
AueR: Chcieli zatrzymać mnie na serwerze i poza nim. Karma jednak wróciła
– Cały czas nie wierzę w to, że wydostaliśmy się z tak opłakanej sytuacji. To chyba najlepszy comeback w historii esportowych powrotów na całym świecie, jeśli chodzi o Rainbow Six: Siege. Coś niesamowitego – tylko krok dzielił nas przecież od zajęcia ostatniego miejsca, a ostatecznie wznieśliśmy puchar – mówi nam Bartosz „AueR” Hajma o zwycięstwie Izako Boars w Polish Masters.
Na gorąco – jak to jest być pierwszym w historii mistrzem Polish Masters?
To rewelacyjne uczucie, szczególnie biorąc pod uwagę scenariusz przyświecający temu zwycięstwu. Puchar Polish Masters jest dla mnie najlepszym zwieńczeniem trzech lat ciężkiej pracy: tysięcy godzin gry, masy bolesnych porażek, rosnącej frustracji i opluwania mnie na każdym kroku przez polską społeczność.
Napisaliśmy piękną historię. Jestem dumny z chłopaków, którzy mają psychikę ze stali i stanęli na wysokości zadania. Nieważne czy przegrywaliśmy, czy wygrywaliśmy – w naszych szeregach panował spokój. Kocham ich, najzwyczajniej w świecie ich kocham. Powiem to wprost – razem z Izako Boars chcę wejść do Ligi Europejskiej. Wiem, że nas na to stać.
Kiedy wracałeś z włoskiej sceny na polskie podwórko, opowiadałeś o zwątpieniu w sens dalszego grania. Triumf w mistrzostwach kraju jest najlepszym dowodem na to, że warto było dać Rainbowowi jeszcze jedną szansę.
Po każdej porażce i trudniejszym okresie w esportowej karierze zastanawiałem się, czy nie zawiesić myszki na kołek. Zawsze dochodziłem jednak do wniosku, że Rainbow Six: Siege jest moim życiem. Jestem ja i R6S, albo nie ma nic. Funkcjonowałem tak przez ostatnie lata i mam zamiar to kontynuować. Tym bardziej, że wreszcie widać efekty pracy. W końcu się udało.
Udało się też przełamać klątwę drugiego miejsca w polskich rozgrywkach.
Do trzech razy sztuka! Podczas pierwszych Mastersów zdobyłem tytuł wicemistrza razem z Invictą Gaming, w drugim sezonie – znowu srebro w barwach Actiny PACT. Udało się dopiero w Polish Masters, które szczęśliwie rozgrywało się o największą stawkę w historii krajowej sceny. Ciekawe jest jednak to, że wygrałem, nie stojąc na pierwszym planie. To nie ja byłem przecież główną maszyną do zabijania. Do Izako Boars wprowadziłem po prostu spokój i dyscyplinę, przekazując reszcie chłopaków wiedzę. Zespół wykorzystał to w stu procentach.
Od momentu ogłoszenia twojego transferu do Izako Boars podkreślano, że wraz z Meksesem macie zaszczepić drużynie właśnie ogromną dawkę doświadczenia. Plan się powiódł.
Jasne, ale to tylko jedna strona medalu. Reszta zawodników popisała się przecież niezwykłą mentalnością. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że tworzę zespół z najbardziej odpornymi psychicznie zawodnikami w Polsce. W życiu nie spodziewałbym się, że w krajowym składzie może panować taki porządek, harmonia i przy okazji skupienie na celu. Gdy na Theme Parku z devils.one przegrywaliśmy 1:6, cały czas wierzyliśmy, że możemy wrócić do gry. Nie dopuszczałem do myśli tego, że mógłbym po raz trzeci obejść się z mistrzowskim smakiem. Nie dałbym sobie z tym rady.
Śmiało można powiedzieć, że kiedy ban ustał i wróciłeś wreszcie do akcji, gra Izako Boars totalnie się odmieniła. Dziki nagle dostały olśnienia.
Nie mogłem doczekać się momentu, w którym wreszcie zamelduję się na serwerze. Podczas transmisji widać, jak nerwowo chodzę za plecami zawodników. Obawiałem się najgorszego scenariusza – przegranej 0:2 przeciwko devils.one, a następnie straty mapy z XPG Invictą. W takim wypadku musiałbym wracać totalnie od zera.
