izak: Komentatorskie dokonania są moją spuścizną [WYWIAD]

izak: Komentatorskie dokonania są moją spuścizną [WYWIAD]

29.10.2021, 17:59:14

Po tylu latach spędzonych na scenie mam świadomość tego, ile wrażeń potrafię dostarczyć widzom. Nawet jeśli część kibiców nie śledzi moich poczynań na co dzień, bo gram wtedy w Call of Duty Warzone, Path of Exile czy zupełnie inny tytuł, mój komentarz wciąż jest dla wielu magnesem. To dla mnie bardzo budujące. Jestem dumny z tego, że po roku czy dwóch latach przerwy od regularnego relacjonowania rozgrywek, społeczność wyczekuje mojego powrotu do studia. Mało rzeczy na świecie satysfakcjonuje tak, jak poczucie tego, że ludzie w ciebie wierzą. To jeden z największych sukcesów, jakie osiągnąłem w życiu – mówi nam Piotr „izak” Skowyrski podczas szczerej rozmowy o powrocie do komentowania przy okazji PGL Majora w Sztokholmie.

Major powrócił po dwóch latach nieobecności, a dokładniej 779 dniach posuchy. Komentowanie wydarzenia tej rangi po tak długiej przerwie musi być jeszcze bardziej ekscytujące.

Trudno się z tym nie zgodzić. Prawda jest taka, że cały świat Counter-Strike’a czekał na Majora z utęsknieniem. Niektórzy pewnie nawet nie spodziewali się tego, jak bardzo potrzebują jego powrotu. Sam nie wiedziałem, że będę odczuwać aż takie emocje. Kiedy rozmawialiśmy z Fantasyexpo na temat zakupu praw, a następnie faktycznie je zdobyliśmy, podchodziłem do całej sytuacji na chłodno i właściwie się nie ekscytowałem. Wszystko zmieniło się kilka dni przed startem wydarzenia. Kiedy zacząłem zapraszać ludzi do oglądania CS-a na najwyższym poziomie – wreszcie poczułem motylki w brzuchu. Cieszę się, że do tego doszło, bo komentator musi żyć rozgrywkami. Emocje są jego motorem napędowym.

Brak początkowego zapału może wynikać z tego, że przez ostatnie dwa lata zdążyliśmy wpisać CS-a w rutynę ciągle powtarzających się wydarzeń internetowych. Łapałeś się w tym czasie na tęsknocie za wydarzeniami LAN-owymi?

Nie do końca, gdyż nie widzieliśmy Polaków, którzy mogliby powalczyć na wspomnianych wydarzeniach. To właśnie kondycja krajowej sceny, a nie przenosiny rywalizacji do Internetu sprawiły, że spadł mi zapał do śledzenia rozgrywek. Oczywiście, sam brak LAN-ów również znacznie wpłynął na postrzeganie turniejów, ale to kiepskie wyniki polskich drużyn czy nawet pojedynczych zawodników znad Wisły najbardziej bolały. W Sztokholmie śledzimy na szczęście trzech Polaków, więc będzie komu kibicować.

Trwającego Majora ogłoszono wydarzeniem symbolicznym – mającym niejako zwieńczyć pandemiczną erę. Mam wrażenie, że przez przenosiny rozgrywek do Internetu środowisko CS-a zdążyło znudzić się… samym sobą.

Esport wyrastał w Internecie, więc rozgrywki online wydają się naturalnym miejscem jego rozwoju. Po latach rywalizacja dotarła jednak na stadiony i wielkie areny, przyciągając jeszcze więcej kibiców. Początkowo nie widziałem problemu w przeniesieniu zmagań do sieci. Dopiero po jakimś czasie wszyscy zdaliśmy sobie jednak sprawę z tego, że ekscytację podsycają właśnie turnieje LAN-owe. Fakt, że na własne oczy możesz zobaczyć reakcje zawodników, a także usłyszeć ich krzyki czy dźwięki dochodzące z trybun podkręca emocje. Widok wielkiej sceny i trofeum czekającego na najlepszych, a także obrazki licznych kibiców potęgują je jeszcze bardziej. Po miesiącach, roku czy w końcu dwóch latach przerwy brak wydarzeń LAN-owych zaczął boleć. Bardzo boleć.

