
kubYD: Muszę pokazać, że nie jestem wypalonym dziadkiem i wciąż potrafię
– Żałuję, że zabrakło mi odwagi. Gdybym kilka razy zaryzykował, moja kariera mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Zamiast zastanawiać się nad tym, czy nie oskubią mnie z pieniędzy, powinienem raz czy drugi skoczyć wtedy na głęboką wodę. Wybrałem opcję bezpieczną. A to spowolniło mój rozwój – opowiada nam Jakub „kubYD” Grobelny w wywiadzie o sinusoidalnej karierze, niewykorzystanych szansach, sukcesie w greckiej lidze i w końcu – transferze do PDW.
Na polskiej scenie League of Legends obecny jesteś od 2015 roku. Mimo to właściwie nie pojawiałeś się w mediach. To twój pierwszy wywiad.
To prawda. Nigdy nie ciągnęło mnie do szerszej publiki, przez co nie próbowałem robić z siebie gwiazdy Internetu. Odkąd pamiętam odpychały mnie Twitter, Facebook czy Instagram, choć dziś zdaję sobie sprawę z tego, że w karierze esportowca to bardzo potrzebne narzędzia. Na moją medialność wpłynęły też wyniki – te od zawsze były mieszane. W branży zawsze widać grubszą rybę w postaci bardziej atrakcyjnego dla dziennikarzy gracza. Wcale się nie dziwię, że moje nazwisko nie pojawiało się na pierwszych stronach serwisów.
Nie przeszła ci wobec tego przez głowę myśl o tym, że gdybyś trochę bardziej się postarał, to ty stałbyś się tą grubą rybą?
Zdarzało mi się o tym myśleć – głównie w przeszłości. W 2015 roku wziąłem udział w moim pierwszym turnieju LAN-owym, od razu go wygrywając. W tym czasie otrzymałem też propozycję testów w pierwszym Illuminar Gaming. Od transferu dzieliło mnie niewiele, ale ostatecznie zespół postawił na Mystiquesa. Pierwszy raz zetknąłem się wtedy ze zmarnowaną okazją. A następne – jak miałem się konsekwentnie przekonać – czekały już w kolejce.
Z czego to wynikało?
W młodości podejmowałem dużo głupich decyzji. Nie mogłem ustalić, czy w pełni poświęcić się esportowi, czy nadal skupiać się na szkole, a następnie studiach. Stałem w rozkroku. Drugą sprawą jest to, że testy były moją achillesową piętą. Podczas tryoutów prezentowałem się po prostu słabo i z własnej winy trafiałem ostatecznie do gorszych zespołów. Zmieniło się to dzisiaj.
Wygrany turniej, o którym wspomniałeś, nie był pierwszym lepszym wydarzeniem. Mówimy o ESL Mistrzostwach Polski. Co myśli gracz, zgarniając miano najlepszej drużyny kraju podczas debiutanckiego LAN-a?
Nie pamiętam, co dokładnie myślałem w dniu zwycięstwa, ale wiem jedno – było to ogromnie satysfakcjonujące uczucie. Z Syndromem kubYDa pokonaliśmy przecież na papierze dużo lepszych zawodników: Woolite’a, delorda, Overpowa, Xayoo i Sebekxa. A my? My byliśmy wielką niespodzianką zawodów. W większości losowymi graczami z jakimś tam ELO na Weście, o których świat wcześniej nie słyszał.
To wtedy po raz pierwszy pojawił się pomysł na to, aby z League of Legends być może uczynić pomysł na życie?
Nieśmiało zacząłem o tym myśleć, ale w moim przypadku nie było to takie łatwe. Rodzice z jednej strony akceptowali, że gram, ale z drugiej nakładali presję na to, bym poświęcał się edukacji i studiom. Po pierwszym semestrze, który nie poszedł mi najlepiej, zrobiłem sobie jednak przerwę w nauce. Postanowiłem wtedy spróbować bardziej profesjonalnie podejść do esportu, ale dziś już wiem, że nie robiłem tego z głową. Grałem za dużo i bezproduktywnie, nie wyciągałem wniosków i właściwie tylko się frustrowałem. Kiedy zacząłem marnować kolejne szanse podczas tryoutów do zespołów, cała sytuacja siadła mi głowa.
