KEi: Odpoczywałem krótko, ale zdążyłem zresetować głowę i znów czuję głód gry
– Rozumiem, że mam dziewiętnaście lat, jestem młody i całe życie przede mną. Zdaję sobie też sprawę z tego, jakim szczęściem jest możliwość zarabiania dzięki grze w CS-a. Dla niektórych wypalenie w takich okolicznościach to abstrakcja. Ludzie muszą zdać sobie jednak sprawę z tego, że esport też jest pracą. A gracze mogą być tak po prostu zmęczeni – mówi nam Kamil „KEi” Pietkun, który powrócił z krótkiego urlopu i znów regularnie występuje z AVEZ Esport.
Co sprawiło, że nagle poczułeś potrzebę zrobienia przerwy od CS-a?
Składają się na to dwa czynniki. Pierwszym z nich jest zmęczenie. Kiedy w wakacje większość zespołów odpoczywała, my dzień po dniu podchodziliśmy do oficjalnych meczów. Zdarzały się sytuacje, że zakończyliśmy spotkanie o 24:00, żeby o 9:00 rozpocząć kolejne. W pewnym momencie zabrakło mi po prostu sił.
Zabrakło napędzających cię bodźców?
Już dwa tygodnie przed przerwą nie czułem motywacji. Może to dziwnie zabrzmieć, ale przestało mi zależeć nawet na wygrywaniu.
Zwątpienie to naturalna rzecz nie tylko w świecie esportu. Jestem w stanie sobie więc wyobrazić, że przez tak naładowany grafik dopadło i ciebie.
Kiedy w wakacje dzień w dzień grasz na pełnym skupieniu, a ludzie obserwują każdy twój ruch i oczekując cudów, w pewnym momencie przychodzi rezygnacja i potrzeba odpoczynku. Najgorsze, czego gracz może doświadczyć, to obrzydzenie grą. A mi – kiedy patrzyłem na CS-a – w pewnym momencie chciało się już rzygać.
Wygląda na to, że nie był to spontaniczny ruch. Decyzja przez jakiś czas w tobie dojrzewała.
Nie tylko nie była spontaniczna, ale też egoistyczna. Nie przyszedłem pewnego dnia, oznajmiając drużynie, żeby radziła sobie sama, bo chcę wolne. Decyzję podjąłem razem z zespołem – po rozmowach z zawodnikami i trenerem.
„Wakacje” to jedno ze słów kluczy. W czystej teorii to czas odpoczynku i relaksu. Tym bardziej dla młodych ludzi. Twoi rówieśnicy przeżywali przecież huczne imprezy i szalone wyjazdy.
Choć w pewnym sensie siedziało mi to w głowie, to dużo o tym nie myślałem. Odskoczni od gry potrzebowałem niezależnie od okoliczności. Wstawałem z łóżka – widziałem CS-a, siadałem do posiłku – widziałem CS-a, kładłem się do łóżka i zamykałem oczy – widziałem CS-a. Dzień w dzień CS, CS i tylko CS. Stwierdziłem, że jestem przejedzony. Wypalony.
Jesteś graczem, z którym polska scena wiąże niemałe nadzieje. Sam na pewno znasz swoją wartość. Nie jest tak, że w pewnym momencie zaczęła przygniatać cię presja?
Czułem, że w każdym meczu muszę pokazać się z najlepszej strony. Ludzie oczekiwali ode mnie tego, żebym mapa po mapie wykręcał nieprawdopodobne statystyki. A ja od dwóch tygodni wyraźnie odstawałem od poziomu, do którego zdążyłem przyzwyczaić kibiców. Dało się odczuć przez to dziwne napięcie, ale nie potrzebowałem do tego komentarzy z zewnątrz. Sam wiedziałem, że odpowiednio nie wykorzystuję swoich możliwości.
Z jednej strony nadmiar meczów, z drugiej strony brak energii napędzającej do zwyciężania. Odcisnęło się to na tobie jako człowieku?
