bogdan: Ludzie zapomnieli, że zaczynaliśmy jako maluszki – banda świeżaków
– Mówimy o klasycznym przykładzie pompowania balonika. Ludzie zapomnieli, że sukcesy, o których wspomniałeś, osiągnęła drużyna złożona z dwóch utalentowanych młokosów, snajpera Pompa Teamu, polskiego HUNDENA, komentatora na trenerce i emerytowanego mistrza świata. Zaczynaliśmy jako maluszki – banda świeżaków, która krok po kroku zbierała doświadczenie – mówi nam Jędrzej „bogdan” Rokita w obszernym wywiadzie o dziewięciu miesiącach spędzonych na stanowisku trenera AVEZ Esport. Z jakimi spierał się problemami? Co w tym czasie było najtrudniejsze? Jak patrzy na przyszłość bez byaliego?
Oswoiłeś się już z mianem trenera i tym, że – cholera – w pełni możesz poświęcić się Counter-Strike’owi?
Zdarza się, że sam zadaję sobie pytanie, czy wciąż jestem komentatorem, czy może już pełnoprawnym trenerem. Co mnie bardziej jara? W jakiej dziedzinie czuję się mocniejszy? Doszedłem do wniosku, że z czystym sumieniem mogę nazwać się szkoleniowcem. Wydaje się, że minęło dopiero dziewięć miesięcy, ale był to naprawdę intensywny czas. Moje życie zaczęło kręcić się wokół CS-a, turniejów, treningów. Jednym słowem – pracy. Ktoś z zewnątrz może pukać się w czoło i zastanawiać się, co ten chłystek wygaduje. Prawda jest jednak taka, że w tym okresie zdobyłem sporo doświadczenia.
Łapiesz się czasem na tym, że „pan trener” brzmi poważnie?
Rola trenera jest na pewno bardziej respektowana w świecie esportu niż praca komentatora. W kwestii wiedzy o Counter-Strike’u łatwiej zaufać szkoleniowcowi niż dziennikarzowi relacjonującemu mecze. Cieszę się jednak, że poznałem grę z różnych perspektyw i mogę na nią patrzeć oczami gościa będącego częścią zespołu.
Podejrzewam, że przed wejściem w trenerskie buty musiało brakować ci esportowej stabilności. Jako komentator nie mogłeś pozwolić sobie na pełnowymiarową pracę zarobkową.
Zdecydowanie. To aspekt, na który w przeszłości narzekałem najbardziej. Komentując, zdajesz się na łaskę podmiotów odpowiadających za rozgrywki esportowe. To bardzo subiektywne podejście zależne od widzimisię danego menedżera projektu. Przebić się przez grono ugruntowanych marek nie jest łatwo. Oprócz szeregu umiejętności, trzeba mieć cholernie dużo szczęścia.
Należy też uśmiechać się do odpowiednich osób. A ty nie jesteś raczej gościem, który w pogoni za sukcesem będzie podlizywał się ludziom decyzyjnym.
Zawsze próbowałem utrzymywać dobre relacje z organizatorami polskich rozgrywek, ale jednocześnie miałem swoje zdanie. Kiedy coś faktycznie mi nie odpowiadało, nie przytakiwałem bezrefleksyjnie „szefom”. Priorytetem była dla mnie zgoda z własnym sumieniem i szlifowanie unikalnego stylu. Niektórym się to nie podobało, inni fakt ten zaakceptowali. Wiem jednak, że jeśli w przyszłości przyjdzie mi znów zasiąść przed mikrofonem, doświadczenia trenerskie tylko wzbogacą mój warsztat. Dziś wiem o CS-ie dużo więcej.
Jesteś fanem horyzontalnego podejścia do esportu jako branży, w której można realizować się na wielu płaszczyznach. Kiedy posmakowałeś trenerskiego zacięcia, zapaliła ci się lampka, że znalazłeś odpowiednią dziedzinę?
Podoba mi się to, co robię. Lubię angażujące zadania, a praca trenera wymaga ogromnego poświęcenia. To satysfakcjonujące zajęcie. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że bardziej atrakcyjne od komentowania.
