Silniejsi dzięki wirusowi? CS-owi wygrani i przegrani pandemicznej przerwy
Pod koniec lutego tego roku wszyscy zgodnie opuściliśmy głowy i ze smutkiem na twarzy obserwowaliśmy to, co działo się w Katowicach. Nie w takich okolicznościach, jakie sobie wymarzyliśmy. Wtem, gdy wszyscy czekaliśmy na niezapomnianą inaugurację IEM-u, siły wyższe rozbiły nasze entuzjazmy na strzępy. A później ruszyła cała kula śnieżna (zresztą jedyna, którą większość z nas w tym roku zobaczyła). Z przerwy od turniejów LAN-owych, poza diabłami z odmętów naszej planety, nie cieszył się nikt. Niemniej znaleźli się tacy, którzy na niej skorzystali. Aby jedni z czegoś czerpali, inni muszą stracić. Komu pandemiczna przerwa podcięła skrzydła, a komu nadal dmucha w żagle? Oto CS-owi wygrani i przegrani ostatnich miesięcy.
Sam tytuł wrzucił pewnie wam na myśl kilka nazw lub nazwisk. Głośniejszych lub mniej głośnych. Bliższych sercom krajowych kibiców i takich, które prężnie działają po drugiej stronie świata. Pamiętajcie jednak o jednym – znajdą się tu tylko ci, którzy swój sukces lub swoją porażkę przypisują pandemicznej przerwie. Dlatego próżno szukać w tekście Astralis, które spadło z piedestału. Nie będzie tu również Teamu Liquid. W końcu główną składową ich fiask nie było przeniesienie rozgrywek do internetu. Kłopoty miały źródło w zupełnie innym pasmie górskim.
WYGRANI
Actina PACT
Bo jak zaczynać, to od tych, z którymi obcujemy na co dzień. W przypadku PACTOWICZÓW internetowe oświecenie nie przyszło jednak w pierwszej kolejności. Gdy całe środowisko wrzało, a jedynymi tematami, które poruszaliśmy, były kolejne odwoływane turnieje, Actina PACT prowadziła wtedy własną wędrówkę. Bez szału, bez dramatu. W okolicach 70 miejsca w rankingu HLTV.
Gdy odcięto źródełko w postaci wielu rozgrywek, PACT odczuł to, jak żaden inny krajowy zespół. Wystarczy wspomnieć, że skład, którego nazwę widzieliśmy za każdym razem, gdy tylko sprawdzaliśmy wyniki spotkań danego dnia, zniknął z serwisu na ponad półtora miesiąca. Nikt go nie wymazał. Podopieczni VinSa najzwyczajniej czekali na kolejną szansę. Efekt? Spadek za pierwszą setkę oficjalnego zestawienia.
A teraz niech do kąta wejdą ci, którzy twierdzą, że przerwa od oficjalnych gier nie uwalnia zawodników od wielu bolączek. Koniec kwietnia. Skład wraca w RDY Cup, który wygrywa. Co prawda rywal był tylko jeden i do tego z dość niskiej półki, no ale ej – wygrana to wygrana. Jak się okazało, był to miły… miłego początek.
- ESEA MDL – czwarte miejsce (sezon wciąż trwa)
- ESL Mistrzostwa Polski – trzecie miejsce w rundzie grupowej, półfinał w play-offach
- cs_summit 6 – awans do zamkniętego etapu kwalifikacyjnego
- Esport Pro Tour – pierwsze miejsce
I kilka wygranych w innych, nieco mniej znaczących pucharach. Całkiem nieźle, jak na drużynę, która przerwę rozpoczynała z jednym zwycięstwem w ostatnich dziesięciu pojedynkach, prawda?
G2 Esports
Niby tak, ale kur…czę nie do końca. Bo co oni w sumie wygrali? Dlaczego znaleźli się w tej kategorii? To jakaś nagroda pocieszenia za przegrywanie finałów w fantastycznym (lub nieco mniej fantastycznym) stylu?
W pewnym sensie tak.
Ale zawodnicy G2 Esports w pełni zasłużyli na pozycję w górnej części zestawienia. A w jakim sensie wygrali? Wygrali na tym, że ich konkurencja nie odnalazła się w nowych warunkach tak dobrze, jak oni. Ta najgroźniejsza konkurencja, która odważnie pukała do drzwi liderów światowych rankingów, lub zdążyła już otworzyć drzwi i zasiąść na tronie. Zamiast tego dziś szukamy ich dziś w drugiej części czołowej dziesiątki. Ale o nich później.
Seria niefortunnych finałów niektórych by ucieszyła, innych załamała, ale na pewno nie może zostać uznana za zwycięstwo. O francusko-serbskiej kadrze czytacie teraz tylko dlatego, że ktoś po kilku mocniejszych komponował najnowszy ranking HLTV. W nim G2 Esports znajdziemy na samym szczycie. Pierwszy raz w historii organizacji. I stało się to w urodziny jej właściciela. Historia jak z obrazka, dlatego wypadało ją nagrodzić.
Do kolejnego przewrotu dojdzie zapewne już w najbliższy poniedziałek, dlatego spieszyłem z publikacją tekstu, aby Carlos “ocelote” Rodríguez Santiago również otrzymał swój kawałek tortu. Bo zna język polski i na pewno trafi na ten artykuł, prawda? Jankos musiał go czegoś nauczyć.
