dycha: Powrót na polską scenę jest na szarym końcu moich rozważań

dycha: Powrót na polską scenę jest na szarym końcu moich rozważań

03.12.2020, 17:00:42

Ciągłe walczenie o swoje mi się znudziło, skoro w efekcie i tak zawsze zostawałem supportem Spiidiego lub denisa. Musiałem to skończyć, żeby nie zwariować. Każdy przegrany wysoko mecz – jak na przykład dwa razy 4:16 przeciwko Complexity – stawał się szpilką. W ważnych turniejach – nie licząc ESL One Cologne – lepsi przeciwnicy regularnie się po nas przejeżdżali. Nie dawali nam szans. Zamiatali nas pod dywan, jak nikomu niepotrzebny paproch. A zmiany nie nadchodziły – mówi nam Paweł „Dycha” Dycha w szerokiej rozmowie zdradzającej kulisy zmian w Sprout.

Jesteś smutny, rozemocjonowany, przytłoczony czy odsunięciu się od Sprout nie towarzyszyła ci wielka ekscytacja?

Podszedłem do sprawy zupełnie inaczej niż do odejścia z poprzedniej drużyny. Teraz właściwie na mnie to nie wpłynęło. W pewnym momencie rozmawiałem po prostu z samym sobą i doszedłem do wniosku, że podjęcie tej decyzji jest najlepszą z możliwych opcji. Nie ma w tu miejsca na większą filozofię. Od długiego czasu widać było, że w drużynie się nam nie układa. Ostatnie turnieje stały się ciosem, który tylko przyspieszył wyrok.

W tym miejscu trzeba rozwiać wszelkie wątpliwości, bo ludzie różnie odczytali ogłoszenie Sprout. Prawda jest jednak taka, że sam zdecydowałeś o odejściu.

Z menadżerami i osobami odpowiedzialnymi za Sprout rozmawiałem o tym od dłuższego czasu. Obie strony zdawały sobie sprawę z tego, że mimo starań nie jesteśmy w stanie rozwiązać naszych problemów. Zakomunikowałem więc, że w najbliższych tygodniach – kiedy tylko dokończymy wszystkie turnieje – podejmę ostateczną decyzję. Kiedy po raz kolejny przegraliśmy w finale ESEA MDL bolesnym wynikiem, byłem już niemal pewny swego. Żenująca porażka z ALTERNATE aTTaX dzień później tylko mnie w tym utwierdziła. Taka drużyna nie powinna być dla nas żadnym problemem, a zostaliśmy zmiażdżeni.

Długo rozważałeś wszystkie “za i przeciw”?

Decyzji o odejściu nie podjąłem z dnia na dzień. Nie jest tak, że małolat postanowił się zbuntować i odszedł z zespołu. To efekt wielogodzinnych rozmyślań i rozmów z kilkoma osobami. Od dawna zespół nie funkcjonował tak, jak powinien. Główkowaliśmy, pracowaliśmy, szukaliśmy rozwiązań, efektem czego nie była poprawa. Pojawiały się za to kolejne kłopoty. W końcu zdałem sobie sprawę z tego, że jeśli organizacja sama nie chce wpłynąć na skład, to najłatwiejszym rozwiązaniem będzie moje odejście. W innym wypadku zarówno ja, jak i zespół stalibyśmy w miejscu.

Zmieniłbyś decyzję, jeśli udałoby się wam awansować do ESL Pro League?

Prawdopodobnie nie. Jeśli pomógłbym zakwalifikować się chłopakom do ESL Pro League, to ustąpiłbym miejsca innemu zawodnikowi. Frustracja narastająca we mnie od tygodni sprawiła, że byłem zmotywowany do odejścia. Przegrywamy – koniec. Wygrywamy – też się żegnamy i zaczynam robić swoje.

To zaskakujące podejście. Niewielu graczy poszłoby tą ścieżką. Co cię tak bardzo frustrowało?