Kiedy zaczynałeś pracę w AVEZ, prawdopodobnie sam nie wiedziałeś, czego się spodziewać. Zaskoczyło cię coś szczególnie bardzo?
Trener, który chce z pięciu graczy stworzyć dobrze współpracujący kolektyw, musi pełnić rolę sprawnego mediatora. W pewnych sytuacjach trzeba zahamować więc zapędy liderskie i oddać wystarczającą przestrzeń zawodnikom. Każdy członek zespołu powinien wyrażać swoje zdanie. Co za tym idzie – szkoleniowiec musi mieć świadomość, że nie zawsze ma rację. Sporym wyzwaniem było dla mnie utemperowanie dominującego charakteru. Wcześniej kierowałem się obrazem trenera znanego z klasycznych sporów – szefa wszystkich szefów. W esporcie – przynajmniej z mojej perspektywy – tak być nie może.
To, o czym mówisz, przenosi się bezpośrednio na postrzeganie esportowych trenerów przez społeczność. W sporcie tradycyjnym selekcjonerzy obrywają najbardziej. W świecie CS-a na pierwszej linii frontu najczęściej są gracze. Rzadko obrywa się komuś tak, jak przykładowo kubenowi.
W pewnym momencie jakimś cudem społeczność mianowała kubena wrogiem publicznym numer jeden. Nie wiemy dokładnie, jakie czynniki bezpośrednio wpływały na słabe rezultaty Virtus.pro. Mam jednak świadomość, że w 90% to gracze są odpowiedzialni za to, co dzieje się na serwerze. To oni strzelają i podejmują większość decyzji. Szkoleniowiec przygotowuje przed meczami taktyki, zarysowuje strategię, przedstawia ustawki, zajmuje się analizą, ale to naprawdę mała część finalnego efektu. Największa odpowiedzialność spoczywa na zawodnikach.
Jako komentator niejednokrotnie musiałeś się nad tym zastanawiać. Teraz przekonałeś się o tym na własnej skórze.
Pamiętajmy o tym, że mogę bazować wyłącznie na doświadczeniach zebranych w pracy z jedną drużyną. Mimo wszystko moje podejście bardzo się nie zmieniło. W przeszłości miałem świadomość, że to nie trenerzy, a gracze w zdecydowanej większości decydują o wyniku. To, czy zawodnik trafi w głowę, poprawnie zachowa się na mapie, zapamięta taktyki, nie da się ponieść nerwom, składa się na 90% sukcesu. Od lat słucham w wywiadach o tym, że szkoleniowcy odpowiedzialni są za odpowiednie ułożenie drużyn i tzw. poklepywanie graczy po plecach. Teraz mogę to potwierdzić. Analiza i motywacja nie wygrają jednak każdego spotkania.
Jędrzej „bogdan” Rokita – trener AVEZ Esport. Fot. Kamil Zieliński
Rozmawiamy o relacjach na linii trener-gracze. Są jeszcze kontakty z górą. Po tym, jak destru zajął się Polską Ligą Esportową, struktura w organizacji została wywrócona do góry nogami?
Destru był łącznikiem pomiędzy składem a zarządem. Nie zmienia to faktu, że od samego początku moje obowiązki trenerskie szły w parze z zadaniami menadżera. Dziś muszę być po prostu jeszcze bardziej zaangażowany. Rzeczy, za które odpowiadam, w większych organizacjach realizowane są przez trzy czy cztery osoby. Układam kalendarz meczów i treningów. Kontaktuję się z organizatorami lig i turniejów, a także załatwiam część formalności z zarządem. Ogarniam sprawy logistyczne. Pełnię rolę analityka. No i w końcu – zajmuję się aspektami typowo trenerskimi. Jeśli miałbym schować na chwilę skromność do kieszeni, nazwałbym się człowiekiem orkiestrą.
Na dobrą sprawę przeżyłeś też sporo trenerskich dramatów. Odprawienie MOLSIEGO, problemy KEia, odejście byaliego, testy nowych zawodników, wejście w buty gracza. To nie są łatwe momenty.
