszy się naprawdę ogromną popularnością w mediach społecznościowych. Da się zauważyć, że zainteresowanie esportem przekłada się na Wasze liczby.
Brazylijczycy uwielbiają czytać czy oglądać materiały dotyczące esportu. Mamy zresztą świetnie funkcjonujący kanał na YouTube. Mais Esports opierało się jak dotąd na sekcji League of Legends, natomiast od czasu mojego dołączenia naszą misją jest to, by rozbudować content związany z CS-em.
Tak jak rozmawialiśmy wcześniej, popularność esportu jest ogromna. Największym problemem dla serwisu takiego jak mój jest to, by znaleźć sponsorów i zmonetyzować to, co robimy. Wydaje mi się jednak, że jest to do zrobienia. Mamy zapalonych fanów, którzy kibicują nam w tym, co robimy. Chcą, żebyśmy notowali spore liczby wyświetleń i jeździli po świecie na największe turnieje.
Mais Esports ma sporą konkurencję? Jesteście największym portalem w Brazylii?
Nie mogę powiedzieć, że jesteśmy najwięksi, ale pewnym jest to, że mamy bardzo dobrą i bliską relację ze społecznością. Oprócz nas funkcjonują również Versus należący do IGN, ESPN czy Esporte TV. Na scenie Counter-Strike’a działa też draft5.gg, który jest brazylijskim odpowiednikiem HLTV. Mamy więc jakieś pięć witryn, których pracownicy zarabiają uczciwe pieniądze. Poza tym jest też spore grono, które walczy o to, by wbić się na szczyt.
Największym problemem w naszym dziennikarstwie jest to, że każdy chce żyć z esportu. Mało jest jednak takich, którzy faktycznie się starają – budzą się z rana, by napisać ciekawy artykuł czy zrobić interesujący wywiad. Każdy chce zdobyć uznanie i pieniądze, ale nikt nie chce ciężko pracować.
Jest więc paru dziennikarzy, którzy żyją z esportu?
Jest nas może piętnastu. Nawet największe brazylijskie strony nie mają zbyt dużo środków. Mais Esports nie rzuca wielkimi sumami, podobnie jest zresztą w ESPN, dla którego pracowałem wcześniej. Każdy myśli, że robimy kokosy, ale to nie jest prawdą. Ja mogę utrzymać się ze swojej pensji, która być może jest największą w całej branży. Nie mam jednak na utrzymaniu żony ani dzieci, więc na razie jest łatwo. I podobnie jest w przypadku innych dziennikarzy.
Mimo wszystko znajdujecie środki na to, by jeździć na największe światowe turnieje, a przypuszczam, że nie są to małe koszta.
Przechodząc do Mais z ESPN zawarłem w umowie, że będę jeździł na największe turnieje Counter-Strike’a, więc cieszę się, że mam taką możliwość. Zdarza się, że na zawodach w innych krajach pojawiają się też dziennikarze z konkurencyjnych redakcji. Trzeba jednak zaznaczyć, że większość tych wyjazdów sponsorują nam organizatorzy czy wydawcy gier. Riot wysyła nas na rozgrywki LoL-a, a Intel na Intel Extreme Masters.
A jak wygląda podejście zawodników do dziennikarzy?
Kiedy zaczynałem, bywało ciężko. Nie znałem graczy osobiście, a słynąłem z transferowych doniesień, więc wielu z nich nie do końca za mną przepadało. Tak było na przykład z kNg, który miał przejść do Immortals. Pewnego razu jego organizacja nawet zabroniła zawodnikom udzielania wywiadów dla ESPN z mojego względu. To jednak zdarza się często. Obrażą się na tydzień, a potem wszystko wraca do normy.
Niektórzy gracze są zupełnie inni. Wręcz chcą, by pisano doniesienia na ich temat. Dostaję więc telefony z informacjami i po weryfikacji wypuszczam newsa. To strasznie dziwna relacja, ale mimo to zdołałem już zaprzyjaźnić się z wieloma zawodnikami z naszej sceny.
Znasz też osobiście zawodników MIBR-u.
To prawda. Bardzo ich cenię, bo przez ostatnie lata jestem na bieżąco z ich wszystkimi poczynaniami. TACO jest jednym z moich ulubionych zawodników. Bardzo szanuję też FalleNa, fera czy zewsa. Z deadem, czyli menadżerem chłopaków, miałem niegdyś spory zatarg, a teraz mam z nim najlepsze relacje. Zawsze rozmawiamy i oglądamy wspólnie spotkania.
To dziwna relacja. Czasem z nimi walczę, ale kibicuję im z całego serca. To część mojej roboty.
Można powiedzieć, że jesteś najbardziej uznanym dziennikarzem w swoim kraju?
Ciężko o takie stwierdzenia. Być może jeżeli chodzi o samego Counter-Strike’a, jestem najbardziej popularny. Na scenie LoL-a czy ogólnie esportu większym uznaniem cieszy się natomiast właściciel Mais, czyli Eric. Mamy też Barbarę z Versus czy Daniego z ESPN. Nie brakuje więc dziennikarzy, którzy są popularni w środowisku.
Przechodząc już nieco do końca rozmowy – jak myślisz, w jakim stanie zobaczymy brazylijską scenę za parę lat?
Myślę, że obecnie znajdujemy się w bardzo dobrym momencie, bo na horyzoncie pojawiły się wspomniane już ligi. To może sprawić, że nasza scena się rozwinie. Ciężko jednak przewidzieć, czy zobaczymy nowych sponsorów. Mamy naprawdę sporo utalentowanych graczy, ale wszystko sprowadza się do pieniędzy. Jeżeli te się pojawią, będzie coraz lepiej.
Spory wpływ na rozwój Waszej sceny mógłby mieć sam Major. Myślisz, że jest szansa na to, by w końcu zorganizować go w Waszym kraju?
Jeżeli do takiego dojdzie, będzie to najlepszy Major w historii pod względem kibiców. ESL One Belo Horizonte odbywało się w tym samym czasie co Mistrzostwa Świata. W finale FaZe mierzyło się z mousesports, a tego samego dnia Brazylia rozgrywała swoje pierwsze spotkanie na Mundialu. I mimo to, że w finale turnieju CS-a zabrakło rodzimej ekipy, w arenie znalazło się ponad dziesięć tysięcy kibiców.
Wydaje mi się, że Brazylia zasługuje na Majora. Mamy drużynę, która dwukrotnie odniosła na nim triumf, a turnieje, które odbywały się na terenie naszego kraju, zostały bardzo dobrze przyjęte przez światową społeczność. Problemem może być kwestia odpowiedniego organizatora. Być może ESL mogłoby zapewnić nam Majora. Bardzo chciałbym to zobaczyć.
Fot. Mais Esports