W Sprout stałem się zupełnie innym graczem niż w Teamie Kinguin, devils.one czy Aristocracy. Robiłem wszystko, co mogłem, by pomóc zespołowi. Gdy coś mi nie pasowało, gryzłem się w język i milczałem. Starałem się nie narzekać na cokolwiek, nawet jeśli musiałem działać wbrew sobie. W pewnym momencie czara goryczy się przelała. Choć dawałem z siebie wszystko, nie dostawałem z powrotem niczego. A momentami zespół nie chciał nawet z mojej pomocy korzystać i było tylko gorzej.

Gorzej zarówno z drużyną, jak i z tobą. 

Robiłem rzeczy, których nie cierpiałem. Niezliczoną ilość razy przystawałem na kompromis. Grałem na niewygodnych pozycjach. Kosztem własnego rozwoju ułatwiałem grę innym. Na pierwszym miejscu stawiałem jednak zespół. Zaciskałem więc zęby i przymykałem na wiele spraw oko. Naturalnie odbijało się to na mnie jako na graczu.

To kompletnie inna bajka niż w drużynie TaZa. Wtedy byłeś chojrakiem latającym po mapie, by kreować się na gwiazdę.

Zmieniłem się o 180 stopni. W Polsce byłem tylko JA, w Sprout – tylko DRUŻYNA. Następnym krokiem jest wyciągnięcie odpowiednich wniosków i połączenie obu etapów. Nadal będę pamiętać o tym, że zespół to wartość nadrzędna. Równocześnie muszę jednak postawić na siebie, nie rozmieniając swojego potencjału na drobne. Przez ostatnie miesiące brakowało odpowiedniego balansu. 

W czym najbardziej się to objawiało?

Po zmianie oskara postanowiliśmy, że każdy będzie grał na komfortowych pozycjach. Nalegałem więc na przejęcie miejscówek, które przykryję lepiej od reszty graczy, a dzięki temu podniesie się jakość całej drużyny. Nigdy jednak nie zostałem dopuszczony do głosu. Raz za razem ignorowano moje uwagi i kształtowano na gościa od brudnej roboty. Stałem się zespołowym zapychaczem. Jeśli ktoś czegoś nie chciał, miał to zrobić Dycha. Bez żadnego gadania..

Umówmy się, nie jesteś zawodnikiem, który został stworzony do bycia kotwicą.

To samo próbowałem przekazać drużynie. Chcę być odpowiedzialny za to, co dzieje się na serwerze. Najbardziej mógłbym pomóc, znajdując się w centrum akcji. Zamiast kreować rzeczywistość na serwerze, musiałem jednak czekać na ruchy innych. I tak na przykład przydzielono mi na stałe domek B na Mirage’u, choć gala i łącznik były kryte co najmniej kiepsko. Przeciwnicy, szczególnie ci agresywni, to wykorzystywali. Niemieccy koledzy nie mieli za dużo do powiedzenia, a ja musiałem siedzieć grzecznie na B.

To, że w organizacji otoczony byłeś niemieckimi graczami i trenerem, mogło odgrywać w tym pewną rolę?

Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że w końcu ciągłe walczenie o swoje mi się znudziło, skoro w efekcie i tak zawsze zostawałem supportem Spiidiego lub denisa. Musiałem to skończyć, żeby nie zwariować. Każdy przegrany wysoko mecz – jak na przykład dwa razy 4:16 przeciwko Complexity – stawał się szpilką. W ważnych turniejach – nie licząc ESL One Cologne – lepsi przeciwnicy regularnie się po nas przejeżdżali. Nie dawali nam szans. Zamiatali nas pod dywan, jak nikomu niepotrzebny paproch. A zmiany nie nadchodziły.

Próbowaliście jakkolwiek się temu przeciwstawić?

Nie mogę powiedzieć, że zespół się nie starał. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Zapieprzaliśmy, spędzając na serwerze niezliczoną liczbę godzin. Wypracowaliśmy milion zagrań, zapisywaliśmy kolejne zeszyty z taktykami, byliśmy cholernie dobrze przygotowani pod każdego przeciwnika, z którym się mierzyliśmy. Mimo to w najważniejszych meczach nie miało to znaczenia. W pojedynkach o dużą stawkę i spotkaniach decydujących znikały wszystkie nasze atuty.

