
Alanzq: Dopiero krytyczne spojrzenie na siebie pozwoliło mi ruszyć w dobrą stronę
W wieku szesnastu lat awansował na światowe finały ESWC, ale rodzice zakazali mu wyjazdu na mistrzostwa świata. Tytuły esportowe zmieniał niezwykle regularnie, grając w MOBA, FPS-y, Auto Chees czy karcianki. Ukończył studia prawnicze, a następnie zdobywał zawodowe doświadczenie w kancelarii. Dziś reprezentuje z kolei globalną potęgę w postaci Teamu Liquid i może pochwalić się tytułem pierwszego mistrza świata w League of Runetera. O uczuciach związanych ze zdobyciem miana najlepszego z najlepszych, kulisach kariery i pracy w Teamie Liquid opowiedział nam Mateusz „Alanzq” Jasiński.
Zdarza mi się rozmawiać z wieloma esportowcami. Niecodziennie mam jednak okazję zamienić kilka słów z mistrzem świata. Jak czuje się gracz zdobywający tytuł najlepszego z najlepszych?
To niesamowite przeżycie. Emocje co prawda powoli opadają, ale mimo to szczęście towarzyszy mi każdego dnia pracy. Czuję się fantastycznie, tym bardziej jeśli wezmę pod uwagę to, że oprócz umiejętności w karciance niezwykle istotne jest również szczęście. A to ewidentnie mi sprzyjało.
Jesteś znany z bardzo poważnego podejścia do obowiązków. Jak wyglądały twoje przygotowania do turnieju?
Na sukces pracowałem bardzo ciężko, biorąc pod uwagę to, że przez ostatni rok spędziłem ponad 4 tysiące godzin w grze. Większość czasu poświęcałem na to, aby nieustannie się doskonalić. Do kwalifikacji oraz do TOP 16 bardzo dużo przygotowywałem się poza streamem, a poza tym w trakcie transmisji wchodzących w mój ośmiogodzinny dzień pracy. Utrzymuję się z tego, więc do obowiązków podchodzę bardzo poważnie.
A mimo to nadal streamowałeś i rozwijałeś się na innych płaszczyznach.
Nie lubię zaniedbywać streama. To obszar mojego działania, gdzie regularność jest niezwykle ważna. Krótka nieobecność i luki w harmonogramie mogą sprawić, że publika znajdzie inne kanały, które zacznie oglądać, a co za tym idzie społeczność widzów zacznie się kurczyć. Nie mogę więc pozwolić sobie na zbyt długie przerwy w streamowaniu. Jestem fanem konsekwencji, przez co nawet w trakcie przygotowań do mistrzostw świata musiałem wydzielić sobie czas na kontakt z widzami.
Jakie emocje towarzyszyły ci podczas finałowego starcia – w momencie, w którym zdałeś już sobie sprawę z wygranej?
W zasadzie dopiero minutę przed zwycięstwem wiedziałem, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Do tej chwili rozgrywka była bardzo wyrównana i zdarzyć mogło się dosłownie wszystko. Emocje cały czas we mnie buzowały – aż doszło do punktu kulminacyjnego, w którym przeciwnik nie znalazł odpowiedzi na mój ruch. Coś wspaniałego.
Wielu graczy zaczynających esportową przygodę niezależnie od dyscypliny – na horyzoncie marzeń stawia sobie wygranie mistrzostw świata. Możesz z czystym sumieniem powiedzieć, że to twoje największe osiągnięcie w życiu?
To zdecydowanie największe osiągnięcie w mojej karierze. W przeszłości cieszyłem się oczywiście z bardziej lub mniej spektakularnych sukcesów, ale ich skala była nieporównywalna do wygrania mistrzostw świata.
Jest to w jakiś sposób porównywalne do piastowania pozycji numeru jeden TFT w Europie i na świecie przez długie tygodnie?