Dzięki temu doświadczenie, które zebrałem w dziewięć miesięcy, jest dużo większe, niż w przypadku, gdybym trafił do zespołu nietkniętego żadnymi problemami. W niespełna rok przeżyliśmy w AVEZ wiele trudnych chwil, a w dodatku przepracowaliśmy ogrom, naprawdę ogrom godzin na serwerze. Momentami myślę, że trenerem nie jestem od dziewięciu miesięcy, ale kilku lat.
Co było w tym czasie najtrudniejsze?
Nauka godzenia się z porażkami i problemami, na które nie mam bezpośredniego wpływu. Momentami ograniczenia są wręcz paraliżujące. Wcześniej nie byłem przygotowany na przegrywanie i radzenie sobie z buzującymi po klęskach emocjami. Nadal po utracie ważnych punktów jestem przytłoczony, ale radzę sobie zdecydowanie lepiej niż na początku. Wiem, że gorsze momenty są po prostu odcinkiem drogi, przez który jako zespół musimy przejść, by osiągnąć sukces. Z porażek wyciągamy najwięcej wniosków.
Ambitny gracz czy trener z porażką nie pogodzi się prawdopodobnie nigdy. Zespół musi radzić sobie jednak z kłopotami innymi, niż tylko gorsze wyniki. Co czułeś, gdy musiałeś podziękować za grę MOLSIEMU?
Nawet jeśli z graczem nie łączy cię bardzo dużo i momentami górę biorą personalne niesnaski, powiedzenie mu “do widzenia” jest niełatwym zadaniem. W takiej chwili trzeba przecież prosto z mostu powiedzieć zawodnikowi, że traci pracę. Na szczęście miałem ze sobą nawrota, z którym dzielę odpowiedzialność za działania składu. Etycznie też czułem się z decyzją dobrze. Dysponowałem odpowiednimi argumentami. Ja chciałem zapieprzać, MOLSI z kolei pracę odkładał na dalszy plan. Późniejsze wyniki pokazały, że postąpiłem słusznie.
Kolejne problemy kadrowe w AVEZ pojawiły się wraz z odejściem byaliego. Paweł podzielił się już swoją perspektywą. Jak wyglądało to z twojej strony?
Na decyzję wpłynęło kilka czynników. Z uwagi na nadmiar oficjalnych meczów w ostatnim czasie faktycznie dużo mniej trenowaliśmy. Byliśmy ograniczeni przez ESEA Mountain Dew, ESL Mistrzostwa Polski, szereg kwalifikacji, nadchodziła też Polska Liga Esportowa. Deficyt sparingów zaczął odciskać piętno na wynikach drużyny. Do tego doszły problemy personalne KEia, a gra ze stand-inem zmniejszyła naszą pewność siebie. Zawodnicy przestali dostrzegać sens dalszej gry. byaliemu najwyraźniej za bardzo to przeszkadzało. Morale opadły mu do tego stopnia, że najnormalniej w świecie odpuścił. Nie przedłużył kontraktu.
KEi dość szybko wrócił do akcji, a grafik prędzej czy później by się rozluźnił.
Nie bez powodu użyłem więc słowa „odpuścił”. Każda drużyna przechodzi przez trudniejsze momenty. Trzeba je po prostu przezwyciężyć – przyłożyć się jeszcze bardziej lub poczekać na dogodny moment. Paweł nie był gotowy na to, by dzielić z zespołem trudności.
Nie próbowaliście go przekonać, żeby dał AVEZ trochę więcej czasu? Na dobrą sprawę i tak w wielu oficjalnych meczach pomagał, spędzając czas z drużyną.
Paweł w ostatnim czasie lepiej czuje się w roli stand-ina, kiedy nie jest zobowiązany do bycia stałym elementem składu. Pokazują to zresztą nasze ostatnie wyniki, które są lepsze mimo braku wspólnych treningów. Trudno powiedzieć, od czego to zależy. Wiem natomiast, że byali przedstawił sprawę jasno. Był zdecydowany. Nie bawiłem się w Huberta Urbańskiego, pytając, czy to jego definitywna decyzja.
Chwilę przed odejściem byaliego gracze, a szczególnie Paweł, otwarcie pisali o gorszych momentach w mediach społecznościowych. Chwilami bardzo emocjonalnie. Nie obawiałeś się o nastawienie zespołu?
