Czekolad: Skrycie marzymy o tym, że ktoś z LEC wykupi cały skład AGO ROGUE
– Jeśli wygrana European Masters nie da mi przepustki do LEC, to nie wiem, co będę miał zrobić. Znów miałbym grać w Ultralidze, klepiąc Jaśków przez kolejny rok? W Polsce mógłbym walczyć tylko z K1CK, a to mnie już nie kręci – mówi nam Paweł „Czekolad” Szczepanik w szerokim wywiadzie po triumfie AGO ROGUE w European Masters.
Jak to jest obudzić się dzień po European Masters, otworzyć oczy i uświadomić sobie skalę sukcesu?
Przez brak LAN-a emocje związane z całym turniejem były dużo mniejsze niż można było się tego spodziewać. To samo tyczy się finału, który wyglądał jak zabawa w piaskownicy. Przeciwnicy nie postawili żadnego oporu i mogliśmy robić wszystko, co nam się tylko podobało. Dużo bardziej ucieszyło nas zwycięstwo z mousesports. Już po nim wiedziałem, że kolejny mecz będzie bardzo łatwy. Jak mistrz czułem się więc jeszcze przed pojedynkiem z Teamem GamerLegion. W niedzielę obudziłem się ze świadomością tego, że w finale po prostu zmiażdżymy.
I zmiażdżyliście. Zwycięstwo to jedno, ale styl w jakim wygraliście faktycznie zasługuje na coś więcej niż uznanie. Rekordowo szybkie BO5, Team GamerLegion zagubiony niczym dzieciaki. Napędzaliście się z każdym kolejnym zabójstwem?
W trzeciej grze czuliśmy się jak bogowie League of Legends, którzy grają właśnie blok treningowy, podchodzą do ostatniego pojedynku i lecą do przodu. Bo mogą. Bo nikt nie jest w stanie ich zatrzymać. Zaowocowało to trochę nadmierną pewnością siebie i kiedy w 17 minucie wzięliśmy Heralda, rzuciłem głupim pomysłem. Zasugerowałem, żeby lecieć na rekord i skończyć najszybszą gierkę na European Masters. To był błąd, bo rywale zaczęli nas wyłapywać. W powietrzu czuć było throwa, ale po udanej walce drużynowej wróciliśmy do rozstawiania przeciwników po kątach.
To w tym momencie zdałeś sobie sprawę z tego, że nikt i nic wam tego zwycięstwa już nie wyrwie?
Dokładnie. Widziałem, że gracze Teamu GamerLegion najzwyczajniej w świecie się mnie boją. Rozdawałem karty, mogłem skakać im przed twarzami i opluwać ze świadomością tego, że nie będą w stanie mi oddać. Bobaski. Trochę jednak przeszarżowałem, bo udało im się odpowiedzieć, przez co dwa razy upadłem.
Obawiać mogliśmy się wyłącznie tego, że w pewnym momencie znów poniesie was fantazja i wypuścicie z rąk zwycięstwo jak w meczu przeciwko Movistar Riders.
Byliśmy spokojni. Wiedzieliśmy, że jeśli szybko się zgrupujemy i sprowokujemy walkę drużynową – wygramy. Z meczu przeciwko Movistar Riders wyciągnęliśmy sporo wniosków. Faktycznie nie widziałem wcześniej gorszego końca rozgrywki, ale był to tylko wypadek przy pracy.
Niektórzy twierdzą, że podobne porażki są zespołom potrzebne. Nie bez powodu ukuło się powiedzenie, że najlepiej uczyć się na błędach.
Azirem zagrałem wtedy pierwszy i ostatni raz w European Masters. Miałem sporą przewagę, a ograniczenia championa nie pozwalały mi jej wykorzystać. Właśnie ten mecz uświadomił mi, jak tragiczna jest to postać. Oprócz tego zdaliśmy sobie sprawę z tego, że musimy uważniej się słuchać. Pod koniec spotkania nasza komunikacja była naprawdę zła – przekrzykiwaliśmy się, robiąc losowe rzeczy. Zabrakło współpracy.
Błędy wyeliminowaliście wyborowo. Przez fazę play-off przebrnęliście przecież jak burza, by w finale zmieść rywala z planszy. To wyraz znacznej wyższości nad resztą zespołów, forma dnia czy po prostu przypadek?
Nie ma w tym przypadku, bo pierwsze European Masters też było w naszym zasięgu. Wtedy nie byliśmy jednak przyzwyczajeni do presji. Ludzie z innych drużyn uważali nas zresztą za sparingowych bogów. Do niedawna nie potrafiliśmy jednak zaprezentować tej formy w meczach oficjalnych. Finał Ultralligi przeciwko K1CK Neosurf powinniśmy wygrać 3:0, ale przez to, że nie myśleliśmy trzeźwo i trzęsły nam się ręce – przegraliśmy 1:3. To była nauczka. Zimny prysznic, którego potrzebowaliśmy. I w finale EU Masters czułem się już jak gracz FunPlus Phoenix.
