POLSKI ESPORT
Rainbow Six: Siege
Wywiady

AueR: Dostałem oferty z zagranicy, ale gra w Polsce okazała się najlepszą opcją

01.08.2020, 19:48:43

Gra we włoskiej lidze pozwoliła mi w końcu funkcjonować tak, jak to sobie wymarzyłem. To było życie jak ze snu, bo przecież mogłem utrzymać się wyłącznie z esportu. Organizacja zapewniała nam pensje i wsparcie – dosłownie wszystko, czego oczekiwaliśmy. Wreszcie zaznałem profesjonalizmu. Poświęciłem temu wszystko, łącznie ze zdrowiem, bo przecież w pewnym momencie trafiłem do szpitala. Nie sądziłem, że osiem miesięcy starań zniweczy jedna runda – opowiada nam Bartek „AueR” Hajma o niemal roku spędzonym we włoskim Mkers, a także kulisach transferu do Izako Boars.

W barwach Mkers przegraliście półfinał włoskiej ligi, ocierając się o Challengera. Czemu nie pojawił się pomysł kontynuowania gry w tym samym składzie?

Od samego początku byliśmy świadomi tego, że jeśli nie wygramy PG Nationals, projekt zostanie rozwiązanie. Nie dopuszczaliśmy do myśli tego, że z rozgrywek odpadniemy już na etapie półfinału, bo taka porażka nie powinna się w ogóle wydarzyć, ale czasu cofnąć nie można. Po przegranej z Italian Gaming Project kwestią czasu stał się rozpad składu. Organizacja zakończyła naszą przygodę.

Jako gość, który dał się poznać na włoskiej scenie z bardzo dobrej strony, nie zyskałeś zaufania zarządu, by ewentualnie zbudować kolejną odsłonę kadry ?

Nie. Co prawda Mkers nie opuściło sceny Rainbow Six: Siege, ale współpracę przedłużono wyłącznie z Torokiem. To on dostał polecenie, by zbudować odświeżoną formację. Jedną z wytycznych było to, by tym razem w kadrze pojawili się sami Włosi.

Wpadki się zdarzają, z gorszymi wynikami mierzą się nawet najwięksi, ale w Mkers tak czy siak zasłynęliście jako jedna z najlepszych drużyn Włoch. Z tej perspektywy decyzja jest dość szokująca.

Z zewnątrz skład wyglądał bardzo obiecująco. Wiele zwycięstw, pierwsze miejsce w sezonie regularnym, przez długi czas miano gości, których nie da się pokonać. Od środka sprawa prezentowała się jednak nieco inaczej. Wraz z odejściem Sloppy’ego do amerykańskiego Tempo Storm straciliśmy pewnie z czterdzieści procent mocy. Nie mieliśmy już tak dużej siły przebicia. Na naszym poziomie nie sposób znaleźć gracza, który mógłby go z powodzeniem zastąpić. 

Stawałeś więc na głowie, by wypełnić powstałą lukę.

Zostałem postawiony w problematycznej sytuacji, bo musiałem zacząć fragować za dwóch. To jednak nieistotne. Bardzo szybko okazało się bowiem, że największe sukcesy i passę dobrych wyników w dużej mierze zawdzięczaliśmy jednemu zawodnikowi. Nawet jeśli cały plan nam się walił, Sloppy potrafił wybrać Ashe i w pojedynkę zwyciężać nam rundy.

Nie uważasz za nieco niesprawiedliwe to, że do drużyn na najwyższym poziomie najczęściej wyłapywani są gracze, którym kompani tworzą przestrzeń do gry? Łatwiej błyszczeć, gdy reszta zespołu kreuje ci korzystne sytuacje.

To specyfika Rainbow Six: Siege. Nie widać ludzi, którzy pracują za kulisami. Możesz rewelacyjnie operować dronem, zbierać świetne informacje za pomocą kamery, bez zarzutu osłaniać tyły, ale na pierwszy plan zawsze wyjdzie gość, który uzbiera najwięcej eliminacji. Proces doprowadzający do tego, że fragi są łatwiejsze do zdobycia, staje się mniej ważny. 

Fakt, że zostałeś zmuszony do fragowania za dwóch, odbił się na twoich statystykach. Zostałeś nagrodzony tytułem najbardziej wartościowego gracza sezonu regularnego. Prześmiewczo nazwałeś się „królem Włoch”. Traktujesz to jak nagrodę pocieszenia?