Morale tak czy siak były mocno nadwyrężone. Wystarczyło usłyszeć głosy zawodników na TeamSpeaku, by wiedzieć, że nie jesteśmy w najlepszej formie. Publiczne informowanie o gorszym okresie nie miało na nas wielkiego wpływu. Jestem zresztą fanem otwartej komunikacji ze społecznością. Kibice powinni wiedzieć, co dzieje się w drużynie. Szczerość jest bardzo dobrą stroną byaliego. Jako trener nie mam prawa zakazywać graczom, by mówili, co leży im na serduchu. Zarząd też nie zamierza tego robić.
Mimo gorszej atmosfery w ostatnim etapie gry z byalim, wyciągnęliście z tego okresu coś pożytecznego?
byali wprowadził do zespołu dużo spokoju i racjonalnego podejścia do gry. Jego chłodna głowa pozwalała nam w trudnych momentach skupić się na celownikach, walić heady i wychodzić z niekomfortowych sytuacji. Na jego doświadczeniu dużo zyskał również nawrot, który od Pawła nauczył się sporo pod kątem prowadzenia. Wiedza została bezsprzecznie przekazana. Zyskało na tym całe AVEZ – włącznie ze mną. Cieszę się więc, że doszło do tej współpracy. Wspominam ten etap bardzo dobrze – liczyliśmy się przecież na europejskiej scenie, walczyliśmy z niezłymi zespołami i osiągnęliśmy rekordowe miejsce w światowym rankingu.
Mam wrażenie, że okres ten pozytywnie wpłynął też na samego byaliego. Zdementowaliście plotki, niejako oczyszczając jego nazwisko.
Bardzo się cieszę, że do tego doszło, bo Paweł nie może być uważany za osobę toksyczną. Wszelkie negatywne emocje kieruje zawsze w swoją stronę. Momentami skrajne reakcje przechodzą co prawda na niepokój całego zespołu, ale są to sytuacje marginalne. To, że byali nie jest wobec siebie bezkrytyczny, jest wyłącznie objawem jego ambicji.
Szkoda, że ambicje te nie przekształciły się w nieco większą cierpliwość. Być może dzięki temu AVEZ nadal funkcjonowałby z byalim na pokładzie.
Jest na to szansa. Pamiętam okresy, w których przegadywaliśmy nasze problemy, szukając rozwiązania. Te znaleźliśmy tuż po tym, gdy byali ze składu odszedł. Zabrakło nam dosłownie chwili
Pierwszym ogłoszonym zawodnikiem, który miał wejść w buty byaliego, był pendzelek. Dlaczego zdecydowaliście się na gościa, którego – jeśli patrzymy na przekrój sceny – bez wyrzutów sumienia można nazwać żółtodziobem?
Plan był taki, by dogrywać trwające ligi ze stand-inem, podczas treningów testując różne rozwiązania. Nastawialiśmy się na to, że nie skupimy się na graczach „wielkoszlemowych”. Sprawdziłem dostępność uznanych zawodników, podjęliśmy kilka prób, ale nie było to wcale takie łatwe. Postanowiliśmy wcielić się więc w scoutów i poszukać talentów w mniejszych zespołach. Pendzelek był sprawdzoną opcją – zna się z nawrotem i KEiem. Polecał go też hades. Najważniejsze jest jednak to, że bardzo dobrze radził sobie w projekcie ARMY.
Co poszło nie tak?
Trenowaliśmy z nim tydzień. Dostał wiele szans na to, by pokazać się podczas sparingów. Zarówno w trakcie treningów, jak i meczów oficjalnych nie przekonał nas jednak na tyle, by wciągnąć do składu na stałe. Co trzeba mu jednak oddać – miał trudne zadanie. Powierzyliśmy mu kilka odpowiedzialnych ról.
Niedługo zwlekaliście z ogłoszeniem Ricziego Maszynki po rezygnacji z pendzelka. Czym może pochwalić się Kacper, czego brakowało Dawidowi?