Można powiedzieć, że w początkowym stadium kariery brakowało ci najzwyczajniej w świecie cierpliwości i być może wiary w siebie.
Być może faktycznie za bardzo chciałem się ze wszystkim śpieszyć. Wbiłem Challengera, wygrałem ESL Mistrzostwa Polski, obiektywnie byłem niezłym zawodnikiem, więc myślałem, że zakorzenienie się w czołówce pójdzie gładko. Esport nie zawsze tak wygląda.
Mimo wszystko lata temu zwracały się do ciebie zespoły z zagranicy. Nie każdy cieszył się takimi propozycjami.
Otrzymałem kiedyś ofertę z OPL-a, dzięki czemu pojawiła się możliwość wylotu na drugi koniec świata. Ta wizja mnie przeraziła. Zespół był na mnie zdecydowany, ale zwlekałem z podjęciem decyzji. I wreszcie zwrócili się do kogoś innego. Wylot do Tectonic wiązał się z ponownym rzuceniem studiów, a nie byłem na to gotowy.
Słyszałem też o Turcji.
Pewnego dnia faktycznie dostałem ofertę od Dark Passage. Mówimy jednak o czasie, w którym Turcję dręczyły zamieszki. W tamtym okresie nie był to też atrakcyjny rozwojowo region. Znów pojawił się strach, więc zostałem w Polsce.
Kiedy dziś o tym rozmawiamy, patrzysz w przeszłość jak na czas niewykorzystanych szans?
Niestety tak. Żałuję, że zabrakło mi odwagi. Gdybym kilka razy zaryzykował, moja kariera mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Zamiast zastanawiać się nad tym, czy nie oskubią mnie z pieniędzy, powinienem raz czy drugi skoczyć wtedy na głęboką wodę. Wybrałem opcję bezpieczną. A to spowolniło mój rozwój.
Rzucenie się w wir przygody mogłoby faktycznie otworzyć ci więcej furtek. Od mistrzostwa Polski w 2015 roku właściwie do niedawna, a więc okresu greckiego, minęło sześć lat. W tym czasie nie udało ci się powtórzyć podobnego sukcesu.
Co prawda pojawiały się mniejsze sukcesy, jak drugie miejsce podczas Fantasy Expo Challenge czy GeForce Cupa, ale zawsze pozostawał niedosyt. Za każdym razem mogło być lepiej, szczególnie po 2016 roku. Traktuję to jednak jak czynnik motywujący. W porównaniu do innych zawodników jestem już dość stary, wobec czego to raczej zmierzch mojej kariery. Dzięki temu chciałbym jeszcze raz poczuć smak mistrzostwa Polski i odtańczyć esportowy Last Dance.
Jakub “kubYD” Grobelny – gracz PDW. Fot. Anorthosis Famagusta
Patrzysz na swój wiek, jak na legitymację esportowego weterana, czy z uwagi na niedosyt sukcesów wolisz stronić od takich przydomków?
Jeśli wiek miałby mieć na moją karierę jakiś wpływ, to raczej negatywny. Przez lata ludzie zdołali wypracować sobie w głowie obraz mojej gry i przestali dawać mi szansę. Ręce wyciągali raczej do młodych talentów, które w wielu przypadkach ze sceny szybko zniknęły. Odczuwałem przez to żal, ale zdaję sobie sprawę, jak funkcjonuje branża. Starszych graczy coraz rzadziej bierze się pod uwagę. W pewnym sensie jest to uzasadnione, ale ja wciąż jestem tym samym kubYD-em, co kilka lat temu. Różnica jest taka, że dużo się w tym okresie nauczyłem: zarówno w grze, jak i w życiu.
W kilku momentach kariery – m.in. tuż przed transferem do PRIDE – głośno zastanawiałeś się nad “esportową emeryturą”. Mimo wszystko coś cię przy esporcie trzymało. Jesteś w stanie to “coś” zdefiniować?