Niedopasowanie, o którym mówisz, było jedynym problemem Sprout? Wiele osób próbowało doszukiwać się w tym kłopotów natury komunikacyjnej.

Ekspresowo przyjęliśmy zasadę, by mówić o wszystkim, co leży nam na sercach. Nigdy nie usłyszałem od chłopaków, że chcą wrócić do języka niemieckiego. Wręcz przeciwnie – powtarzali, że komunikacja po angielsku im odpowiada i w przeszłości nie czuli się tak dobrze, jak teraz. 

Nie jest jednak tak, że Sprout to tylko negatywne emocje. W najlepszym momencie wspólnie wspięliście się przecież na szesnaste miejsce w światowym rankingu.

Zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego mimo rozstania nie mam sobie nic do zarzucenia, bo wiem, że zrobiliśmy wszystko, by osiągnąć sukces. W pewnym momencie doszliśmy jednak do szczytu naszych możliwości i bardzo trudno było nam przeskoczyć tę poprzeczkę.

Jako zawodnik z kolei nigdy z taką częstotliwością nie mogłeś rywalizować przeciwko najlepszym drużynom na turniejach wysokiej rangi.

To fakt, graliśmy dużo. Cholernie dużo. Przez ostatnie trzy miesiące zaliczyliśmy ponad 130  map. Zdarzały się tygodnie, w których rozgrywaliśmy mecze od poniedziałku do niedzieli z tylko jednym dniem na oddech. W przeszłości nie spotkałem się z tak napiętym harmonogramem i w pewnych momentach głowa już nie wyrabiała. 

W takich warunkach zbiera się jeszcze mityczne doświadczenie, czy jednak podobny natłok uniemożliwia faktyczny rozwój?

Występ na każdym turnieju wysokiej rangi jest sporym plusem. Sprawy nie ułatwiało jednak to, że jednego dnia potrafiliśmy skakać z play-offów ESEA MDL do ESL Meisterschaft. Nagle trzeba było całkowicie zmieniać podejście do rozgrywki i poziom skupienia. Dopiero gdy wyrobiliśmy sobie pewną markę, organizatorzy z większą pobłażliwością patrzyli na to, by np. przełożyć nam mecz. Początek był jednak istnym zajazdem. Dla mojego dobra, ale mimo wszystko zajazdem. Dziesięć godzin dziennie na pełnych obrotach tydzień w tydzień to nie przelewki.

O zmianach mówiło się od pewnego czasu. Nagle pojawiły się plotki, że ze Sprout mogą odejść Polacy. 

Możemy mówić o problemach w zespole, ale chciałbym zaznaczyć, że zawsze miałem dobry kontakt z chłopakami, menadżerem i zarządem. Dzięki temu zawsze grałem z nimi w otwarte karty. Prosiłem o to, by ewentualne doniesienia potwierdzali lub zaprzeczali mi zawczasu. Nigdy nie usłyszałem o tym, że planują z własnej woli odsunąć nas od składu.

Trochę wtedy poszperałem i dowiedziałem się, że wszystko faktycznie zależy od ciebie. Otrzymałeś jakieś oferty?

Nie. Od momentu dołączenia do Sprout do odejścia nie otrzymałem żadnej oferty od innej drużyny. Jeśli jakieś propozycje się pojawiały, nie zostałem o tym poinformowany.

Co natomiast z odrzuconym zaproszeniem od DreamHacka? Pojawił się komunikat, że chodzi o problemy zdrowotne dwóch graczy. Późniejsze wydarzenia rzuciły jednak cień na to oświadczenie.