Kilka tygodni przed przerwą denerwowałem się małymi rzeczami. Podczas meczu potrafiłem wpaść w furię przez pierdoły bez znaczenia. W głowie zaczęły krążyć mi różne dziwne myśli. Zauważyłem, że zmieniłem się jako człowiek. Skoczyło mi ego i za błędy zacząłem obwiniać kolegów. A jeszcze kilka miesięcy wcześniej byłem przecież oazą spokoju.
Zauważyliście z drużyną, że bezpośrednio wpłynęło to na jakość gry całego składu?
Jasne, że tak. W pewnym momencie nawrot wprost powiedział mi, że nadmierne nerwy wpływają na to, że prezentuję się gorzej. Zgodziłem się z tym i po krótkiej naradzie ustaliliśmy dwutygodniowy urlop.
Nie bałeś się tego, że jeżeli usiądziesz na ławce, a do gry wkroczy zmiennik – możesz stracić miejsce w składzie? W czystej teorii rezerwowy mógłby zaprezentować się tak dobrze, że oczarowałby resztę graczy.
W ogóle o tym nie myślałem, bo dostałem słowo od bogdana i nawrota. Czarno na białym ustaliliśmy, że po dwóch tygodniach wrócę do głównego składu. Nie było więc opcji, żeby ktoś wszedł na moje miejsce. Ufałem tym zapewnieniom.
Społeczność zareagowała na twój komunikat różnie. Jedni okazali wsparcie, inni pukali się w czoło.
Przez lata nauczyłem się tego, żeby ignorować podobne komentarze. Opinie ludzi w Internecie w ogóle mnie nie ruszają. Mowa zarówno o krytyce, jak i słowach wsparcia. Robię swoje i wiem, co jest dla mnie najlepsze. Sam doszedłem do miejsca, w którym się znajduje, więc żaden hejter nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.
– Jak ktoś w jego wieku może pieprzyć o wypaleniu? – pytali niektórzy.
Rozumiem, że mam dziewiętnaście lat, jestem młody i całe życie przede mną. Zdaję sobie też sprawę z tego, jakim szczęściem jest możliwość zarabiania dzięki grze w CS-a. Dla niektórych wypalenie w takich okolicznościach to abstrakcja. Ludzie muszą zdać sobie jednak sprawę z tego, że esport też jest pracą. Na niższym poziomie europejskim, na którym musimy dzień w dzień walczyć o punkty w rankingu, ta praca momentami jest naprawdę wycieńczająca. Gracze mogą być tak po prostu zmęczeni.
W środowisku graczy pokutuje przeświadczenie, że nie można mówić o problemach, bo bardzo łatwo zostać wyśmianym.
Tym charakteryzuje się społeczność Counter-Strike’a. Polska scena pełna jest hejterów. Chciałbym zobaczyć każdego krzykacza na moim miejscu. Jestem ciekawy, jaką frajdę czerpaliby po trzech miesiącach gry bez żadnej przerwy.
Urlop trwać miał dwa tygodnie, ale ostatecznie wróciłeś do gry już po siedmiu dniach. Tak krótka przerwa wystarczyła, żebyś poukładał sobie wszystko w głowie?
Po kilku dniach zdałem sobie sprawę, że nie mogę zostawić chłopaków na lodzie, bo zbliżały się ESL Mistrzostwa Polski, ESEA Mountain Dew League i kwalifikacje do międzynarodowych turniejów. Teoretycznie odpoczywałem krótko, ale zdążyłem w tym czasie zresetować myśli i znów czuję głód gry.
Znów możesz mieć duży wpływ na grę zespołu?
Aktualnie nie czuję się w pełni formy i wiem, że muszę poświęcić jeszcze trochę czasu, żeby wrócić na szczyt moich możliwości. Wiem jednak, że jestem na dobrej drodze, żeby do tego doprowadzić.