W pewnym sensie tak – utrzymywanie się na szczycie światowej klasyfikacji w TFT było niemałym osiągnięciem. Umożliwiło mi to zresztą dołączenie do Teamu Liquid. Jeśli jednak chodzi o ladder – niezależnie od gry, którą aktualnie się zajmowałem, zawsze dochodziłem do czołówki. A co za tym idzie – przywykłem do tego uczucia. Inną kwestią jest to, że utrzymując się na wysokich miejscach rankingu, nikt ci za to nie płaci. Do wygranych w turniejach dochodzi natomiast czynnik finansowy.
A gdyby wyjść poza ramy czysto esportowe – tytuł mistrza świata jest dla ciebie czymś symbolicznym?
Oczywiście! Zawsze chciałem być profesjonalnym graczem. Od dawna dążyłem do tego, aby utrzymywać się z działalności esportowej. Już zostanie streamerem było dla mnie spełnieniem marzeń. Wygrywanie dużych turniejów jest jednak wisienką na torcie mojej kariery i niejako potwierdzeniem tego, że obrałem dobrą drogę.
Sukcesy pokroju mistrzostwa świata w League of Runetera mogą zresztą sprowokować do tego, że Polakom grającym w karcianki czy Auto Chees zacznie się więcej płacić, a same dyscypliny zyskają większą popularność. To bardzo ważne z perspektywy rozwoju ekosystemu.
Interesujące jest to, że tytuł zdobyłeś w Legends of Runtenera. Większość społeczności zna cię z kolei jako gracza TFT. Spodziewałeś się, że to karcianka Riotu umożliwi ci zapisanie się na kartach esportowej historii?
Kiedy aktywnie grałem w Teamfight Tactics, na scenie nie organizowano wielkich turniejów. Jasne, mieliśmy do czynienia z serią Invitationali, w których zresztą dochodziłem do ścisłej czołówki, ale były to mniejsze wydarzenia. Na esportowej scenie rywalizuję jednak od kilkunastu lat, pracując regularnie nad dyscypliną i odpowiednim podejściem. Ponad dekada doświadczenia pozwoliła mi zrozumieć, że prawidłowa filozofia pracy ma największe znaczenie, jeśli chodzi o osiągane sukcesy. Łącząc to z pierwiastkiem talentu, w każdej grze można rywalizować na wysokim poziomie. MOBA, FPS, Auto Chees – bez względu na gatunek, zawsze dążyłem do tego, aby być najlepszym.
Dyscypliny faktycznie zmieniałeś bardzo często. W przeszłości – gdy za wysiłkiem i czasem spędzonym na treningach nie szły namacalne sukcesy w postaci wygranych turniejów – zastanawiałeś się nad tym, że kariera gracza może nie być twoją drogą?
Nie przypominam sobie chwil zwątpienia. Do pewnego momentu problemem była jednak moja mentalność. Sam tworzyłem sobie przeszkody na drodze do sukcesu. Każde niepowodzenie – w karciance, strzelance czy MOBA – próbowałem usprawiedliwiać. Nie wyciągałem z nich wniosków. Problemów nie doszukiwałem się w sobie, tylko w czynnikach ze mną niezwiązanych: RNG czy kolegach z drużyny. Musiałem to zmienić. I dopiero kiedy krytycznie zacząłem spoglądać na siebie, ruszyłem w dobrą stronę.
Zmieniło się to o 180 stopni. Kiedy teraz jesteś pytany o to, jak być lepszym graczem, odpowiadasz, żeby pracować nad sobą: więcej analizować, zastanawiać się nad rozwiązaniami, trenować.
Zrozumiałem to, gdy skończyłem grać w Heroes of the Storm i przerzuciłem się na Teamfight Tactics. A właściwie w przerwie między tymi tytułami, bo w zmianie bardzo pomógł mi Auto Chees w Dota 2. W TFT zacząłem zbierać natomiast pierwsze plony wcześniejszej pracy nad sobą.