Cóż – najczarniejszy scenariusz w końcu się spełnił. Jedna mapa dzieliła was od odpadnięcia z turnieju…
Cały czas nie wierzę w to, że wydostaliśmy się z tak opłakanej sytuacji. To chyba najlepszy comeback w historii esportowych powrotów na całym świecie, jeśli chodzi o Rainbow Six: Siege. Coś niesamowitego – tylko krok dzielił nas przecież od zajęcia ostatniego miejsca, a ostatecznie wznieśliśmy puchar.
Bałeś się przez chwilę, że zawieszenie cię w rozgrywkach, może pokrzyżować plany całej drużyny?
Skłamałbym, gdybym powiedział, że obawy nie istniały. Nadal mam zresztą żal do administracji Polish Masters. Zawieszenie mnie na podstawie szeregu pomówień jest bezpodstawne. W profesjonalnych rozgrywkach podobne zdarzenia nie powinny mieć miejsca. Nie zmienia to jednak faktu, że udało się wygrać. Próbowano wszystkiego. Niektórzy chcieli zatrzymać mnie na serwerze i poza nim. Nikomu się to nie udało. Teraz cwaniaki muszą martwić się o swoją przyszłość, a ja zagram w Challengerze. Karma wraca.
Jestem pewien, że w normalnych okolicznościach zwycięstwo w finale smakowałoby najlepiej, ale…
… ale nie w tym przypadku. Uwierz mi – najlepiej smakowała wygrana przeciwko TEETRES.SLAVGENT. Dałem im nauczkę za to, co sobą reprezentują. Widać zresztą, że musiało ich to zaboleć, bo nie pojawili się podczas oficjalnego odbioru nagród. Menadżer SLAVGENT najwyraźniej nie miał odwagi spojrzeć w kamerę. Nasłuchałem się na swój temat wielu paskudnych rzeczy. Podobno wraz z Meksesem jesteśmy słabi i nie nadajemy się do gry. Rzekomo nie mieliśmy być dla Izako Boars wzmocnieniem. Słyszałem, że w meczu z nimi zostaniemy zmiażdżeni. SLAVGENT mentalnie w Challengerze siedziało więc już od miesiąca. Stało się jednak dokładnie to samo, co przeżyłem we Włoszech.
To właśnie zbyt duża pewność siebie zgubiło Mkers.
Nie ma znaczenia, jakie miejsce zajmujesz sezonie zasadniczym. Nieważne jest to, że wygrasz wszystkie mecze BO1. Prawdziwym sprawdzianem są właśnie play-offy i SLAVGENT tego sprawdzianu po prostu nie zdało. Grali niczym roboty łatwe do rozczytania. Nie byli w stanie dostosować się do zmieniających warunków. Najwyraźniej zbyt wysoko postawili sobie poprzeczkę.
SLAVGENT nie było jednak waszym jedynym przeciwnikiem. Na dobrą sprawę ograliście wszystkich uczestników finałów. Invicta, SLAVGENT, devils.one – trudno o lepsze podkreślenie przewagi.
Ze wszystkimi rywalami rozegraliśmy pełne mecze BO3 i trudno o dodanie czegoś więcej. Najbardziej cieszyłem się jednak z tego, że SLAVGENT zostało odesłane na trzecie miejsce. Marzyłem o tym, by devils.one sprowadziło ich do drabinki przegranych. Czekaliśmy na nich, jak wataha dzików gotowa do szarży. Kiedy więc nadarzyła się okazja – ruszyliśmy, by ich staranować.
Izako Boars po zwycięstwie Polish Masters. Na zdjęciu: AueR, Mekses, Royal, Ryba, Foster, Yoin i Paweł Potoczny – menadżer zespołu. Fot. Izako Boars
Wasz spektakularny powrót po mistrzostwo to piękna historia. Autorem równie ciekawej opowieści są jednak zawodnicy devils.one. Spodziewałeś się, że Diabły zajdą tak daleko?
Za żadne skarby. Na pewno nie sądziłem, że zdołają pokonać SLAVGENT i zagramy z nimi w finale. Szkoda, że tylko jedna drużyna może zostać mistrzem, bo devils.one całokształtem rozwoju zasługuje na więcej. Mam nadzieję, że spotkamy się z chłopakami w Challengerze.
W czym widzisz ich największe zalety?
Mają w składzie naprawdę dobrych strzelców. Może brakuje im nieco doświadczenia i psychicznej zaprawy, ale pod względem umiejętności nie można zarzucić im niczego. Durawix wspaniale się rozwinął – to magik. Niegdyś mówiło się o mnie jak o clutchmeisterze. Jakub jest pod tym względem dwa razy lepszy niż ja w najlepszych czasach. Ma złote dłonie, wybitny instynkt, szósty zmysł. Kiedy zostaje w sytuacji sam przeciwko czterem, wciąż wyobrażam sobie porażkę. Wielki wpływ na sukces zespołu ma też JiN, który perfekcyjnie steruje całością. Do czasu Polish Masters nie darzyłem go sympatią. W trakcie Polish Masters diametralnie zmieniłem o nim zdanie.