A jeśli spojrzałbyś na całokształt swojej gry w AVEZ Esport, jesteś zadowolony ze swojej dyspozycji indywidualnej?
Nie narzekam, ale zdaję sobie sprawę, że stać mnie na znacznie więcej. Z jednej strony dostrzegam, że czasem zapewniam drużynie przewagę, ale z drugiej widzę sporą przestrzeń do rozwoju. I do tego rozwoju nieustannie dążę.

Kamil „KEi” Pietkun – gracz AVEZ Esport – podczas sierpniowego obozu szkoleniowego. Fot. Kamil Zieliński
Nie jest tak, że po dojściu do Ośmiornic obudziłeś się trochę w nowej rzeczywistości?
Owszem – przeskok był ogromny. Po dołączeniu do AVEZ pierwsze cztery miesiące spędziłem na nauce. Musiałem przestawić się z gry w składach polegających tylko na umiejętnościach indywidualnych na funkcjonowanie prawdziwej drużyny. Pierwszy raz w życiu spotkałem się przecież IGL-em z prawdziwego zdarzenia. Nawrot bardzo mi zaimponował tym, jak potrafi poukładać zespół.
Niemało doświadczenia do zespołu wprowadził również byali. Jak zareagowałeś na informację, że będziesz grać w jednej drużynie z byłym Virtusem?
Jako dzieciak oglądałem mecze Virtus.pro i żyłem ich sukcesami. Losy byaliego śledziłem, nie myśląc w ogóle o tym, że kiedyś zacznę rozwijać swoją karierę. A dziś gramy w jednym zespole i naturalnie się z tego cieszę. W AVEZ wszyscy odczuli zresztą radość na wieść, że Paweł do nas dołącza.
Czym zaimponował ci najbardziej?
Najbardziej oczarował mnie spokojem. Kiedy dochodzi do najważniejszych momentów meczu – sytuacji clutchowych czy rund decydujących o wyniku – ręka mu nawet nie drgnie. Doświadczenie, brak nerwów, opanowanie – to coś, czego na pewno można się od byaliego nauczyć. Nie rozumiem ludzi, którzy zarzucają mu masę świństw, nie grając z nim nigdy w drużynie.
Pomyślałeś kiedyś o jego dołączeniu jak o potwierdzeniu tego, że idziesz w dobrą stronę?
Szczerze? Nie do końca. Zdaję sobie sprawę z tego, że jako AVEZ Esport jesteśmy bardzo dobrą drużyną i stać nas na dojście naprawdę daleko. To, że doświadczony i utytułowany zawodnik chciał grać razem z nami, nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem.
W pewnym momencie faktycznie mówiło się o was jak o jednych z najlepszych w Polsce. Jako nieliczni byliście w stanie przechodzić przez międzynarodowe kwalifikacje. Nagle zderzyliście się jednak z niewidzialnym murem.
W pewnym sensie nie jestem więc zadowolony z tego, jak toczą się losy naszej drużyny. W ESEA MDL nie idzie nam najlepiej, nie uzyskaliśmy awansu na DreamHacka Open Fall, a wyjazd do Los Angeles jest już tylko przeszłością. Znając nasze możliwości, trudno być usatysfakcjonowanym podobnym stanem rzeczy.
Wierzysz, że wyjdziecie wreszcie z tego zamkniętego koła?
Zdecydowanie. Jeśli chodzi o skład – mamy bardzo dobrych zawodników. Jeśli każdy zagra na sto procent możliwości, jesteśmy w stanie rzucić wyzwanie każdej drużynie na świecie. Między innymi dlatego potrzebna była mi przerwa. Nie mogłem pozwolić sobie na grę na pół gwizdka. Teraz musimy skupić się tylko na wyeliminowaniu kilku błędów. Potrzebny jest nam zimny prysznic, żeby wreszcie się obudzić i zagrać swoje.
Fot. AVEZ Esport / Kamil Zieliński