Spokojem i opanowaniem, co nie jest powszechne wśród graczy, z którymi miałem wcześniej do czynienia. Chwilami jest wręcz zbyt zachowawczy, ale wierzę, że z czasem stanie się bardziej przebojowy. W przyszłości, kiedy oswoi się z grą na tym poziomie, zacznie testować swoje limity. Na razie jednak nie szarżuje, co jest bardzo racjonalne. To podejście przemówiło do mnie najbardziej. Poza tym jest otwarty na sugestie, może pochwalić się porządnym etosem pracy, dużo trenuje, ogląda dema. Pendzelkowi ambicji również odmówić nie sposób, ale zabrakło mu większego ogrania drużynowego.
Spokój to cecha wspólna z byalim. Jeśli porównamy jednak doświadczenie – różnica jest ogromna.
Faktycznie Riczi dostał w spadku kilka odpowiedzialnych ról, które będą wymagały od niego gry pod większą presją. Nie sądzę jednak, by diametralnie wpłynęło to na zespół. Tym bardziej, że Kylar będzie mógł teraz popisać się swoją kreatywnością w zdobywaniu eliminacji. To z niego będziemy chcieli stworzyć głównego star-playera, co nie było do końca możliwe, gdy dzielił zadania z byalim.
Na dobrą sprawę zmieniliście w składzie jeden klocuszek. Jakiś czas temu Wisła udowodniła, że może to ogromnie podnieść jakość składu. Wierzycie, że z wami będzie podobnie?
Jestem przekonany, że zmiana wpłynie na pozytywne rezultaty. Nie wiem, czy prędko przebijemy poziom, który osiągnęliśmy z Pawłem. Dzięki innemu podejściu do gry i treningów na pewno wrócimy jednak na odpowiednie tory. Znów każdy gracz chce, jest zaangażowany, dostrzega sens wspólnej gry, widzi przed sobą cel i dzięki motywacji dąży do jego osiągnięcia. Riczi nam w tym pomógł.
Ale zabrał ci możliwość aktywnej gry w oficjalnych spotkaniach… Faktycznie było tak źle, jak opisywałeś to w mediach społecznościowych?
Nigdy nie aspirowałem, żeby zostać profesjonalnym graczem. Moje umiejętności indywidualne nie stały więc na bardzo wysokim poziomie. Uczestnictwo w pojedynkach o stawkę dla osób, które w ogóle nie spędzają czasu w grze, zawsze będzie trudne. Nagle jednak pojawiam się na jednym serwerze z czołówką Polski – totalnymi kozakami z Illuminar. Konkurowanie ze Snaxem, reatzem, mouzem, Vegim czy phrem to nie lada wyzwanie. Można się spocić. Mimo to cieszę się z tej przygody. Zdarzało się przecież, że urwałem ważne punkty.
Z perspektywy trenera to bardzo wartościowe doświadczenie. Poznajesz grę pod presją w meczu o stawkę. Możesz nauczyć się tego, jak funkcjonuje zawodnik w szeregu sytuacji.
To bardzo dobre spostrzeżenie, bo w wachlarzu kompetencji trenerskich zawsze brakowało mi bycia graczem na profesjonalnym poziomie. Teraz mogłem choć posmakować meczowej atmosfery. Chłopaki zdążyli nawet się już ze mnie pośmiać, kiedy w końcu zdałem sobie sprawę, z jaką presją się zmagają. W życiu miałem stresowe sytuacje. Dobrze znam swój organizm. Pisałem maturę. Uciekałem przed kanarami czy policją. Nigdy jednak ręce nie trzęsły mi się tak, jak podczas pierwszego pojedynku przeciwko Apeks.
Jędrzej „bogdan” Rokita – trener AVEZ Esport – podczas LAN-owych kwalifikacji do FLASHPOINT w Los Angeles. Fot. Kamil Zieliński
Rozmawialiśmy trochę na temat przepełnionego grafiku. Koniec końców żałujesz, że narzuciliście na siebie takie tempo?
Nie żałuję, bo zadyszka złapała nas dopiero we wrześniu – po przerwie. Kiedy pojawiły się ESL Mistrzostwa Polski, ESEA Mountain Dew League i Polska Liga Esportowa wpadliśmy w największy dołek. Wcześniej, nawet jeśli pracowaliśmy dużo, radziliśmy sobie nieźle. Jeśli miałbym zrobić coś inaczej, lepiej zaplanowałbym mecze w MDL-u. Nie przyjąłbym też jednego zaproszenia do polskich rozgrywek. Dziś wiem, że trzeba wybierać – albo PLE, albo EMP.
