
ESL Pro League nie dla dychy i snatchiego. Sprout przegrywa z Endpoint
Jeden z nich ostatni raz w ESL Pro League występował w sezonie dziesiątym, drugi w siódmym. Paweł „dycha” Dycha i Michał „snatchie” Rudzki na powrót do najlepszej ligi świata będą musieli jeszcze jednak poczekać, ponieważ ich Sprout przegrało z Endpoint i w 13. edycji nie zagra.
Mecz zaczął się od prowadzenia 1:0 zawodników Endpoint, bo do wielkiego finału dotarli z drabinki wygranych. Prawdziwą walkę mieliśmy więc oglądać od Traina, na którego zdecydowali się oponenci Sprout. Kilkanaście minut od startu tej mapy mieliśmy jednak wątpliwości, czy w ogóle to starcie powinno być kontynuowane. Mieliśmy nawet taki pomysł, że można po prostu z góry wyrównać wynik całego spotkania i przejść spokojnie do Vertigo.
Wynikało to z tego, jak radziła sobie formacja Polaków. Wszystko zaczęło się od ace’a Pawła „dychy” Dychy, który był najbardziej wyróżniającym się graczem spośród wszystkich obecnych na serwerze. Same za siebie mówią statystyki, które na pierwszej mapie wyniosły u niego 23:6. Świetna dyspozycja dychy i jego kompanów dawała już duże nadzieje po stronie broniącej, w której stracili tylko dwie rundy. W drugiej części nie pozostawili wątpliwości i dokończyli Traina wynikiem 16:2, wyrównując stan całego meczu.
Trochę też się chyba uśpili, bo na początku Vertigo byli praktycznie nieobecni. Endpoint po kilku minutach prowadziło już 5:0. Dopiero wtedy nastąpiło przełamanie i dało nadzieje, że Sprout wróci do gry. I faktycznie wróciło, bo po połowie wygrywało już 8:7. Do tego zdobyło drugą pistoletówkę, jednak oponenci odpowiedzieli bardzo szybko. Kolejne chwile tego pojedynku to gra mieszana, nieraz bardzo szalona i niezrozumiała. Sprout traciło dziwne fragi, zostało ponownie uśpione, ale tym razem nie miało już czasu na powrót. Musiało uznać wyższość przeciwników, którzy radzili sobie zdecydowanie lepiej. Zdobywali fulle, wyłapywali indywidualności.
I dzięki temu zdobyli drugą mapę, przybliżając się do ESL Pro League. Niestety na dwóch pierwszych lokacjach mało widoczny był Michał „snatchie” Rudzki. Na szczęście przebudził się już na początku Inferno, na które niemiecko-polski skład wszedł zdecydowanie pewniej. Zdobył dwie rundy, później zaliczył małe potknięcie, ale po chwili wrócił na właściwe tory i rezultat 2:3 zamienił na 8:3. Optymizm na chwile przygasł, bo Endpoint ponownie znalazło sposób na ataki i faktycznie zaczęło zagrażać rywalom.
Finalnie i tak połowa zakończyła się prowadzeniem 10:5, więc cały czas pozostawały nadzieje na decydującego Mirage’a. Mimo słabego początku po zmianie stron, Sprout otworzyło worek z pomysłami na rozgrywanie rund i z wyniku 10:7 doprowadziło do zakończenia mapy. Do końca nie straciło już żadnej rundy, triumfowało 16:7 i utrzymało się w walce o najważniejszą ligę świata.
Ostatnia mapa tego ważnego meczu zaczęła się niemal idealnie dla polsko-niemieckiej mieszanki, która najpierw grała po stronie terrorystów. Na jej konto trafiły pierwsze trzy rundy, więc można było rozpocząć ostatni etap wyścigu z podniesioną głową. Nie trwało to jednak długo, bo Sprout znów wróciło do niezrozumiałych ruchów. Niepewne ataki nie dawały skuteczności, nie poprawiały też sytuacji. Formacja dychy i snatchiego do przerwy przegrywała 5:10.
Nadzieją dla niej było zdobycie drugiej pistoletówki, a także kolejnych rund. W pewnym momencie tablica wyników wskazywała już 9:10. Parafrazując jednak pewne powiedzenie, po słońcu przyszły chmury. I były to chmury burzowe, więc nie było mowy o dobrych humorach. Endpoint uszczelniło bowiem obronę, zbliżając się coraz bardziej do mety. I w końcu do tej mety dotarło, wygrywając 16:11 zapewniając sobie awans do 13. sezonu ESL Pro League.
Oznacza to, że na powrót snatchiego i dychy do najlepszej ligi świata będziemy musieli jeszcze poczekać.
Fot. DreamHack / Stephanie ”Vexanie” Lindgren