Paweł „Woolite” Pruski i Paweł „Czekolad” Szczepanik – gracze AGO ROGUE, mistrzowie European Masters. Fot. AGO ROGUE
Wygrana w European Masters jest wystarczającą rekompensatą przegranego finału Ultraligi, czy może do dzisiaj gryzie cię brak obronionego tytułu?
Przez to, że finały Ultraligi rozegrały się w Internecie, przegrana nie bolała aż tak bardzo. Mama nie oglądała mnie w telewizji, emocje były mniejsze, a co za tym idzie – porażka nie miała dla mnie ogromnego znaczenia. Inaczej byłoby, gdybym widział, jak Shlatan podnosi puchar i przy okazji uśmiecha się w moja stronę. Wtedy wkurzenie przekroczyłoby skalę. Pucharu na wizji nie podniósł jednak nikt, przez co z czystym sumieniem mogę cieszyć się z sukcesu Matisława i puki style’a. Zasłużyli na ten sukces.
Kiedy wygraliście sezon trzeci – w European Masters wywaliliście się wcześniej niż K1CK. K1CK zwyciężyło tym razem i nie dotrwało nawet do półfinału. Klątwa Ultraligi.
Im więcej przegrywasz, tym lepiej radzisz sobie z presją. Właśnie tego jako zespół potrzebowaliśmy najbardziej – panowania nad emocjami w skrajnych sytuacjach i przed dziesięcioma tysiącami kibiców na Twitchu. Być może przegrany finał Ultraligi nas uratował.
Wspomniałeś o kibicach, którzy tłumnie zebrali się przed transmisją i żyli waszą drogą po zwycięstwo. Odczułeś to zainteresowanie?
Jasne. Dobrze czuć tak duże wsparcie od Polaków. Wiadomości, które dostawałem na przestrzeni całego turnieju, były naprawdę miłe. Nawet po porażce z Movistars Riders kibice klepali nas po plecach, pisząc, że nic się nie stało, bo i tak wygramy cały turniej. Dzięki takim gestom czujesz, że jako człowiek i gracz jesteś akceptowany. Cieszę się, że mogliśmy odwdzięczyć się za miłe słowa i daliśmy fanom trochę radości. Mam nadzieję, że kolejny skład AGO ROGUE powtórzy nasz sukces.
Myślisz, że aktualną piątką rzucilibyście wyzwanie ekipom z LEC? Taką narrację napisali eksperci relacjonujący wasze poczynania.
Zdradzę małą tajemnicę z treningów – z zespołami z dołu tabeli LEC wygrywaliśmy 6 na 10 sparingów. Przeciwko czołowej czwórce nie mieliśmy szans, ale reszta drużyn była w naszym zasięgu. Prawdopodobnie awansowalibyśmy więc do play-offów, chociaż o wyjazd na Worldsy byłoby bardzo trudno.
Podejrzewam więc, że mocno żałujecie tego, że triumf w European Masters nie daje możliwości awansu do LEC całą piątką.
Skrycie marzymy o tym, żeby jedna z organizacji wykupiła cały skład AGO ROGUE. Znamy jednak realia i wiemy, że to opcja mało prawdopodobna.
Co wyjątkowego jest więc w AGO ROGUE, że tak dobrze układa się wam gra?
Mówiąc krótko – wszyscy jesteśmy zajebiści, co podkręciliśmy dodatkowo znalezieniem odpowiedniego stylu gry. Ważne jest też to, że w zespole wszyscy się po prostu lubimy. Często zdarza się tak, że kiedy drużyna na przełomie wiosennego i letniego splitu zachowuje większość składu, powstają konflikty. My tego nie doświadczyliśmy. Rewelacyjna atmosfera jest częścią naszego sukcesu.
Jedyną zmianą, którą przeprowadziliście, jest wprowadzenie Trymbiego w miejsce Mystiquesa. Patrząc przez pryzmat wyniku w European Masters – transfer zaowocował. Wewnętrznie też czuliście się mocniejsi?
Mam wrażenie, że Mystiques nie lubił się z Woolite’em, przez co zmiana była po prostu potrzebna. Na Trymbiego postawiliśmy ze względu na to, że Sharkz miał okazję współpracować z nim w przeszłości. Był też wysoko w rankingu soloQ, więc postanowiliśmy zaryzykować. Co prawda przegraliśmy finały Ultraligi, ale z perspektywy czasu nie ma to większego znaczenia. Ostatecznie ryzyko okazało się warte podjęcia.
Paweł „Czekolad” Szczepanik i Adrian „Trymbi” Trybus – midlaner i wspierający AGO ROGUE. Mistrzowie European Masters. Fot. AGO ROGUE
Być może dzięki temu o AGO ROGUE mówimy dziś jak o zwycięzcach European Masters. Osiągnąłeś to jako czwarty Polak i – co szczególnie istotne – pierwsza drużyna znad Wisły. Czujesz się przez to wyjątkowy?