Nawiązując jednak do samego finału… Wiedząc, że mapą rozstrzygającą jest Villa, byliście pewni zwycięstwa jeszcze przed jej startem?
Oczywiście, że tak. To, co mówili komentatorzy, nie miało najmniejszego znaczenia. Przegrana jednego BO1 ze SLAVGENT w fazie zasadniczej niczego nie oznaczała. Nie nazwałbym tego odebraniem nam korony na Villi. Podczas tamtego meczu Dziki grały już o pietruszkę – starym składem i z pewnym awansem. Głupotą byłoby wyrzucanie z rękawa wszystkich asów. W spotkaniu finałowym z devils.one wygrana na ostatniej mapie była więc formalnością. Jesteśmy na niej bardzo mocni.
Mówiłeś o Durawixie, który męczył was wygranymi clutchami. Wizytówką meczu będzie jednak również wygrana sytuacja Royala, w którym zabił czterech rywali, a następnie w pojedynkę zdołał rozbroić bombę.
Kiedy udało mu się wygrać tę rundę, odszedłem od stanowiska, podszedłem do niego i pocałowałem go w czoło. Nie byłem w stanie wytrzymać tych emocji. Royal męczył się przez cały dzień, przegrywał masę clutchy, ale w najważniejszej rundzie stanął na wysokości zadania.
Otwarte kwalifikacje charakteryzują się tym, że często są nieprzewidywalne. Uważasz, że drugi polski skład jest w stanie przebrnąć po ostatnie miejsce w Challengerze?
Zdecydowanie. Na liście uczestników nie zobaczymy super zespołów. Większość z nich przegrała regionalne mistrzostwa. We Francji awans do Challenger League uzyskała przecież drużyna z piątego miejsca, bo czołowa czwórka uczestniczy już na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Mówimy więc o dużej rozbieżności. Jeśli devils.one wyciągnie wnioski z błędów popełnionych w meczu z nami – na pewno sobie poradzą. Mam ogromną nadzieję, że drugi polski skład podoła. Lepiej kibicować dziesiątce niż piątce, prawda?
Czuć dużą pewność siebie, gdy mówisz o rywalizacji Polaków z europejskimi rywalami. Krajowa scena wreszcie wyzbyła się kompleksów?
Przez trzy lata mojej gry w Rainbow Six: Siege na polskiej scenie widzieliśmy samych weteranów – zmęczonych gości, którym nie do końca zależało na rozwoju. Stara gwardia nagle odeszła jednak do lamusa. Zastąpiła ich oczekiwana od dawna świeża krew w postaci np. Royala, Ryby czy Fostera. Wystarczyło pomieszać młodzieńczą werwę ze szczyptą doświadczenia i efekty widać gołym okiem.
Zwycięstwo Polish Masters pozwala wam nadal rywalizować na profesjonalnej scenie. Reszta polskich zespołów obudziła się natomiast z ręką w nocniku. Dużą nieodpowiedzialnością byłoby zignorowanie tej szansy.
Nie osiadamy na laurach. Dwa, trzy dni odpoczynku i wracamy do treningów. Chcemy godnie reprezentować Polskę. Osobiście nie przeżyłbym powtórki z tego, co zaprezentowaliśmy w Actinie PACT. Mój pierwszy sezon w Challengerze jednak był zwykłą pomyłką. Nie byliśmy gotowi na takie wyzwanie. Dziś reprezentuję natomiast drużynę z krwi i kości – zespół, o jakim marzyłem przez całą karierę. Planem minimum jest więc wbicie się do czołowej czwórki. Celujemy jednak w awans do Ligi Europejskiej. Chcemy być pierwszym zespołem w historii Polski na najwyższym szczeblu.
Włosi solidnie się zdziwią, kiedy spotkają się z tobą w Challengerze.
Sezon w Mkers był dla mnie traumatycznym okresem. Z dzisiejszej perspektywy mogę jednak powiedzieć, że bardzo cieszę się z przegranej we Włoszech. Dzięki temu nie będę reprezentować obcego kraju. Spełnieniem marzeń jest to, by wprowadzić polską drużynę na scenę europejską. Na razie jest to Challenger League. Ale kto wie – być może poszybujemy wyżej?
Fot. Izako Boars