Nie mam pojęcia, dlaczego Sprout ogłosiło to w ten sposób. Przez ostatni miesiąc snatchie faktycznie czuje się bardzo źle. Jego stan jest tragiczny. Kiedy tylko pojawiała się okazja, by mógł odpoczywać, kazaliśmy mu leżeć w łóżku. Sam byłem jednak konsekwentny w swoich założeniach. Zaproponowałem pomoc we wszystkich zaplanowanych turniejach. Chciałem dać z siebie sto procent, dołożyć swoją cegiełkę do ewentualnych wygranych i dopiero po spełnionych obowiązkach odejść. Pożegnać się z klasą. Zadecydował jednak zarząd i trener. O decyzji zostaliśmy poinformowani już po fakcie.

Masz do nich żal?

Nie ma znaczenia to, jak potoczyła się nasza wspólna droga. Jestem im wdzięczny za wszystko – począwszy od przyjęcia mnie w ich szeregi, przez wspólną grę, na rozstaniu w dobrych warunkach kończąc. Na dobrą sprawę organizacja mogłaby wywrzeć na mnie presję. Pokazać mi kontrakt i zmusić do gry przez siedem miesięcy. Zachowali się jednak uczciwie.

Kiedy cię słucham, zauważam, jak bardzo zmieniłeś się od czasu rozstania z ARCY. Dojrzałeś.

W poprzedniej drużynie już się wyszalałem. To wtedy emocje sięgały zenitu i byłem w stanie po jednej porażce poinformować kolegów o odejściu, albo wybuchnąć w mediach społecznościowych. Teraz podejmuję decyzje po przemyśleniu wielu aspektów – z chłodną głową, na spokojnie. 

Nie boisz się, że przez kolejne pół roku nikt się po ciebie nie zgłosi i spędzisz ten okres na ławce?

Gdybym się bał, to nie przeczytalibyście komunikatu o moim odejściu. Siedziałbym z podkulonym ogonem, przyklaskiwał wszystkim decyzjom i dałbym zrobić z siebie popychadło. Jestem pewny siebie i swoich umiejętności. Mimo że przygoda w Sprout ostatecznie się nie udała, wiem, na co mnie stać. Lepszego okresu na podjęcie decyzji wybrać zresztą nie mogłem. Kiedy skończy się sezon, zespoły zaczną przeprowadzać zmiany.

Po przeniesieniu ciebie i snatchiego na listę transferową, Twitter zapłonął. Słowa wsparcia otrzymaliście choćby od Frankie Ward, a sprawę skomentował nawet wywołany do tablicy Marcin Gortat. Podniosło cię to na duchu?

Liczne wypowiedzi pokazały tylko, że to, co myślę o samym sobie, jest w jakimś stopniu prawdą. Jeśli ktoś wypowiada się, że organizacja podjęła najgłupszą decyzję w historii – jest to trochę podbudowujące. Nie jestem w najlepszej formie, drużyna nie osiągała świetnych wyników, a ludzie i tak mnie docenili. To dowód, by się nie poddawać.

Jeśli jednak mielibyśmy cały okres w Sprout spiąć w całość, uważasz, że mimo pewnych niezgodności, był to satysfakcjonujący czas?

Za mną świetna przygoda i bardzo dobrze przepracowane miesiące. Nauczyłem się rzeczy, o których w polskich drużynach nie było nawet mowy. Podejście Sprout różniło się o 180 stopni od pracy z poprzednim zespołem. To, że nam nie wyszło, jest wyłącznie naszą winą. 

Jaki moment zapamiętasz najbardziej pozytywnie?

Bez dwóch zdań awans do play-offów ESL One Cologne. Wcześniej nie miałem szansy zagrać na tak ważnym turnieju. Uczyniliśmy z niego niemal Majora. Komunikacja i jakość gry stała na najwyższym poziomie. Szkoda tylko, że rozgrywaliśmy go przez Internet. Mimo wszystko wiedziałem, że to dla kolegów z Niemiec niezwykle ważne doświadczenie. A to udzieliło się również mnie. Rozgrywki potraktował więc jak najważniejszy turniej, na na którym sam chcę zagrać, czyli Intel Extreme Masters w Katowicach. Tego samego oczekiwałbym od nich, gdybyśmy mieli okazję zagrać na IEM.