Ego miałem wielkie jeszcze przed European Masters. Teraz po prostu skończyła się skala, żeby je zmierzyć. Nie uważam jednak, żeby był to wybitny sukces.
Czym więc jest dla was ten triumf? Niektórzy mówią, że to tylko pieniądze.
Dzięki rozgrywkom pokazaliśmy szerokiej publice to, jak dobrymi graczami jesteśmy. Możliwości wejścia do LEC są bardzo ograniczone – kwalifikacje przecież nie obowiązują. Super występ był jedną z niewielu opcji na wejście poziom wyżej. EU Masters traktuję więc jak okno wystawowe na świat. Jeśli faktycznie zauważył mnie ktoś decyzyjny i przez to trafię do LEC – nazwę to zwycięstwo dużym sukcesem. W innym przypadku faktycznie zyskamy na tym tylko trochę kasy.
Brzmisz bardzo pewnie. Faktycznie jesteś gotowy na ofertę z LEC?
Jak najbardziej. Jestem przekonany, że poradziłbym sobie z presją LEC. Być może od samego początku nie byłbym najlepszym graczem w lidze, ale czuję, że po pewnym czasie zaliczyłbym znaczący postęp. Łatwiejszy dostęp do treningów z najlepszymi zespołami w Europie jest ogromnym komfortem dla gracza, który chce się rozwijać.
Nie obawiasz się, że środkowa aleja jest za mocno obsadzona, żeby w jakiejś z drużyn znalazło się dla ciebie miejsce?
Aktualnie tylko Caps, Humanoid i Larssen prezentują na tyle wysoki poziom, żeby byli nietykalni. Reszcie jestem w stanie zagrozić. Wierzę, że moje dojście do zespołu z LEC jest realną opcją, a nie marzeniem ściętej głowy.
Piszesz sobie idealny scenariusz przyszłości włącznie z tym, do jakiego zespołu potencjalnie mógłbyś trafić?
Jeśli otrzymam kilka ofert – przeważać będzie skład. Historia, osiągnięcia, siła marki – one będą miały drugorzędne znaczenie. Gdy jednak dostanę propozycję tylko z jednej organizacji, zgodzę się na nią w ciemno.
A co jeśli propozycja z LEC najzwyczajniej w świecie się nie pojawi?
Jeśli wygrana European Masters nie da mi przepustki do LEC, to nie wiem, co będę miał zrobić. Znów miałbym grać w Ultralidze, klepiąc Jaśków przez kolejny rok? W Polsce mógłbym walczyć tylko z K1CK, a to mnie już nie kręci. W takim przypadku zdecydowałbym się chyba na transfer do Niemiec, w których przez cały sezon możesz walczyć z rywalami jak równy z równymi.
Jeśli miałbyś ocenić szanse poszczególnych graczy AGO ROGUE na awans do LEC, kto ma je największe?
Wszyscy mamy duże szanse. Być może łatki Woolite’a i Zanzaraha im w tym nieco przeszkodzą, ale moim zdaniem każdy z nas zasługuje na grę obok G2 Esports, Fnatic, MAD Lions, Rogue i reszty najlepszych ekip w Europie.
Paweł „Czekolad” Szczepanik – zawodnik AGO ROGUE. Fot. AGO ROGUE
Barczewo musi być dumne. Mało który zawodnik ma szansę tak bardzo podkreślić to, skąd pochodzi.
Często dostaję wiadomości z gratulacjami od znajomych, których nie widziałem od kilku dobrych lat. „Duma Barczewa” – piszą, a to brzmi nieźle, tym bardziej że dawno w rodzinnej miejscowości nie byłem. Myślisz, że mogę nazwać się lokalną gwiazdą?
Lokalną – bez wątpienia. Poszedłbym nawet o krok dalej, bo urósł wokół ciebie spory hype. Masz wrażenie, że wreszcie zwróciłeś na siebie odpowiednio dużą uwagę społeczności? Przez lata byłeś uważany za jednego z wielu średniaków, a nagle mówią o tobie jak o królu.
Od dwóch lat uważam się za najlepszego midlanera w Polsce – nawet mimo zajęcia ostatniego miejsca w Hiszpanii. Musiałem trochę dorosnąć, żeby podkreślić tę przewagę, ale czułem, że ona faktycznie istnieje. Od hiszpańskiego okresu dojrzałem emocjonalnie, poprawiłem komunikację, popracowałem nad swoim charakterem i widać tego efekty. Już nie odszczekuję jak Chihuahua ludziom zwracającym mi uwagę, a przy okazji wygrywam EU Masters.
Dziś z czystym sumieniem możesz więc powiedzieć, że jesteś najlepszym midlanerem w Polsce?
Najlepszym zdecydowanie jestem, ale jeszcze nie mogę nazwać się najbardziej utytułowanym. Na drodze stoi mi jeszcze Shushei! Nawet jak wygram Worldsy, to nie będę pierwszym Polakiem, który tego dokonał. Chyba po prostu muszę zostać mistrzem świata dwa razy.
Fot. AGO ROGUE