Schlebia mi to, że zostałem wyróżniony przez kapitanów innych drużyn, komentatorów i ekspertów. Okazało się, że seria clutchy i widowiskowych akcji nie przeszła bez echa. Tytuł MVP nie jest jednak w stanie wynagrodzić drużynowej porażki. Po przegranej w półfinale runęło przecież wszystko, co budowałem przez ostatni rok. W kilka chwil okazało się, że jestem w punkcie wyjścia, muszę zaczynać od nowa, a esportowa kariera stanęła pod znakiem zapytania. To boli. Cholernie boli.

Można chyba powiedzieć, że porażka przeciwko Italian Gaming Project jest najtrudniejszym momentem twojej rainbowowej kariery.

Zdecydowanie. Przegrana bolała dużo bardziej niż porażki w dwóch finałach mistrzostw Polski. W Masters League miałem mało do stracenia i niewiele więcej do zdobycia. Tym razem stawką było całe życie w kontekście esportowego rozwoju. Mowa przecież o miejscu w Challenger League, a nie tylko złotym krążku, symbolicznym tytule mistrza i czeku na nieco więcej pieniędzy. W świetle ostatnich zmian na scenie bez awansu do europejskich rozgrywek właściwie nie istniejesz.

Stąd komunikaty o tym, że masz coraz mniej siły i wiary do walki.  Czuć było twój smutek, żal, gorycz.

To nie kwestia wyłącznie ostatniej porażki. Chodzi o całokształt dotychczasowej kariery przypieczętowany bardzo dotkliwym ciosem. Studiując moją przeszłość, łatwo zauważyć, że potykałem się bardzo często. Po transferze z Invicta Gaming do Actiny PACT totalnie zwaliliśmy Challenger League. Przez jedną osobę posypała się nam cała drużyna, a to doprowadziło do tego, że zajęliśmy ostatnie miejsce i z trudem wygraliśmy dwa mecze. Kompromitująca porażka, po której posypało się domino. Przegrany finał kolejnego Masters League przeciwko miksowi. Rozpad składu. Krótki epizod w niezobowiązującej ekipie.

I nagle angaż w Mkers, który dał ci nadzieję na lepsze jutro.

Dokładnie. Gra we włoskiej lidze pozwoliła mi w końcu funkcjonować tak, jak to sobie wymarzyłem. To było życie jak ze snu, bo przecież mogłem utrzymać się wyłącznie z esportu. Organizacja zapewniała nam pensje i wsparcie – dosłownie wszystko, czego oczekiwaliśmy. Wreszcie zaznałem profesjonalizmu. Poświęciłem temu wszystko, łącznie ze zdrowiem, bo przecież w pewnym momencie trafiłem do szpitala. Nie sądziłem, że osiem miesięcy starań zniweczy jedna runda.

Gorycz musi być ogromna, bo do półfinału PG Nationals podchodziliście jako faworyci. Pewność siebie musiała was napędzać.

Nadmierna pewność siebie nie tyle napędzała, co zgubiła część zespołu. Przed spotkaniem nie udało mi się przemówić niektórym graczom do rozsądku. Nie przygotowaliśmy się dostatecznie dobrze, bo pewne jednostki wyszły z założenia, że wygramy bez żadnego problemu. Nie toleruję podobnego podejścia, bo w esporcie czy sporcie stuprocentowe zwycięstwa nie istnieją. 

Nie uważasz jednak, że czasem jesteś dla siebie zbyt surowy? Mimo wszystko karierę rozpocząłeś stosunkowo niedawno, bardzo szybko zaczepiając się w najlepszej drużynie kraju, a następnie dostając szansę zagranicą. Niewielu Polaków zaszło dalej.

Jeśli chodzi o Rainbow Six: Siege czy inne dyscypliny esportowe, nie sposób być wobec siebie zbyt krytycznym. Zawsze znajdzie się błąd, który trzeba poprawić lub element wymagający zmiany. Do końca życia nie zapomnę sytuacji z meczu przeciwko IGP, gdy przy stanie 7:6 nie wyeliminowałem jednego rywala, przez co ten zniszczył całą drużyną. Gdybym zdobył tego fraga, być może cieszylibyśmy się z awansu do finału, a następnie gry w Challengerze. Jeden błąd może kosztować wszystko, więc stale trzeba być wobec siebie piekielnie wymagającym.