A największa porażka?

Dwa nieudane awanse do ESL Pro League. A jeśli spojrzeć nieco szerzej – brak walki na największych turniejach. Wiem, na co było nas stać. Znałem możliwości drużyny. W kluczowych momentach totalnie znikaliśmy jednak z serwera. 

Co dalej? Masz konkretny plan na swoją przyszłość?

Plan jest taki sam, jak po odejściu z pierwszej drużyny. Chcę znaleźć zespół, który umożliwi mi walkę z najlepszymi. Jeśli będę musiał poświęcić rok, by zbudować nowy system, który przyniesie lepsze wyniki, też jestem na to gotowy. Pytanie tylko, czy inni ludzie, z którymi miałbym pracować, udźwignęliby ten ciężar. I czy otrzymalibyśmy odpowiednie wsparcie od organizacji.

Powrót na polską scenę wchodzi w ogóle w grę, czy byłoby to dla ciebie ogromny krok w tył?

Bądźmy szczerzy – polska scena nie działa dobrze i aktualnie jest w kiepskim stanie. Nie ma opcji, żebym na nią wracał. Jeśli coś by się u nas zmieniło i pojawiłaby się organizacja, która znajdzie sposób na naprawę podstawowych problemów – czemu nie. Aktualnie jest to jednak niemożliwe. Dołączenie do czegokolwiek polskiego jest na szarym końcu moich rozważań. Żeby jednak nie było – nie skreślam krajowego podwórka, bo „tak”. Nie chodzi też o kasę. Dla mnie nie ma ona wielkiego znaczenia. Nie widzę jednak na nim odpowiedniego miejsca, w którym mógłbym się rozwinąć.

Rallen dodał prowokujący post z pięcioma flagami Polski. Biało-czerwony dream team nie wchodziłby w grę przy odpowiednim wsparciu?

Trudno powiedzieć. W tworzeniu drużyny nie chodzi zresztą o to, by zebrać w jednym miejscu same gwiazdy. Potrzeba pięciu zawodników, którzy się dobrze uzupełniają. Grają na różnych pozycjach, ale łączy ich podobna wizja i motywacja. Pewnie przez pierwszy miesiąc w skład star-playerów mógłby wyglądać zajebiście, ale szybko przyszedłby gorszy moment. I wtedy zostalibyśmy sprowadzeni na ziemię.

Co ze snatchiem? Na dobrą sprawę oberwał przecież rykoszetem.

Nie miałem zielonego pojęcia, że snatchie również zostanie przeniesiony na listę transferową. Dowiedziałem się o tym na chwilę przed oficjalnym ogłoszeniem. Bardzo mi go szkoda. Widać, że jakiś czas temu wreszcie się otworzył i zaczął grać świetnie. Nie chciałem, aby moja decyzja uderzyła też w niego. Kompletnie tego nie podejrzewałem. Myślę jednak, że Michał jest na tyle doświadczonym i utalentowanym graczem, że nie będzie miał problemu ze znalezieniem nowej drużyny.

Powiedziałeś wcześniej, że nadszedł moment, by połączyć dwa style – mocno indywidualny oraz drużynowy. Kiedy to uczynisz, wejdziesz na bestialski poziom CS-a?

Nie mówmy, że od razu stanę się s1mplem czy NiKo. Myślę jednak, że odpowiednie podejście mentalne w pakiecie z moimi umiejętnościami strzeleckimi ma potencjał. Mogę stać się zupełnie inną wersją gracza. Nie straszne są mi nowe wyzwania. Jeśli ktoś jest zainteresowany współpracą – może kontaktować się ze mną, Sprout lub ProPlayers, a najlepiej z Krzyśkiem Kubickim lub Kubą Chmielem.  

Fot. DreamHack / Stephanie ”Vexanie” Lindgren
Tagi:
Dycha Paweł "dycha" Dycha snatchie Sprout Szymon Groenke Wywiad
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze