Ameryka w Europie? Tu na razie jest ściernisko
Jeszcze przed rozpoczęciem zmagań w ramach BLAST Premier Fall można było podejrzewać, że formacje z Ameryki Północnej będą miały niezwykle twardy orzech do zgryzienia. Umówmy się, że reprezentanci NA nigdy nie mieli lekko w potyczkach z graczami rodem ze starego kontynentu, ale tym razem warunki były dodatkowo nadzwyczaj trudne. Gdy tylko pojawiły się informacje o tym, że FURIA, MIBR i Evil Geniuses zlatują się do Europy, byłem pewny, że zobaczymy znaczącą różnicę poziomów. I dziś muszę uderzyć się w pierś, bo po prostu nie można nazwać tego, co zobaczyliśmy „różnicą poziomów”. Naszym oczom ukazała się przepaść. Przez duże P.
Największe nadzieje jak pewnie każdy inny człowiek na świecie pokładałem w FURII. Brazylijczycy po wakacjach wyglądali absolutnie fenomenalnie i za oceanem nie mieli sobie równych. Odjechali poziomem na tyle, że można wręcz było pokusić się o stwierdzenie, że podczas BLAST Premier Fall mogą nawet uzyskać bezpośredni awans na jesienne finały cyklu. Nieobliczalni, agresywni, utrzymujący wysokie tempo rozgrywki. W teorii mieli po swojej stronie wiele argumentów do tego, żeby zaskoczyć europejskich rywali.
W praktyce FURIA była jednak największym rozczarowaniem całego cyklu. Brazylijczycy kompletnie nie potrafili wykorzystać swoich atutów odpowiedni sposób. Dla G2 byli oni niesamowicie czytelni i widać było gołym okiem, że bałkańsko-francuski kolektyw nic nie robi sobie z tego, że gra pierwszy oficjalny mecz w nowym zestawieniu. Szaleństwo Andreia “arTa” Piovezana dla ułożonych zawodników ze starego kontynentu było tylko ziarnkiem grochu pod poduszką. Jestem niemalże przekonany, że gdyby podopieczni Nicholasa „guerriego” Nogueiry zmierzyli się z drużyną dowodzoną przez Nemanje „nexe” Isakovića w formacie BO7, to wygraliby góra jedną mapę.
A nie dostali szansy nawet na rewanż w BO3, bo koncertowo zawalili również sprawę w brazylijskich derbach z MIBR. Abstrahując już od tego, jak reprezentanci legendarnej organizacji wyglądali na przestrzeni całego turnieju – takie porażki najlepszej drużynie z NA po prostu nie przystoją. Pozostaje mieć nadzieję, że FURIA dobrze wykorzysta dwadzieścia dni przerwy i dzięki treningom rozgrywanym na europejskich serwerach zyska na jakości. Albo zyska nieco ogłady, która przyda się w najbardziej newralgicznych momentach meczów.
Na niemalże całkowicie przeciwległym biegunie znajduje się wspomniane już wcześniej MIBR. Moim zdaniem fani formacji dostali ważne potwierdzenie tezy, że istnieje życie bez legend pokroju Gabriela „FalleNa” Toledo czy Fernando „fera” Alvarengi. Widać było, że w grze latynoskiego zlepku zawodników jest sporo zacięcia oraz ambicji. Vito „kNgV-” Giuseppe w roli kapitana naprawdę może się podobać. Pomimo dodatkowych obowiązków nadal potrafi być niezwykle widowiskowy i zabójczo skuteczny. Od razu nasuwa się pytanie, ile mógłby ugrać gdyby wcześniej zdecydowano się pożegnać Epitácio „TACO” de Melo i FalleNa.
Szczególnie imponowała jednak młodzież. Alencar „trk” Rossato w końcu rozwinął skrzydła. Leonardo „leo_drk” Oliveira pokazał, że potrafi wejść w duże buty fera i pokazywać się z naprawdę fajnej strony jako entry. Kiepsko wyglądał za to Lucas „LUCAS1” Teles, który niestety nadal jest jedynie cieniem samego siebie z przeszłości. Kilka fajnych momentów miał za to Vinicius „v$m” Moreira i jeżeli Brazylijczyk pokaże, że podczas drugiego sezonu Flashpoint oraz BLAST Premier Showdown konsekwentnie progresuje, to nie zdziwi nas specjalnie jeśli zagości w MIBR na stałe pomimo VAC bana. Choćby jako szósty zawodnik.
Na koniec dnia musimy jednak pamiętać o tym, że MIBR podobnie jak FURIA nie wygrał żadnej serii przeciwko europejskiej formacji. Absurdalna wręcz radość po wygranych mapach to oczywiście piękne obrazki, które miło się ogląda z uwagi na ostatnie chude lata brazylijskiej organizacji, ale o jakimkolwiek sukcesie nie można tutaj mówić.
A skoro mowa o przegrywaniu wszystkich meczów przeciwko Europejczykom, to musimy się również pochylić nad naszym ostatnim (anty)bohaterem, czyli Evil Geniuses. O ile w starciu przeciwko OG widać było jeszcze jakiekolwiek pozytywne przesłanki, o tyle dobre wrażenie nie utrzymało się szczególnie długo. 0:2 z Ninjas in Pyjamas to naprawdę wymowny wynik, nawet pomimo tego, że o Szwedach wypowiadałem się ostatnio w superlatywach.
EG zawaliło sprawę podczas 12. sezonu ESL Pro League i IEM New York. Amerykański zespół, który z założenia ma być najlepszy w swoim regionie, zaczął coraz to bardziej cierpieć w obliczu dobrej dyspozycji FURII. BLAST Premier Fall miał być jednak szansą na zmazanie złego wrażenia. Już nie róbmy sobie jaj i nie mówmy, że Evil Geniuses miało trudną grupę. Jasne, miało, ale jeszcze rok temu mówiliśmy o Tariku „tariku” Celiku i jego kompanach jako o ekipie, która ma raz po raz walczyć o najważniejsze trofea.
Tymczasem podczas fazy grupowej BLAST Premier Fall zobaczyliśmy niezwykle bezradny zespół, który jechał na przebłyskach i indywidualnych zagrywkach, które dawały w ogóle jakąkolwiek furtkę do zwycięstwa. W najbardziej kluczowych momentach brakowało jednak decyzyjności. Paka doświadczonych gości gubiła się w akcji jak dzieciaki ze Stranger Things. Nie tak to powinno wyglądać.
Z tego miejsca chciałbym też pogratulować Team Liquid statusu najlepszej amerykańskiej ekipy podczas BLAST Premier Fall. Żeby owy status uzyskać, wystarczyło nie wziąć udziału w turnieju.
Aktualnie poziom europejskich, a amerykańskich drużyn, to niebo a ziemia. Sytuacja pandemiczna wskazuje na to, że wielu LAN-ów w najbliższych miesiącach nie uświadczymy, więc jedyną receptą jest siedzenie na starym kontynencie, treningi z europejskimi piątkami i szlifowanie formy indywidualnej w FPL-u, gdzie na pewno jest trudniej niż w amerykańskim odpowiedniku. Tu na razie jest ściernisko, a czy będzie San Francisco? To już zależy wyłącznie od reprezentantów NA.