EWESZŁOANDZIOMY
Jeden turniej, jeden puchar, siedmiu przystojniaków, wsparcie akcji charytatywnej i hektolitry potu wylanego na treningach. Czy trzeba cokolwiek dodawać?
PRZEGRANI
AVEZ Esport
Ale jak to? Przecież AVEZ to w tej chwili jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza drużyna w tym kraju. Mieli finał ESL Mistrzostw Polski, razem z PACTEM awansowali do zamkniętych kwalifikacji cs_summit. Jak można zestawiać ich ze słowem “przegrani”?
A kto powiedział, że przegrani=najgorsi?
AVEZ jest czołową drużyną w Polsce. Może i nawet powinniśmy postawić ich na samym szczycie. A odwołanie większości turniejów wcale nie pomogło im w rozwijaniu skrzydeł. Zarówno marcowej odsłonie z Michałem “MOLSIM” Łąckim na pokładzie, jak i majowo-czerwcowej maszynie, w której bileciki kasuje Paweł “byali” Bieliński.
Przecież mówimy tu o absolutnych mistrzach otwartych kwalifikacji. Gościach, na których widok portkami trzęsły o wiele wyżej notowane drużyny, gdy tylko dochodziło do zwarcia w jednym z turniejów eliminacyjnych. Turniejów, których przez pandemiczną przerwę zabrakło.
Nie oszukujmy się – jeżeli chodzi o krajowe występy na międzynarodowej arenie, to w ostatnich latach żyliśmy przede wszystkim od DreamHacka Open do… DreamHacka Open. I to tylko wtedy, gdy jakimś cudem któraś z krajowych piątek otrzymywała zaproszenie. Bo w kwalifikacjach każdy zgodnie zbierał bęcki.
I jestem pewien, że AVEZ na jakimś mniejszym lub większym turnieju w końcu zaznaczyłoby swoją obecność. Przecież zabrakło ostatniego tchu w bitwie pod DreamHackiem Masters, a powstanie summitowskie nadal trwa. To w jakieś ustawce za garażami DH Open miałoby się nie udać?
Oby normalność wróciła jak najprędzej, bo każdy okres świetności w końcu spotka się ze schyłkiem.
Natus Vincere
Bo wróciło stare, “dobre” Na’Vi. Jeżeli s1mple lub electronic (nie daj Boże obaj) zagrają na nieosiągalnym dla przeciwników poziomie (na który zresztą wchodzą dość regularnie), to wszystko jest cacy. Wpadają punkty, triumfy i każdy jest zadowolony. Gorzej robi się, gdy wspomniany duet gra zaledwie poprawnie. Wtedy cały misterny plan… się sypie.
Nawet gdy piszę ten tekst, co chwilę spoglądam na drugą kartę i sprawdzam wynik meczu Na’Vi. Pierwsza mapa – s1mple notuje statystyki 26:6. Rezultat przy tak heroicznym występie może być tylko jeden – pogrom. Skończyło się też drugie starcie. Ukrainiec ledwo wyszedł na plus, a jego skład nie zdobył nawet dziesięciu punktów.
Kurtyna.
A przecież na katowickim IEM-ie tak nie było. Ostatni turniej LAN-owy zapamiętaliśmy jako festiwal całego Natus Vincere, a nie teatr dwóch aktorów. Wydaje się, że to przenosiny do internetu wyrządziły w większości rosyjskiej kadrze najdotkliwszą szkodę. Z jednej strony tułaczka po regionie CIS w ESL One: Road to Rio, z drugiej bojaźliwość, gdy dochodziło do walki z centralną i zachodnią Europą.
Efekty są opłakane. Utrata wyrwanego ze szponów Astralis prymu w rankingu HLTV. Ba, Na’Vi wypadło poza czołową piątkę. Wyniki również nie wywoływały nagłego spadku szczęki:
- ESL Pro League – czwarte miejsce
- ESL One: Rod to Rio (CIS) – siódme-ósme miejsce
- DreamHack Masters – czwarte miejsce
- Gamers Without Borders (showmatch) – zwycięstwo
Kibice
Ucierpieliśmy jak nikt inny. Brak turniejów z obecnością fanów w arenie = brak zastrzyku emocji, który napędza pasję do dalszego wspierania swoich ulubieńców. Nie mówiąc już o wyjeździe na któreś z wydarzeń. Niekończąca się passa internetowych pucharów sprawia, że te wszystkie mecze zaczynają wyglądać tak samo. Nic się nie wyróżnia, a przez to czujemy znużenie.
Brakuje nie tylko dopingu fanów, ale też uczucia rywalizacji pomiędzy drużynami. Bo ciężko mówić o jakiejś personalnej walce, gdy zawodnicy są porozrzucani po całym kontynencie. Pojawiło się jednak światełko w tunelu – ESL One Cologne.
Co prawda katedra Counter-Strike’a nie wypełni się po brzegi, ale sama wizja kontaktu wzrokowego pomiędzy graczami wywołuje lekki dreszczyk emocji. Tych, których odczuwamy coraz mniej.
Ale jak bardzo mielibyśmy nie cierpieć, gdy wszystko wróci do normy, każdy brak sobie wynagrodzimy. Z nawiązką.
Fot. Actina PACT / DreamHack/Adela Sznajder / Radosław Makuch