LAN-y niejako porządkowały też scenę. Wprowadzały hierarchię. Ogarniały chaos.

Dokładnie. Nagle okazało się, że prawdziwe potęgi upadają w walce z maluczkimi. Dostaliśmy jasny dowód tego, że turnieje LAN-owe rządzą się zupełnie innymi prawami. To, że gracze zaczęli rozgrywać mecze z komfortowego miejsca – bez kibiców, kamer zwróconych w ich stronę i dodatkowej presji, sprawiło, że scena wywróciła się do góry nogami, a mocarze z łatwością wpadali w tarapaty. Counter-Strike zdecydowanie potrzebuje powrotu ogromnych wydarzeń. Pragną tego nie tylko kibice, ale też gracze marzący o tym, aby swoją wielkość budować nie przez Internet, a właśnie na scenie.

Ostatnie kilkanaście miesięcy bez wątpienia było czasem refleksji i namysłu nad tym, jak świat CS-a powinien radzić sobie z kolejnymi wyzwaniami. Sam też miałeś pewnie okazję do tego, aby zastanawiałeś się nad swoim statusem w świecie esportu.

Za mną przerwa w regularnym komentowaniu. Pojawiłem się podczas Intel Extreme Masters czy kilku pojedynczych turniejów, ale mówimy o sporadycznych wyskokach, a nie tendencji. Zdaję sobie sprawę z tego, że zniknąłem ze sceny komentatorskiej. To jednak nie efekt pandemii, a zmian w życiu prywatnym. Zostałem tatą, co porządnie rozregulowało moją dobę.

Zarwane nocki?

Jako gracz zazwyczaj kładłem się o 3:00 czy 4:00 nad ranem. Kiedy na świat przyszła moja córka, czasu na sen było jeszcze mniej. Przez rok w żadną noc nie przespałem ośmiu godzin, przez co regularnie chodziłem przemęczony. Oczywiście w pełni to zaakceptowałem, bo tak właśnie wygląda rodzicielstwo. Komentator nie może pozwolić sobie jednak na brak energii. Podstawą pracy przed mikrofonem jest to, aby być wypoczętym i odpowiednio zregenerowanym. W innym wypadku nie jesteś w stanie odpowiednio oddać meczowych emocji. A przecież to jest najważniejsze w mojej profesji.

Wygląda na to, że świadomie odsunąłeś się w komentatorski cień.

Najzwyczajniej w świecie brakowało mi sił. Nie chciałem dopuścić do sytuacji, w której zamiast ekscytować się wybitnymi fragami, odliczałbym czas do końca transmisji i kolejnej drzemki. Wiedziałem, że jak usiądę do komentowania, nie dam z siebie stu procent i ludzie będą przez to zawiedzeni. Nagle społeczność mogłaby zapomnieć o izaku jako wielkim komentatorze, a zobaczyłaby dziada za mikrofonem. 

Co się więc zmieniło, że znów widzimy cię pełnego energii i pasji do komentowania?

Przede wszystkim zmodyfikowałem harmonogram dnia. W tym roku nie zarywam już nocek. Chodzę spać o 24:00, wstaję o 8:00 czy 9:00 rano, jestem wypoczęty, rozpiera mnie energia, a gdy siadam przed mikrofonem i daję z siebie wszystko, emocje wręcz mnie rozsadzają. Petarda. Nagle jeden dzień rozgrywek przenosi mnie w czasie i sprawia, że jaram się esportem jak wtedy, gdy Virtus.pro osiągało największe sukcesy. Kiedy komentowałem kwalifikacje do Majora z udziałem Anonymo Esports – znów poczułem wielką ekscytację. Widownia zebrała się tłumnie, a ja zebrałem się w sobie i pokazałem, że komentowanie wciąż jest moją pasją i wielką miłością. Chciałem wrócić z impetem. Tak, aby ludzie zapamiętali mnie jako gościa, który dostarcza im super wrażeń i emocji.