Pytam o to nie bez powodu. W planach miałeś przecież zostanie prawnikiem. Bywały momenty, w których zastanawiałeś się nad tym, czy esport na pełen etat to dobry pomysł?
Zdobyłem wykształcenie. Nie brak mi też zawodowego doświadczenia. Jeśli będę tego potrzebować, w każdej chwili mogę wrócić do pracy w kancelarii. Prawo nigdy mnie jednak nie pasjonowało. Moim motorem napędowym zawsze były gry. Cieszę się więc, że mogę zarabiać, robiąc to, co kocham. Budzę się rano i mam radochę z tego, że zaczynam kolejny dzień w pracy. W życiu chodzi przecież o to, żeby cieszyć się z każdego dnia, a nie odbębniać kolejne dyżury od 8:00 do 16:00.
Nieco przewrotne jest to, że choć MOBA nie jest ci obca, a największe sukcesy osiągałeś w TFT czy LoR, całkowicie ominął cię okres gry w League of Legends. Z czego to wynika?
Ostatnio zacząłem pogrywać w League of Legends i muszę przyznać, że jest to całkiem przyjemne. Kiedy LoL pojawił się na salonach, chciałem zresztą spróbować w nim swoich sił. Najpierw nie miałem jednak komputera. Kiedy ten się w końcu pojawił, musiałem natomiast podjąć wybór: albo LoL, albo Heroes of Newerth. W tamtym czasie HoN cieszył się większą popularnością, więc wybrałem właśnie ten tytuł. Po czasie jednak gra całkowicie umarła i stanąłem na kolejnym rozdrożu. LoL czy Dota 2? Padło na grę ze stajni Valve. Po czasie okazało się niestety, że na polskiej scenie nie było wielu utalentowanych graczy, z którymi można było stworzyć zespół. Brak znajomości mi nie pomagał.
Nawiązując jeszcze do czternastoletniej historii esportowej. Grałeś w Dotę, HoN-a, HotS, Artifact, TFT, LoR. Lista jest długa. Ponad dekadę temu – co mnie z perspektywy dinozaura ogromnie zaciekawiło – awansowałeś nawet na ESWC we Francji.
O tak! To moje pierwsze osiągnięcie esportowe. Grałem wówczas w Dotę w drugiej drużynie w Polsce. Aby awansować, musieliśmy pokonać krajowych liderów, którzy dominowali scenę od kilku dobrych lat. W końcu jednak udało nam się przejąć od nich pałeczkę i uzyskać awans na ówczesne mistrzostwa świata. Wspominam to świetnie.
Szperając jednak w archiwach, nie mogłem doszukać się twojego udziału w światowych finałach.
To zabawna historia. W tamtym czasie byłem po prostu za młody. Miałem szesnaście lat, przez co rodzice nie pozwolili mi polecieć na turniej. To przykre, ale cóż mogłem zrobić, jeśli nie miałem prawa decyzyjnego? Rodzice powiedzieli „nie”, a ja musiałem to po prostu zaakceptować.
Wielka szkoda, bo Polska w tamtych czasach miała do młodzików na imprezach tej rangi spore szczęście. Maciej „Av3k” Krzykowski w wieku 16 lat zdobył przecież tytuł ówcześnie najmłodszego mistrza świata.
Musimy jednak wziąć pod uwagę to, że kilkanaście lat temu mentalność w Polsce była zupełnie inna. Esport dopiero raczkował. a granie w gry było przez wielu bagatelizowane. Nie mogę nikogo za to winić.
Na szczęście dożyliśmy zmian. Szczęśliwie też absencja na imprezie rangi mistrzowskiej wcale od esportu cię nie odciągnęła i po trzynastu latach możesz cieszyć się z tytułu najlepszego na świecie. I to w zupełnie inną grę.
Życie bywa przewrotne!