Bartek „AueR” Hajma po zwycięstwie PG Nationals w barwach Mkers.f

Masz pretensje do siebie i zespołu. Czy jednak włoski etap nie był najlepszym okresem twojej kariery?

I tak, i nie. Trudno to stwierdzić. Krokiem do przodu na pewno był fakt, że wreszcie wygrałem jakiś turniej. Klątwa drugiego miejsca została przełamana dzięki wygranej zimowej edycji PG Nationals. Koniec końców – niewiele na tym jednak zyskałem, bo ówczesne rozgrywki oferowały znacznie mniej niż letnia odsłona. A ja wróciłem do punktu wyjścia, czyli Polski. Muszę jednak przyznać, że sporo się nauczyłem. Do Mkers dołączyłem jako totalny nowicjusz. Często nie wiedziałem, co dzieje się na serwerze. Chłopaki jednak solidnie mnie przeszkolili. Tego nie stracę.

Zasmakowałeś też życia profesjonalnego gracza. Wiesz, do jakiego momentu kariery powrócić, by znów cieszyć się z profesjonalizmu. Esportowa motywacja powinna być jeszcze większa.

Motywacji mi nie brakuje i nie brakowało. W esporcie nigdy nie chodziło o pieniądze czy sławę. Najważniejsze było, jest i będzie zwycięstwo oraz wdrapanie się na szczyt podium każdego kolejnego turnieju. Kiedy więc kończą mi się siły i ogarnia mnie zwątpienie, co zdarza się po bolesnych porażkach, chęć wygrywania znów każe mi wrócić. Po rozwiązaniu Mkers nie tykałem Rainbow Sixa właściwie przez miesiąc. 

Musiałeś odpocząć i przetrawić niełatwy okres.

Odrzucałem wszelkie propozycje, bo przyjęcie każdej z nich mógłbym nazwać porażką. Wreszcie zdałem sobie jednak sprawę, że trzeba wracać. Zbyt dużo czasu i sił poświęciłem, by teraz się poddać. Jeśli polegnę po raz kolejny – znów się podniosę. Będę tak robić, dopóki życie nie zmusi mnie do tego, by przestać. Uwierz mi, bardzo chciałbym zrezygnować z R6S i odpuścić sobie marzenia o esportowych sukcesach. Życie gracza poza oczywistymi pozytywami ma drugą stronę medalu. Stres, niepewność, brak stabilizacji. Mam w sobie jednak zbyt dużo uporu, by się poddać. Jestem uzależniony. To jak toksyczny związek.

Niezdrowe uzależnienie bardzo często staje się cechą ludzi, którzy prędzej czy później osiągają sukcesy. Widziałeś się już na szczycie? W Mkers byliście bardzo blisko ogromnego przeskoku.

Wiedziałem, że taki scenariusz jest możliwy. Wiara w bóg wie jaki sukces legła jednak w gruzach po odejściu Sloppy’ego. Bez niego nie byliśmy już drużyną, która mogłaby powtórzyć sukcesy Teamu Empire czy MnM Gaming. Nie zmienia to faktu, że wejście do Challenger League, a następnie stopniowe wspinanie się po szczebelkach byłoby możliwe. Stąd cały ten żal.

Żal, który doprowadził cię znów do Polski. Skąd pomysł na to, by karierę kontynuować nad Wisłą, skoro – wydawać by się mogło – ugruntowałeś sobie pozycję na scenie międzynarodowej?

Chcę wrócić, chcę walczyć, chcę spróbować raz jeszcze awansować do Challenger League. Polish Masters jest ostatnim przystankiem na drodze do tych rozgrywek, jeśli chodzi o następny rok.

To Dziki wybrały ciebie, czy ty wybrałeś Dziki?

Izako Boars wybraliśmy wspólnie z Meksesem. Gdyby nie on, prawdopodobnie nie zdecydowałbym się zresztą na powrót do Polski. Wiem jednak, że kiedy Maks pojawi się już na krajowym LAN-ie, zafunduje przeciwnikom pogrom. Nie mam wątpliwości, że to człowiek, który w Polsce strzela najlepiej. Można na nim polegać. Sprawdziłem to z wielu perspektyw – zarówno z nim w zespole, jak i przeciwko niemu. Ten gość właściwie nie zawodzi.

Wielu mogłoby zapytać – dlaczego nie SLAVGENT?

Zdaję sobie sprawę, że część z ich zawodników zawodzi i prawdopodobnie można byłoby ich zmienić. Od startu Polish Masters byłem jednak pod wrażeniem Izako Boars. Podoba mi się ich samozaparcie. Chłopaki trenują dwa razy dziennie, nie oczekując za to żadnej zapłaty. To pasjonaci bezinteresownie poświęcający się grze. Przypominają mi siebie sprzed lat. A w dodatku grają dobrze. Mimo pewnych problemów kadrowych i z łatką nowicjuszy osiągnęli drugie miejsce w tabeli. Postanowiłem coś z tym głodem gry i pracowitością zrobić. Chcę zapisać czystą kartę moimi radami i doświadczeniem.

Zapytam teraz AueRa-znawcę sceny, a nie AueRa-gracza. Zmiany wprowadzane w środku sezonu, a właściwie tuż przed jego końcem, faktycznie mogą pomóc? To przecież bardzo chaotyczny proces.

Wszystko zależy od wielu czynników. W naszym przypadku na pierwszy rzut oka widzę, że pozytywów jest ogrom. Wraz z Meksesem wróciliśmy do Polski niczym kawaleria mknąca na ratunek mniej doświadczonym zawodnikom. Zrobimy wszystko, by rzucić wyzwanie SLAVGENT, które – umówmy się – do tej pory nie miało poważnego przeciwnika. Chłopakom wzrosła przez to pewność siebie, a ja to bardzo w moich rywalach lubię. Grałem w zespole z ludźmi o podobnym nastawieniu i wiem, jak zgubne może być to podejście.

Maksymilian „Mekses” Borkowski i Bartek „AueR” Hajma po zwycięstwie tego pierwszego w trzecim sezonie Masters League. Fot. prywatne zbiory Meksesa

Dużo mówisz o drużynie. Co jednak z indywidualnym podejściem do powrotu na stare śmieci?

Nie mam żadnych złudzeń. Presja na mnie nie ciąży. Pozostało mi grać swoje, robić to, co do mnie należy i czekać na wolę nieba. Przez trzy lata kierowała mną nadzieja na ogromny sukces, a ciśnienie związane z ciągłym parciem do przodu nie dawało mi spać. Miało być pięknie, ale zawsze kończyło się tak samo. Czas zmienić podejście. Czas wprowadzić do gry więcej luzu.

Warunki zapewniane przez Izako Boars pozwolą ci ten luz osiągnąć? Wspominałeś o tym, że w Mkers poznałeś życie profesjonalnego gracza. Utrzymywałeś się z esportu.

Wracając do polskiej drużyny, zaakceptowałem poniekąd to, że nie otrzymam żadnej pensji. Nie taki był zresztą cel. Jestem jednak człowiekiem przedsiębiorczym życiowo. Potrafię liczyć i oszczędzać. Ośmiomiesięczna przygoda we włoskiej organizacji pozwoliła mi stworzyć poduszkę finansową. Odłożyłem właściwie wszystkie zarobione pieniądze z myślą o czarnej godzinie. Dzięki temu mogę grać w pełnym wymiarze czasowym również na polskiej scenie. Nie mam z tym żadnego problemu.

Co stanie się jednak, jeśli ostatecznie nie uda ci się awansować wam do Challenger League?

Trudno powiedzieć, bo pod tym względem nigdy nie tworzę planu b i działam spontanicznie. Gdybyś zapytał mnie pół roku temu, czy wrócę do Polski, prawdopodobnie odparłbym: „nie” lub „nie wiem”. Życie zweryfikowało jednak pewne założenia i gra nad Wisłą okazała się najlepszą opcją. Dostałem oferty od zagranicznych formacji, w których nadal mógłbym zarabiać. Coś mówi mi jednak, że Izako Boars ma przed sobą świetlaną przyszłość.

Czym jest ta świetlana przyszłość?

Nie mam wątpliwości, że z zapału chłopaków i ciężkiej pracy może powstać drużyna, która wygra Polish Masters, dostanie się do Challenger League, postawi opór w Europie i przy odrobinie szczęścia awansuje do Pro League. Taki jest cel.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najbardziej oceniane
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
starotyski
starotyski
1 dzień temu

młodzi kolesie z potrójnymi podbródkami. sport zaiste.

TwojStary
TwojStary
20 godzin temu
Odpowiedz  starotyski

Nie zesraj sie dobrze zbudowany pracowniku magazynu za 3k miesięcznie