Obserwowałem krucjatę Anonymo z twoim komentarzem, ale też wcześniejsze wyskoki polskich zespołów w kwalifikacjach do mniej znaczących turniejów, gdy raz na jakiś czas wracałeś przed mikrofon. Nagle polska społeczność budziła się z letargu i napędzała się nawzajem w rytm twoich krzyków. 

To po prostu piękne. Dosłownie wzruszające. Podczas streamów nie mam już tylu widzów, co w czasach największej popularności mojego kanału. Kiedy jednak wracam do komentowania, widzę nagły przypływ oglądających. Ludzie szanują mnie za to, czego dokonałem jako komentator i doceniają moje umiejętności. Mam przez to świadomość, że zostawiłem po sobie coś znaczącego i ważnego dla środowiska esportowego. Komentatorskie dokonania są moją spuścizną.

Możemy spodziewać się więc tego, że częściej będziesz pojawiać się w studiu?

Gdy wiele lat temu pytano mnie, kim jestem, odpowiadałem w następującej kolejności: “komentatorem, streamerem, YouTuberem”. Po pewnym czasie szyk wywrócił się do góry nogami i relacjonowanie meczów zeszło na dalszy plan. Chciałbym jednak wrócić do korzeni. I mam nadzieję, że ze wsparciem mojego głosu polskie zespoły znów zaczną przebijać się do czołówki. Liczę, że skomentuję jeszcze niejeden sukces krajowej drużyny na światowej scenie.

Twój głos jest nieodzownie związany z historią polskiego CS-a i poniekąd stał się jego symbolem. Ale pewnie zdajesz sobie z tego sprawę…

Po tylu latach spędzonych na scenie mam świadomość tego, ile wrażeń potrafię dostarczyć widzom. Nawet jeśli część kibiców nie śledzi moich poczynań na co dzień, bo gram wtedy w Call of Duty Warzone, Path of Exile czy zupełnie inny tytuł, mój komentarz wciąż jest dla wielu magnesem. To dla mnie bardzo budujące. Jestem dumny z tego, że po roku czy dwóch latach przerwy od regularnego relacjonowania rozgrywek, społeczność wyczekuje mojego powrotu do studia. Mało rzeczy na świecie satysfakcjonuje tak, jak poczucie tego, że ludzie w ciebie wierzą. To jeden z największych sukcesów, jakie osiągnąłem w życiu.

Trzymajmy więc kciuki za Polaków. Jeśli co najmniej jeden z nich wystąpi w finale Majora, po raz kolejny zrelacjonowałbyś historyczny dla biało-czerwonych turniej.

To byłaby piękna historia. Najbardziej cieszy oczywiście forma hadesa i Dychy, bo obaj przebijają się w ENCE. Mam wrażenie, że przez ostatni rok przygotowywali się właśnie pod turniej w Sztokholmie, czego dowodem jest awans do czołowej szesnastki turnieju. To w nich widzę nadzieję Polaków. Przypomina mi się Intel Extreme Masters w Katowicach, gdy fiński zespół – jeszcze bez biało-czerwonych na pokładzie – dotarł do finałów, zaskakując tym cały świat. Myślę, że znów patrzymy na ekipę, która może zaskoczyć. Życzę tego Pawłowi, Olkowi i wszystkim kibicom znad Wisły, bo jako społeczność potrzebujemy sukcesów naszych graczy.

A Evil Geniuses?

Z całym szacunkiem do MICHA i jego umiejętności, ale Evil Geniuses mierzy się z ogromnym kryzysem. Szanse jego zespołu oceniam na niewielkie. Wydaje mi się, że w finale zobaczymy albo dwóch Polaków, albo żadnego. 

Sam fakt, że Evil Geniuses przygodę z Majorem rozpocznie od fazy legend jest dość kontrowersyjny.

