Dlaczego Ronaldo, Messi i Neymar grają w Ekstraklasa Games?
Kiedy w dniu finałów Ekstraklasa Games tematem nr 1 jest Tweet twojego szefa, w którym pisze o zasadach tych rozgrywek, to są dwa wyjścia – albo same mecze są tak nudne, że nikogo nie interesują, albo poruszył on temat ciekawy, ale może nie do końca wyjaśniony. Spieszymy z odpowiedzią: dlaczego w barwach polskich klubów jak Legia Warszawa, Piast Gliwice czy Miedź Legnica grają Ronaldo, Messi, Neymar, a nie Kucharczyk, Valencia czy Forsell?
Zacznijmy od podstaw – Ekstraklasa Games to oficjalny, wirtualny odpowiednik LOTTO Ekstraklasy. Rywalizują w nim wszystkie zespoły z najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce, które oglądaliśmy na murawach w sezonie 2018/2019. Zmagania są częścią światowego cyklu, do którego należą też takie ligi jak Bundesliga, La Liga czy Premier League. Wszyscy walczą o punkty, które dają klasyfikację na światowe finały.
Całe zmagania opierają się na trybie FIFA Ultimate Team, który – najprościej tłumacząc – polega na budowaniu składów na podstawie kart zawodników z całego świata. Cel jest jasny: zbudować jak najlepszą drużynę, która będzie wystarczająco dobra, by rywalizować o najwyższe lokaty w turniejach. Karty zdobywa się dzięki wirtualnej walucie, która może trafić do gracza za osiąganie jakichś celów w samej Fifie, albo po prostu drogą kupna. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Właśnie na trybie FUT największą kasę zarabia producent gry, dlatego promuje go w esportowych zmaganiach. By napędzać tę machinę i powiększać gigantyczną sumę na swoim koncie bankowym.
Z tego powodu narzucił taką zasadę dla wszystkich oficjalnych lig, w tym Ekstraklasy Games. Nie można wejść do gry, włączyć trybu „Szybki mecz”, wybrać dwa kluby i po prostu grać o pieniądze, jak to czasem robimy w redakcji. Trzeba korzystać z trybu FUT, budując wcześniej odpowiedni dla siebie skład. I oczywiście, można wówczas kupić kartę z Pawłem Brożkiem, Marcinem Robakiem czy Łukaszem Trałką, ale grając z nimi w składzie – podobnie jak na tradycyjnym boisku – nie ma się szans w starciu z Ronaldo, Mbappé czy Salahem.
Krzysiek Stanowski, o którym piszę w pierwszym akapicie, poruszył właśnie ten temat – dlaczego najlepsi piłkarze świata grają w koszulkach polskich klubów? Dlaczego nie promuje się ligi poprzez lokalne „gwiazdy”?
Włączyłem na chwilę "Ekstraklasa Games" na Youtube, czyli oficjalne rozgrywki w FIFĘ. Aktualnie Legia gra z Lechią. Gracze ubrani w klubowe stroje. A na boisku Ronaldo, Neymar, Mbappe, De Gea… Przecież to totalny absurd. Zdaje mi się, że to po części miała być promocja ligi.
— Krzysztof Stanowski (@K_Stanowski) May 26, 2019
I jeśli ktoś odpowie, że nie robią tego przez poziom, jaki prezentują rodzime zespoły, to będzie miał racje. Po prostu ten poziom przekłada się też na Fifę. W rywalizacji profesjonalistów ten grający Wisłą Kraków, Cracovią czy Lechem Poznań nie będzie miał szans z takim, który zdecyduje się na Real Madryt, Barcelonę czy Liverpool. Dając walkowera pewnie osiągnąłby lepszy rezultat niż wychodząc i walcząc na wirtualnej murawie.
Pewnie taki tryb nie do końca wpływa na promocję polskich klubów czy piłkarzy i to podejście laików rozumiem. Co musi pomyśleć przypadkowy widz, który odpali Polsat Games w telewizji i zobaczy zupełnie innych zawodników grających w znanych mu koszulkach? Pewnie pomyśli: to absurd, nigdy nie dojdzie do tego, że Ronaldo gra w Legii. I przełączy na „Trudne sprawy”. Patrząc na to jednak z esportowego punktu widzenia, tylko obranie kierunku Ekstraklasy ma sens. Z kilku powodów.
Po pierwsze, to co pisałem wyżej – Ekstraklasa Games jest częścią globalnych struktur i musi dostosować się do zasad tam panujących, wśród których jest korzystanie z trybu FUT.
Po drugie, decydując się tylko na zawodników z polskiej ligi, tak jak to zrobiła Premier League, Ekstraklasa od razu straciłaby zaufanie esportowej społeczności, najlepszych graczy, bez których trudno byłoby zorganizować rozgrywki na najwyższym poziomie. Po prostu tacy zawodnicy z góry wiedzieliby, że nie mają szans na równą walkę ze światową czołówką. I nie tylko Ekstraklasa zdecydowała się na dopuszczenie do zmagań wszystkich „kart”. Tym samym kierunkiem poszły ligi szwedzka czy duńska, bo również jasnym jest, że swoimi „gwiazdami” nie podbiłaby globalnych zawodów.
O tym pisał też Damian „damie” Augustyniak, jeden z lepszych Polaków w Fifę, reprezentant Polski i uczestnik wirtualnej Premier League.
Wszystko sprowadza się do znalezienia dobrego rozwiązania zarówno dla organizatorów jak i graczy. Premier League to mocniejsza liga gdzie można było pozwolić sobie na granie tymi zawodnikami. EG czy eSuperliga to gorsze ligi gdzie wybrano granie najlepszymi graczami w grze. (1/2) https://t.co/FP215za2Nv
— Damian Augustyniak (@damiefifa) May 26, 2019
Po trzecie, Ekstraklasa nie może ot tak odciąć się od światowych struktur i samemu zorganizować ligi, w której kluby rywalizowałyby rzeczywistymi składami. Wszystko przez to, że Fifa – w przeciwieństwie do piłki nożnej – jest czyjąś własnością, a dokładniej EA Sports, które może nie wydać zgody na stworzenie rozgrywek przez podmiot trzeci.
Po czwarte, trzeba podążać za światowymi trendami. Rezygnacja z organizacji ligi przez słabych piłkarzy przyniosłaby raczej mniej korzyści niż rozgrywki z zawodnikami z topu, z profesjonalną transmisją, z herbami drużyn i szansą na pozyskanie potencjalnych kibiców. Warto zauważyć, że kiedy Sroka wygra mecz, to nie mówi się, że wygrał Ronaldo. Mówi się, że wygrała Legia.
Trzeba się tylko zastanowić, czy w Tweecie Krzyśka Stanowskiego nie ma drugiego podłoża. Ekstraklasa nie zrobiła za dużo, by wytłumaczyć dlaczego rozgrywki wyglądają tak, a nie inaczej. Nie wytłumaczono powodu, przez który gra się w trybie FUT, a uczestnicy korzystają z piłkarzy najlepszych na świecie klubów. Przecież nie każdy ma Twittera i nieraz na te zmagania można trafić, przełączając kanały telewizyjne tuż po zjedzeniu niedzielnego obiadu.