Na scenach CS:GO czy LoL-a szafowanie dyscyplinami nie jest codziennością. Gdy gracz CS-a przebranżawia się na zawodnika Valoranta – media huczą. W świecie gier strategicznych to jednak standard.
W przypadku strzelanek czy gier MOBA musimy wziąć pod uwagę przede wszystkim różnice mechaniczne. Zmiany na scenach karcianek czy Auto Chees związane są natomiast głównie z głową i procesami myślowymi. A to ułatwia transfery na zupełnie nowe sceny. Zmiany są istotne, bo należy adaptować się do panujących na świecie trendów.
Co w tym momencie twojego życia zawodowego jest ważniejszą częścią – streaming czy kariera esportowca?
Rola content creatora w karciance jest bezpieczniejsza i daje możliwość pewnego zarobku. Z tych właśnie powodów obowiązki streamera są dla mnie ważniejsze. Nie zaniedbuję jednak drugiej części mojej działalności. Trenuję, biorę udział w rozgrywkach i cieszę się z każdego sukcesu. Będąc streamerem, mogę zresztą realizować się esportowo bez presji związanej z tym, że turnieje są moim jedynym źródłem zarobku.
W rolę content creatora pozwala ci niejako wchodzić Team Liquid, a więc organizacja, która na światowej scenie ma status kultowej. Co poczułeś, gdy zwróciła się do ciebie jedna z najbardziej ikonicznych drużyn esportowych na świecie?
Pamiętam tamten dzień. Wszystko zaczęło się od mojego przyjaciela. Hyped, którego szkoliłem w Artifact, po czym wygrał moją talią trzy turnieje o dużą kasę, po prostu do mnie napisał. Oznajmił wtedy, że Team Liquid kompletuje drużynę Teamfight Tactics. W tamtym czasie dopiero zaczynałem streamować, ale mogłem pochwalić się już pozycją numer jeden na świecie. Kiedy usłyszałem o tym, że istnieje możliwość dołączenia do Liquid, byłem więc wniebowzięty. Miałem nadzieję, że wszystko wypali, bo kontrakt pozwoliłby mi zająć się na pełen etat tym, co kocham najbardziej. Pojawiła się obietnica tego, że znikną zmartwienia związane z utrzymaniem się z esportu.
Nie jesteś pierwszym Polakiem związanym z Teamem Liquid. Wystarczy wspomnieć o MaNie czy pashyBicepsie. Z perspektywy krajowego ekosystemu to jednak i tak wielkie wydarzenie. Liquid to przecież galeria sław.
Sam nie miałem w głowie tego, że nagle zyskam rozpoznawalność największych gwiazd esportowego świata. Nie brałem pod uwagę tego, jak będę postrzeganych przez innych. Najzwyczajniej w świecie cieszyłem się, że mogę współpracować z jedną z moich ulubionych organizacji esportowych i wreszcie spełniają się moje marzenia.
Kontrakt z Teamem Liquid pozwolił ci przekuć pasję w pracę. Wychodzi na to, że gracz i streamer TFT czy LoR jest w stanie żyć z esportu na pełen etat.
Biorąc pod uwagę to, że mieszam w Polsce, a zarabiałem w dolarach, mam się dość dobrze. Być może, jeśli musiałbym się z takiej samej stawki utrzymać w USA, byłoby różnie, ale aktualnie narzekać nie mogę.
Tym bardziej po zdobyciu tytułu mistrza świata. Jakie masz plany po osiągnięciu największego sukcesu w życiu?
Nie mam rozpisanego planu. W głowie ułożyłem sobie jednak kolejne etapy rozwoju. Nieustannie próbuję zwiększać jakość materiałów tworzonych na YouTube, bo wciąż widzę w nich wiele niedoskonałości. Na Twitchu nadal będą skupiać się na regularności i konsekwencji, budując wokół swojego kanału społeczność. Jeśli chodzi o esport, moje główne założenie pozostaje niezmienne. Cały czas chcę być najlepszym graczem na świecie.