Chaos stworzony przez przenosiny do Internetu i odwołanie ostatniego Majora zbiera swoje żniwo. Można powiedzieć, że MICHU na turniej w Sztokholmie dostał się na farcie. Na początku przygody Michała w amerykańskiej formacji oczekiwania co do niego i całej drużyny były dużo większe. Ogrom problemów, z jakimi spiera się zespół solidnie obniżył im jednak poprzeczkę. Poziom w fazie legend jest tak wysoki, że awans Evil Geniuses do play-offów wydaje się wręcz niemożliwy. Zespół, który wciąż nie wypracował sobie podstaw, nie jest w stanie na równi mierzyć się z ekipami dopinającymi najmniejsze szczegóły na ostatni guzik.

W ostatnim czasie głośno zrobiło się też o pashy i powołaniu Jarka do roli rezerwowego Teamu Liquid. Doskonale wiemy, że to zabieg marketingowy, ale przez chwilę możemy przynajmniej pośmiać się z tego, że Polska wystawiła czterech reprezentantów na Majora.

Gdyby jakimś cudem pasha wjechał do Teamu Liquid jako zawodnik, transmisje na całym świecie biłyby rekordy popularności. Ludzie chcieliby zobaczyć, jak Jarek poradzi sobie w akcji po latach przerwy od profesjonalnego grania. Dla mnie byłaby to wyjątkowa chwila, bo od dwóch lat razem rywalizujemy jako Emeritos Banditos. Znam jego dobre i słabe strony. Wiem, w jakiej jest formie. Świetnie byłoby skomentować mecz z jego udziałem na Majorze. Szanse na to są jednak nikłe i życzyłbym Teamowi Liquid, żeby tak się nie stało. Dla zespołu byłaby to tragedia. Dla kibiców ciekawostka. Dla Jarka kolejny wyjątkowy rozdział w karierze.

Podejrzewam, że negocjacje Emeritos Banditos ze sztabem Teamu Liquid były bardzo długie…

Nikomu nie chcemy robić pod górkę. Jak ktoś chce zagrać sobie na Majorze, droga wolna! (śmiech)

Fantasyexpo połączyło siły z FRENZY. Dzięki temu polska transmisja z PGL Majora w Sztokholmie transmitowana będzie zarówno na kanale Piotra “Izaka” Skowyrskiego, jak i w telewizji Polsat Games.

Fantasyexpo połączyło siły z FRENZY. Dzięki temu polska transmisja z PGL Majora w Sztokholmie transmitowana będzie zarówno na kanale Piotra “Izaka” Skowyrskiego, jak i w telewizji Polsat Games.

Skoro wróciliśmy już do tematu Majora. Szwedzi czekali na powrót mistrzostw świata na ich ziemie aż siedem lat. Ostatni turniej tej rangi odbył się w Jönköping w 2014 roku.

Szwedzi przez kilka lat byli istnymi dominatorami światowej sceny. Od 2013 do 2015 roku Ninjas in Pyjamas i Fnatic rozkładały inne formacje po kątach. Gdy przestali regularnie wygrywać wszystko, co się tylko da, nadal utrzymywali się w ścisłej czołówce. W międzyczasie zbroiły się kolejne szwedzkie drużyny, które skakały w rankingu. Major przez lata omijał jednak ich kraj. Jakże ironiczne jest więc to, że gdy ten zawitał wreszcie do Sztokholmu, na turnieju zameldowała się tylko jedna drużyna ze Szwecji – w dodatku z Duńczykiem na pokładzie. Żeby tego było mało – Ninjas in Pyjamas nawet przed własną publicznością nie należy raczej do faworytów. Nie zmienia to faktu, że ten kraj na powrót Majora po prostu zasługiwał. To miejsce jest poniekąd kolebką CS-a.

Kto w takim razie jest faworytem do triumfu?

To dobre pytanie, bo brak zawodów LAN-owych sprawił, że gracze przyzwyczaili się do gry w kontrolowanych warunkach. Teraz muszą wyjść ze strefy komfortu, w której tkwili przez dwa ostatnie lata. Jestem ciekawy, jak odnajdzie się w tym Natus Vincere, które przez rewelacyjną formę w Internecie jest bezsprzecznie głównym faworytem do zwycięstwa. Brak doświadczenia b1ta czy Perfecto na wielkich turniejach może dać się im jednak we znaki. Uważnie przyglądać trzeba się również Gambit Esports, które w ostatnim czasie wzbiło się na bardzo wysoki poziom. To drużyna z krwi i kości, a na dodatek nie brakuje jej błyszczących indywidualności. Nie lekceważyłbym też FURII. Brazylijczycy mogą zaskoczyć – prawdopodobnie nie w kontekście zwycięstwa, ale np. dojścia do półfinału.

A propos samego Natus Vincere… Wspomniałeś b1ta czy Perfecto, ale mam wrażenie, że PGL Major w Sztokholmie jest szczególnie istotny przede wszystkim dla s1mple’a. Na jego poczynania skierowane będą oczy całego świata. Jak bowiem nazywać się najlepszym na świecie bez trofeum z Majora w gablocie?

To prawdopodobnie najlepszy gracz w historii Counter-Strike’a, ale dopóki nie wygra Majora, nie będzie mógł z czystym sumieniem się nim nazwać. Serce podpowiada mi, że to numer jeden, ale rozum każe czekać na przypieczętowanie statusu tytułem mistrza świata. Obawiam się jednak – choć oczywiście Natus Vincere jest faworytem – że po raz kolejny s1mple obejdzie się ze smakiem. W powietrzu unosi się zapach niespodzianki. Na pierwszym od dwóch lat Majorze wydarzyć może się dosłownie wszystko.

Wyskok drużyny, po której się tego nie spodziewamy, na pewno byłby sporym odświeżeniem po trzech Majorach z rzędu wygranych przez Astralis.

Fakt, że PGL Major w Sztokholmie w ogóle się odbył, jest już odświeżeniem samym w sobie. Sam przede wszystkim liczę na masę fantastycznych spotkań. Jaram się każdym meczem, który komentuję i będę komentować. Możecie być pewni, że za każdym razem, gdy chwycę za mikrofon, ekscytacja będzie rosnąć do granic możliwości. Na tym poziomie wszystkie pojedynki potrafią elektryzować. Jeszcze pięć lat temu na liście uczestników Majorów widzieliśmy cztery czy pięć zespołów, które znacznie odbiegały poziomem od reszty stawki. Dziś te granice znacznie się zatarły.

Nie boli cię fakt, że nie komentujesz meczów ze Sztokholmu, tylko z warszawskiego studia Polsat Games?

Zupełnie nie. W Szwecji byłem choćby podczas ASUS ROG Comminity Challenge czy DreamHacka Summer i uważam to za przygnębiające miejsce. Perspektywa dwóch tygodni spędzonych w Sztokholmie wcale by mnie nie zachwycała. Doceniam to, że polską transmisję realizujemy z Warszawy i wieczory mogę spędzać z rodziną. Lubię zresztą komentować ze studia, bo mogę wówczas skupić się wyłącznie na pracy – bez rozpraszaczy atakujących z wielu stron. Kiedy w pomieszczeniu znajdują się tylko drugi komentator, Counter-Strike i ja, daję z siebie sto procent.

Nie tęsknisz mimo to za obecnością w centrum wydarzeń, gdy krzyki publiki możesz usłyszeć nie z przekazu transmisyjnego, a prosto z trybun?

Jasne, że tęsknię. Najciekawszą częścią pracy komentatora esportowego jest przyglądanie się rozgrywkom z samego epicentrum. Emocje są wtedy niemal namacalne. Wrzawa kibiców zagrzewa do jeszcze mocniejszego zdzierania gardeł. Brawa nakręcają narrację i nawet najmniejsze rzeczy sprawiają, że chce ci się latać. Odczuwają to nie tylko zawodnicy, ale również osoby relacjonujące ich mecze. Dlatego w Sztokholmie chętnie spędziłbym może nie dwa tygodnie, ale na pewno fazę play-off.

Jakiego Majora wspominasz więc najlepiej?