Od początku jarała mnie, jara wciąż i jarać będzie pewnie już zawsze rywalizacja. Do tego w kontekście League of Legends ciągnie mnie najbardziej. Być może to prymitywne, ale lubię po prostu utrzeć innym nosa, pokazując, że jestem lepszy. To dziwne, bo na co dzień jestem zupełnie inną osobą. W grze odkrywam zupełnie inną wersję siebie i dążę do tego, aby jak najczęściej sprowadzać rywali do parteru.
Gra w AVEZ pozwoliła ci postawić nogę w Ultralidze – i to dwukrotnie, bo w drugim i trzecim sezonie. Jak wspominasz ten etap kariery?
Jestem wdzięczny za to, że w AVEZ Esport dano mi szansę i mogłem znów zmierzyć się z najlepszymi w kraju. Tym bardziej że stało się to w momencie, w którym znów balansowałem na granicy rzucenia esportu. Udało nam się awansować do play-offów i spełnić plan minimum. Mimo wszystko nie wspominam tego okresu najlepiej. Z jednej strony ja nie zagrałem najlepiej, z drugiej – zespół był sformowany ze starszych, niereformowalnych graczy, którzy charakteryzowali się upartością. Kilka mocnych głosów sprzeciwiało się wprowadzaniem świeżości.
Niedługo później trafiłeś do greckiej ligi. Co stało za transferem do Anorthosis Famagusta?
Mówimy o okresie, w którym miałem akurat całkiem wysokie ELO w trybie solo kolejki. A to magnes dla wielu drużyn. Jeśli zestawimy obok siebie dwóch graczy na tym samym poziomie umiejętności, to właśnie ten z wyższym rankingiem Solo Q ma większe szanse na oferty od zespołów. Drużyny w Polsce nie były wtedy mną w ogóle zainteresowany, ale nagle przyszła propozycja z Grecji.
Można powiedzieć, że nie popełniłeś błędu przeszłości. Zaryzykowałeś i wskoczyłeś w wir przygody.
Początkowo zastanawiałem się, czy to dobry pomysł. Przypominały mi się wszystkie historie o Polakach, których w greckiej lidze spotykało wiele nieprzyjemności. Po zebraniu informacji na temat organizacji, stwierdziłem jednak, że klub jest wypłacalny i godny zaufania. Postanowiłem spróbować, zrobić krok w tył, żeby w konsekwencji się rozwinąć.
Otwarcie możemy przyznać, że ci się to udało. Dwa mistrzowskie tytuły greckiej ligi i awanse na European Masters możemy uznać za największe osiągnięcia w twojej karierze.
Ostatnie półtora roku to najbardziej stabilny okres nie tylko w mojej karierze, ale i moim życiu. Mam wrażenie, że przez ogarnięcie spraw prywatnych, mogę wreszcie skupić się na grze, co wpływa na nią bardzo pozytywnie. Stąd dobre wyniki – od momentu awansu do Ultraligi z drugiej dywizji w barwach soon to be named, na dwóch mistrzostwach Greek Legends League kończąc.
Jeśli chodzi o sprawy formalne – nie mogłeś w Grecji na nic narzekać?
Anorthosis Famagusta to najbardziej fachowa organizacja, z którą do tej pory miałem przyjemność współpracować. Wszyscy ludzi wokół okazali się godnymi zaufania, gościnnymi profesjonalistami. O ekipie mogę mówić w samych superlatywach. Nikt wcześniej tak dobrze na scenie League of Legends mnie nie potraktował. Do dziś utrzymuję kontakt z zarządem.
Mimo trofeów wznoszonych w lidze regionalnej, dobrych wyników nie udało przenieść się na European Masters.
Jeśli chodzi o European Masters, nie liczyłem na fajerwerki. Nie byliśmy w stanie osiągnąć lepszych wyników. Skład mieliśmy jaki mieliśmy. Treningi mieliśmy jakie mieliśmy, a w przeważającej większości te nawet się nie odbywały. Nie zmienia to faktu, że ostatni okres tak czy siak jest najbardziej owocny w mojej karierze.
Awans na European Masters można też uznać za potwierdzenie tego, że twoja droga – mimo sinusoidalnej kariery – ma sens.
