Jankos z awansem do finału mistrzostw świata!
Emocje z pamiętnego meczu Polska – Niemcy w 2014 roku to nic przy tym, co oglądaliśmy w dzisiejszym półfinale Mistrzostw Świata w League of Legends. Po emocjonującym widowisku Marcin „Jankos” Jankowski razem ze swoim G2 Esports pokonał SK Telecom T1 i awansował do wielkiego finału, w którym powalczy o najważniejszy sukces w karierze.
SKT T1 upada po raz pierwszy
Już faza wyboru postaci przyniosła wyborne informacje dla fanów europejskiej formacji. W pierwszym etapie banów Koreańczycy kompletnie zlekceważyli Xayhe, która w rękach Perkza jest perfekcyjnym narzędziem zniszczenia. G2 bez większego zaskoczenia postawiło więc na duet Xayah–Rakan, a Uma Jan zacierał tylko wspomniane ręce na wymarzone wejście w spotkanie. Kompozycje podopiecznych Grabbza uzupełnili Ryze oraz Kled, a Jankos postawił na jeden ze swoich najbardziej charakterystycznych picków, czyli Rek’Sai. Po drugiej stronie barykady zobaczyliśmy z kolei mało przekonujący wybór pokroju Neeko na midzie, która z automatu uniemożliwiła Fakerowi odgrywanie roli carry.
Premierowe zabójstwo w tym starciu padło łupem Capsa, który z pomocą swojego wspierającego wyeliminował legendarnego koreańskiego mid-lanera w okolicach piątej minuty. Na odpowiedź SKT nie trzeba było długo czekać, czego efektem były trzy szybkie fragi, a także zniszczenie pierwszej konstrukcji. Mistrzowie LCK powoli się rozpędzali, co na pewno nie było dobrą informacja dla skalującej się kompozycji G2 Esports.
Drużyna Polaka z każdą kolejną minutą udowadniała jednak, że ma sprecyzowany plan na pierwszą mapę tego BO5. Koreańczycy wyglądali na nieco zagubionych, a ich taniec wokół Barona Nashora wyglądał naprawdę blado przy Capsie tańczącym wokół wrogich wież inhibitorowych. Gdyby ubrać to w metaforę to mówilibyśmy tu o pojedynku tanecznym pomiędzy Patrickiem Swayziem z Dirty Dancing a Leszkiem Millerem w Tańcu z Gwiazdami.
G2 Esports odwlekało walkę drużynową aż do trzydziestej minuty i było to przepiękne zwieńczenie wszystkich poprzednich decyzji. Niewidoczny do tej pory Perkz popisał się niesamowitą inteligencją i umiejętnościami mechanicznymi, a wsparcie jego kolegów pozwoliło na rozgromienie Koreańczyków, co poskutkowało zapisaniem pierwszego oczka na koncie mistrzów starego kontynentu.
– SKT miało kompozycyjnie lepsze walki drużynowe, za to G2 chciało rozdzielać mapę i dlatego oddawali smoki czy Barona. Zyskiwali jednak presją na bocznych liniach i SKT desperacko szukało korzystnych walk, dlatego ta ostatnia była prowadzona na warunkach G2 – dużo przestrzeni dla Xayah oraz wąski przesmyk, gdzie świetnie sprawdza się Rakan. Indywidualnie SKT wygląda naprawdę dobrze, dlatego mimo pierwszej wygranej gry nie będzie to łatwa seria – mówił po pierwszej grze Daniel “Rajon” Pastusiak
Craps zalogował się do gry
Przewaga zdobyta przez Europejczyków pozwalała z optymizmem patrzeć w stronę kolejnej rundy tego epickiego starcia tytanów. Tym razem w fazie wyboru jedna i druga ekipa podjęła delikatne ryzyko, gdyż w szeregach SKT pojawił się duet Yasuo–Gragas, który z pewnością nie ma łatwego życia w początkowych etapach rozgrywki. G2 postawiło z kolei na takie postacie jak Jarvan, Ornn czy Galio, a ich głównym celem miało być utrzymanie odpowiedniego balansu w złocie.
Wczesny invade ze strony mistrzów LCK przyniósł co prawda pierwszą krew przelaną przez graczy G2, jednak SKT przynajmniej częściowo osiągnęło swój główny cel, gdyż Jankos został odpowiednio spowolniony. Od samego początku Faker i spółka postawili na agresywny i dynamiczny styl gry, który zaowocował stosunkowo szybko zdobytą przewagą.
Z minuty na minutę reprezentanci legendarnej koreańskiej organizacji wyglądali na coraz silniejszych, a przewaga w złocie urosła do naprawdę imponujących rozmiarów. Dodatkowo w kluczowych momentach, gdy wydawało się, że G2 będzie w stanie napsuć krwi swoim rywalom fatalne błędy pozycyjne popełnił Caps, który dał się wyłapać Koreańczykom praktycznie za darmo. Teddy na Yasuo zaczął siać ogromne zniszczenie w szeregach mistrzów LEC, a odwlekany przez długi czas wyrok śmierci musiał jednak w końcu nadejść. SKT doprowadziło do remisu, a europejscy fani po raz pierwszy w tej serii zaczęli drżeć przed trzykrotnymi zdobywcami pucharu mistrzostw świata.