Bardzo dobrze wspominam 2014 rok i finały ESL Major Series One. To historyczny moment – pierwsze mistrzostwa świata organizowane w Polsce, zwieńczone w dodatku zwycięstwem Virtus.pro. Mimo że nie komentowałem rozgrywek, siedziałem wtedy na trybunach. Kibicowałem z całych sił, zdzierając gardło bardziej niż przed mikrofonem. Atmosfera była niesamowita. Wspomnienia są piękne. Z innymi kibicami stworzyliśmy wówczas wspaniałą wspólnotę, która razem trzymała kciuki za Polaków.

To, że obserwowałeś turniej z innej pozycji niż komentatora, mógł pozytywnie wpłynąć na twój warsztat. Taka perspektywa musi być dla ciebie niezwykle cenna.

Na pewno nie narzekam, że nie skomentowałem największego sukcesu polskiej drużyny CS:GO. Obecność wśród kibiców w tak historycznym momencie zbudowała we mnie emocjonalną bazę i zwiększyła świadomość tego, jak ludzie reagują na wszystko, co dzieje się podczas meczu. Dzięki temu jestem lepszym komentatorem.

A jeśli chodzi o Majora, który najbardziej zapadł ci w pamięć już z perspektywy komentatora? 

Wskażę PGL Majora w Krakowie. W połowie 2017 roku niewielu ludzi stawiało na Virtusów. Wydawało się, że nic z ich występu nie będzie. Zaczęliśmy zresztą od bilansu 0:2 w fazie grupowej, byliśmy jedną nogą poza turniejem i nagle zerwaliśmy się do powrotu. A reszta jest już historią. Niesamowity comeback w ćwierćfinale, jaki nie byłby możliwy bez wsparcia kibiców. Trybuny bardzo chciały sukcesu Virtus.pro. Stały się szóstym zawodnikiem, dzięki któremu zespół pogrążony w kryzysie i skazywany na pożarcie nagle dochodzi do półfinału. Wielkie wydarzenie. Gdy o tym mówię, ciarki przechodzą mi przez całe ciało.

Wszyscy pamiętamy odśpiewany hymn Polski, biało-czerwone flagi powiewające na trybunach, pamiątkowe koszulki Virtusów czy łzy pashy dziękującego kibicom. Dla polskiej społeczności to turniej niesamowicie ważny. Wszyscy życzylibyśmy sobie tego, aby fani znad Wisły znów mogli w podobny sposób wspierać idoli z kraju.

Myślę, że potencjał polskiej publiczności jest nawet większy niż w czasach Virtus.pro. Złota Piątka wybudowała solidne fundamenty, ale wierzę, że Polacy mogą postawić na nich jeszcze imponujący wieżowiec. Potrzebujemy tylko kolejnego przebudzenia i następców, którzy z powodzeniem będą walczyć na najwyższym poziomie. Pozostaje nam czekać na bohaterów przejmujących pałeczkę. Nasi kibice są głodni. Niesamowicie głodni. Wypatrują formacji, która raz jeszcze zmotywuje ich do zdzierania gardeł. 

Odważne stwierdzenie. Mam wrażenie, że z uwagi na wieloletni marazm polskiej sceny mało kto w ogóle brał taki scenariusz pod uwagę.

Świadomość społeczeństwa na temat esportu rośnie. Jeśli mecz Anonymo w kwalifikacjach do Majora ogląda 100 tysięcy osób, jestem w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której ich występy na mistrzostwach świata śledzi kilka razy więcej kibiców. Ostatnie lata to jednak posucha i smutny upadek krajowej sceny. Pozostaje nam czekać na przebudzenie z letargu. Pierwszy zespół, jaki tego dokona, ma szansę stworzyć imperium większe niż Virtusi.

***

Fantasyexpo połączyło siły z FRENZY. Dzięki temu polska transmisja z PGL Majora w Sztokholmie transmitowana będzie zarówno na kanale Piotra “Izaka” Skowyrskiego, jak i w telewizji Polsat Games.

Fot. Polska Liga Esportowa / Maciej Kołek

Tagi:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najbardziej oceniane
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
rudy zakolak
rudy zakolak
1 rok temu

izak potrafi tylko się wydzierać