Tak, choć wywalczenie biletu na European Masters z Grecji nie smakuje pewnie tak dobrze, jak awans dzięki Ultralidze. Mimo że niektóre organizacje wydają sporą kasę na wzmocnienia kadrowe, w greckiej lidze poziom jest dużo niższy. W pewnym sensie droga do międzynarodowych rozgrywek z GLL jest skrótem. To mimo wszystko fajne uczucie, ale nie bez powodu wracam do kraju. Nie satysfakcjonowałoby mnie kolejny występ na EU Masters wywalczony po linii najmniejszego oporu. Chcę więcej, mocniej, bardziej.
Jakub “kubYD” Grobelny – gracz PDW – jeszcze w barwach greckiego Anorthosis Famagusta. Fot. Anorthosis Famagusta
Wracasz do Polski i to z przytupem – od razu w PDW. Jaka historia stoi za twoim dołączeniem?
Rozmowy o potencjalnym transferze prowadziłem jeszcze za czasów 7more7 Pompa Teamu – przed samym European Masters. Co prawda nie pojawiła się wtedy konkretna oferta, ale rozpoczął się proces rozpoznawczy. Sztab szkoleniowy rozważał opcje na przyszły sezon i ja najwyraźniej byłem jedną z nich.
Jakie nadzieje wiążesz z zespołem?
Mimo że w off-seasonie dostałem kilka ofert, postawiłem właśnie na PDW. Nie bez powodu. Z uwagi na sztab szkoleniowy i potencjalny skład, który wtedy nie był jeszcze potwierdzony, to był mój pierwszy wybór. Uważam, że mamy ogromny potencjał, a każdy gracz jest na najwyższym poziomie, jeśli chodzi o polską scenę. To pierwsza kadra, w której od początku mam wrażenie, że to ja jestem najmniej pewnym elementem. Taki stan rzeczy bardzo mi się podoba. Wiem, że potrafię docisnąć, a w PDW nie brakuje mi niczego, by prężnie się rozwijać.
Będziesz – jak do niedawna Tabasko w iHG – pełnić rolę drużynowego tatusia?
Tatusia może nie, ale być może starszego brata. Wydaje mi się, że zebrałem sporo doświadczenia, którym mogę się podzielić. Popełniłem masę błędów na ścieżce kariery, przed którymi mogę młodszych zawodników najzwyczajniej w świecie przestrzec.
To skład z największym potencjałem na ewentualny sukces w Ultralidze, w którym miałeś dotychczas okazję grać.
Zdecydowanie. Podejrzewam, że jeśli w tym sezonie ktoś zaproponowałby mi dołączenie do innego składu z polskiej czołówki, mimo wszystko wybrałbym PDW. Dziś reszta zespołów może prezentować się lepiej, ale widzę, że moich kompanów stać na wiele. Znajdują się właśnie w okresie rozwoju, a ten może zaprowadzić ich bardzo daleko. To najlepsza drużyna, jaką mogłem sobie w tym momencie wymarzyć.
Apetyt na pierwsze mistrzostwo Ultraligi musiał ci więc bardzo wzrosnąć.
Jest ogromny. Potencjalny sukces wiele dla mnie znaczy. Muszę jeszcze raz pokazać, że potrafię i nie jestem wypalonym dziadkiem, który zmarnował lata na League of Legends. Nadchodzący sezon Ultraligi traktuję niczym okazję do tego, by udowodnić społeczności, że zasługuję na miejsce w czołówce.
Mimo 25 lat na karku wybiegasz czasem myślami poza Ultraligę i European Masters?
Gdybym o tym w ogóle nie myślał, mógłbym nie siadać przed monitor. Jeśli esportowiec pozbawiony jest ambicji, jego gra nie ma sensu. Mimo że wiem, jak daleko jest mi do najważniejszych lig na świecie czy nawet czołówki EU Masters, nadal myślę o LEC. Cieszę się więc z okazji otrzymanej od PDW. Teraz albo dynamicznie się rozwinę i zacznę grać dużo lepiej, albo zacznę powoli pakować manatki. Sam czuję deadline i nie chciałbym trzech kolejnych lat spędzić w kiepskich ligach ERL. Do or die.
Fot. Anorthosis Famagusta
[…] Φωτογραφία του kubYD που εμφανίζεται σε Πολωνικό μέσο […]