Bez meliski ani rusz – R6S oczami beztalencia #4
Naprawdę dziwi mnie tak pozytywny odbiór tej serii. No ale cóż, polscy esportowcy przyzwyczaili czytelników do patrzenia na porażki, więc moje wyczyny to nic nowego, a zwyczajne wpisanie się w panujący trend. Może jednak kiedyś nadejdzie moment, w którym z dumą napiszę, że wbiłem Diament. Albo chociaż wyszedłem z Brązu. Jak co dwa tygodnie – zapraszam. Tylko bez pośmiewiska.
Zazwyczaj nieodłącznym składnikiem mojej pracy jest kawa. Czy to przy tworzeniu artykułów, czy też przeprowadzaniu wywiadów a nawet podczas oglądania meczów (choć tu zamiennie z napojami zakazanymi). Gra w Rainbow Six: Siege sprawiła jednak, że musiałem zmienić swoje zwyczaje. Już nie kawka czy piwko, a meliska. I tak, jak już się zapewne domyślacie – to nie wina gry, tylko moich koślawych rąk.
Dwa tygodnie temu spóźniłem się z publikacją waszej ulubionej serii (jeśli faktycznie tak jest, to coś musi być z wami nie tak). Tym razem również byłem bliski spóźnienia, bowiem ostatnio poniekąd obiecałem wam, że podczas następnej aktualizacji stanu rzeczy będę mógł już chwalić się posrebrzaną rangą. No i tak siedziałem dziś od rana z ponad 38. stopniami gorączki i próbowałem wyjść poza granice owianego legendą Brązu. Sami już wiecie, jaka będzie puenta tej historii.
Wnioski? Nigdy nie grajcie w gierki, kiedy akurat powinniście leżeć w łóżku. A jeśli macie już zamiar grać, to postawcie sobie obok monitora kubek, a najlepiej wiadro melisy. Nic nie denerwuje tak, jak fuzja bólu głowy, nudności, zimnych dreszczy, Rosjan w drużynie i nietrafionych strzałów.
Swoją drogą ciepła melisa również nie była najlepszym pomysłem. Co prawda człowiek nieco się uspokoił, jednak jej temperatura w połączeniu z szalejącym za oknem słońcem dała efekt mokrych pleców. I wszystkiego innego też. Halo, OMEN? Chyba pot z dłoni zalał mi klawiaturę w laptopie.
Plusy takiej sytuacji? Niesamowita kontrola i panowanie nad myszką. Nie mogłem jej odkleić nawet po zakończeniu przygody z meczami rankingowymi. No i właśnie, te rankedy, rankedziki. Nie wiem, czy osiągnąłem już swój sufit, czy po prostu wszystko przyjdzie z czasem.
W wolnych chwilach oglądam te transmisje i uczę się tego, jak grać danymi postaciami. W rzeczywistości na niewiele się to jednak zdaje. Ciągle te same błędy, coś jak “laga na Roberta” w wykonaniu polskiej reprezentacji. I nie za bardzo wiem, jak je rozwiązać. W kolejnej części zmagań chyba znów zgłoszę się do któregoś z ekspertów. Może pod okiem profesjonalisty uda mi się rozwinąć skrzydła?
Ale o jakich skrzydłach ja gadam. Minęły dwa tygodnie, a Brąz IV zamieniłem na rangę niższą o jeden stopień. Wydaje mi się jednak, że z każdym meczem trafiam na graczy o poziomie coraz bardziej zbliżonym do mojego. Porażki to już nie wina smurfów, a wyłącznie moja. Ale tak chyba działa system rang w Rainbow Six: Siege, prawda? Mija trochę czasu, zanim mechanizm wkomponuje Cię na dobre w miejsce w hierarchii.
Albo najzwyczajniej w świecie ogranicza mnie zbyt niski poziom? Może jestem stworzony do wyższych celów i powinienem rozpocząć od kwalifikacji do Polish Masters? Bliżej w sumie do zimowego pucharu, więc najpewniej tam spróbuję swoich sił. Tak, to już postanowione. A do tego czasu towarzysze z Brązu posłużą mi za obiekty, na których będę trenować niestandardowe zagrywki. Pokaże Rainbowa, jakiego Polska jeszcze nie widziała.
Seria powstaje przy współpracy z firmą OMEN oraz polskim oddziałem Ubisoft – organizatorem Polish Masters, a więc najbardziej prestiżowych rozgrywek Rainbow Six: Siege nad Wisłą.
Fot. Pixabay