To dość kontrowersyjna opinia. W Polsce panuje raczej przekonanie, że trzeba uczestniczyć w komplecie krajowych rozgrywek. Ostatnio tylko x-kom AGO było w stanie wyznaczyć sobie priorytety.
I za to ich bardzo szanuję. Widać, że sztab szkoleniowy zna się na rzeczy. Co prawda efekt końcowy nie jest zadowalający, bo zespół odpadł przedwcześnie z EMP, ale jeżeli chodzi o motywację – trudno się z nimi nie zgodzić.
Marka jaką jest AVEZ prawdopodobnie myśli jednak o tym, by zaznaczyć dominującą pozycję w kraju i pojawiać się na polskim świeczniku.
Celujemy w scenę międzynarodową. Odkąd jestem w organizacji, nie przykładamy przesadnej wagi do polskich rozgrywek. Nie obrażając ani PLE, ani EMP – ich oferta nie jest tak imponująca, jak propozycje zmagań zagranicznych. Pod względem pieniężnym nawet Eden Arena: Malta Vibes czy Nine to Five znacznie je wyprzedzają, a są dużo mniej czasochłonne. Kilka zwycięstw BO3 może skutkować zgarnięciem 35 tysięcy dolarów. To robi wrażenie.
Jeśli mielibyśmy przejść przez ostatnie miesiące, kwalifikacyjne przygody i starty w międzynarodowych turniejach, coś się jednak popsuło. Nastała posucha z małymi przebłyskami.
Łatwo zauważyć to, że graliśmy nierówno. Momentami w dobrym stylu pokonywaliśmy uznane marki, by przegrywać z kretesem przeciwko zespołom wyraźnie gorszym. Zawsze szliśmy jednak do przodu. Mam poczucie stałego rozwoju, co niejako obrazował światowy ranking. Dopiero słabszy okres z KEiem i byalim rozpoczął nasz zjazd. Nie podchodziłbym więc do naszych występów na scenie międzynarodowej bardzo krytycznie.
Swego czasu zbudowano jednak wokół was otoczkę zespołu, który może stać się nadzieją polskiego podwórka. Wylot do Los Angeles, miano królów kwalifikacji, wicemistrzostwo EMP. To nakręciło oczekiwania.
Mówimy o klasycznym przykładzie pompowania balonika. Ludzie zapomnieli, że sukcesy, o których wspomniałeś, osiągnęła drużyna złożona z dwóch utalentowanych młokosów, snajpera Pompa Teamu, polskiego HUNDENA, komentatora na trenerce i emerytowanego mistrza świata. To nie gracze będący nieustannie na językach ludzi.
Zaczynaliśmy jako maluszki – banda świeżaków, która krok po kroku zbierała doświadczenie. Mimo to z powodzeniem walczyliśmy z gigantami – markami i nazwiskami dużo bardziej uznanymi niż my. Jeszcze jakiś czas temu byliśmy więc w cieniu, a w pewnym momencie społeczność zaczęła oczekiwać od nas rozkładania na łopatki wszystkich rywali. Mieliśmy byaliego czy wcześniej MOLSIEGO. Całą resztę tworzyła natomiast zgraja chłopaków dopiero zapoznających się z grą na wysokim poziomie.
Miano świeżaków powoli będzie się jednak od was odklejać. Co więc dalej?
Dajcie nam czas, bo naprawdę czuję, że zmierzamy w dobrą stronę. Pracę w AVEZ traktuję jako proces – ścieżkę ciągłego rozwoju niedoświadczonych zawodników i trenera, który dopiero uczy się swojego fachu. Na zbieranie efektów ciężkiej pracy w końcu przyjdzie czas. Jasne, w pewnym momencie być może znów natkniemy się na barierę. Przeszliśmy jednak już przez trudne okresy. Jeśli podejście chłopaków nie będzie się zmieniać, poradzimy sobie z kolejnymi wyzwaniami.
Fot. AVEZ Esport / Kamil Zieliński