Wszystko pod kontrolą
Wyrównanie wyniku otworzyło spotkanie na nowo. Trzecia mapa miała być kluczowa w kontekście uzyskania nie tylko punktu meczowego, ale również komfortu psychicznego. W drafcie zobaczyliśmy teoretycznie nieco bardziej standardowe picki, ale kluczowa miała być Xayah, która ponownie zagościła w szeregach G2. Nie można też nie wspomnieć o Elise, która trafiła w ręce Jankosa. Najlepszy polski zawodnik League of Legends w historii wrócił więc niejako do korzeni i stanął przed szansą na pięćdziesiąte w historii zwycięstwo przy użyciu jednego ze swoich ulubionych leśników.
Wczesny etap gry był bardzo wyrównany, ale mimo wszystko nieznaczna przewaga widoczna była po stronie SKT T1. Podopieczni Grabbza nie pozwolili jednak Koreańczykom na uzyskanie odpowiednio dynamicznego efektu kuli śnieżnej, a znikoma ilość błędów utrzymywała nadzieje na odwrócenie sytuacji o sto osiemdziesiąt stopni.
Około 24 minuty byliśmy świadkami walki drużynowej, która początkowo wyglądała dla mistrzów LEC gorzej niż tragicznie. Z gwiazdorskim spóźnieniem na imprezę dotarł jednak Perkz, który popisał się fantastycznymi umiejętnościami indywidualnymi i wyczyścił niemalże wszystkich pozostałych przy życiu członków SKT. G2 Esports poczuło krew i rozpoczęło swój marsz po zwycięstwo.
Sytuacja wydawała się opanowana, a wszystko miał rozstrzygnąć baron podjęty przez SKT w trzydziestej minucie meczu. Jankos i spółka ukarała jednak swoich rywali, a prawdziwa rzeź w szeregach podopiecznych kkOmy była również pierwszym gwoździem do trumny Koreańczyków. Kilka chwil później oglądaliśmy kolejną walkę – tym razem już w bazie mistrzów LCK. Swoim geniuszem znów popisał się Perkz, G2 rozgromiło przeciwników i to reprezentanci organizacji Ocelote’a znaleźli się o krok od wielkiego finału najważniejszych rozgrywek w uniwersum League of Legends.
RZEŹNIK Z POZNANIA
Jeszcze przed rozpoczęciem półfinału wiele mówiło się o wachlarzu postaci, jaki mamy szansę zobaczyć w trakcie rozgrywek. Poprzednie trzy drafty wyciągnęły wiele ciekawych rozwiązań, a czwarta faza wyboru również dostarczyła emocji. Khan na Vladimirze, Faker jako Qiyana czy wprowadzony z ławki Mata kontrolujący Nautilusa, a po drugiej stronie barykady Caps na Syndrze, Perkz jako Yasuo i przede wszystkim Jankos na swoim najbardziej charakterystycznym picku – Olafie. Wyobrażacie sobie lepszy moment na powrót rzeźnika z Poznania?
Król pierwszej krwi po raz kolejny udowodnił zresztą, że ten tytuł w dalszym ciągu przysługuje mu jak nikomu innemu. MVP letniego splitu LEC bardzo szybko wyeliminował Teddiego dając G2 Esports idealny start.
Późniejszy etap gry był bardzo wyrównany, ale przewaga z minuty na minutę wracała w ręce SKT T1. W kluczowym momencie G2 Esports obroniło jednak swoją bazę i rozpoczęło mozolną drogę ku zakończeniu BO5 wynikiem 3:1.
W okolicach trzydziestej minuty Europejczycy rozgromili SKT i zapisali na swoje konto Barona Nashora. Przewaga G2 rosła, a siła wypracowana wcześniej przez Koreańczyków przestała już robić wrażenie. Jankos i spółka wygrali kluczową walkę i tym samym wywalczyli awans do wielkiego finału, podobnie jak podczas MSI.
Powtórzyć sukces Shusheia
Jankosa dzieli tylko jeden krok od powtórzenia sukcesu Macieja „Shusheia” Ratuszniaka z pierwszych mistrzostw świata, podczas których Polak stanął na najwyższym stopniu podium. Do realizacji tego celu reprezentant G2 Esports potrzebuje tylko jednego zwycięstwa, które musi zdobyć w starciu przeciwko niesamowitemu FunPlus Phoenix. Czy Jankos zostanie mistrzem świata? Czy wzniesie najważniejsze trofeum? Przekonamy się za kilka dni, bo wielki finał odbędzie się 10 listopada o 13:00!
Fot. Riot Games / Colin Young-Wolff